Kobiety w powstaniu warszawskim. Przemilczany dramat tysięcy Polek
- W porwanej sukience zgwałconej dziewczyny, w jej łzach, krzywdzie, poniżeniu i cierpieniu nie ma miejsca na patos i budowanie legendy. Nie ma komu postawić pomnika. A fakt, że skrzywdzona kobieta była w stanie rozpocząć później nowe życie, nikomu nie wydawał się szczególnie ważny - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Agnieszka Cubała, autorka serii książek o powstaniu warszawskim, m.in. "Kobiety ‘44", "Artyści ‘44" i "Wielkopolanie ‘44".
Gdy myślimy o powstaniu warszawskim, najczęściej mamy przed oczami historię opowiedzianą z męskiej perspektywy. Znamy opisy walk, działań dowódców, bohaterstwa oraz śmierci powstańców. Dopiero niedawno do głosu doszła kobieca narracja. Dowiadujemy się z niej o strachu, bólu, poniżeniu i koszmarnych przeżyciach, których uczestniczkom powstania nie udało się wymazać z pamięci przez kolejne dziesięciolecia. Cena, jaką kobiety zapłaciły za to, że 63 dni spędziły w walczącej o wolność Warszawie, była wysoka.
Kobiety w powstaniu warszawskim
- Kobiety w armii powstańczej najczęściej pełniły funkcje łączniczek, sanitariuszek, lekarek, kucharek, kolporterek prasy czy peżetek. Te ostatnie należały do struktury Pomoc Żołnierzowi działającej w ramach Biura Informacji i Propagandy. Prowadziły gospody żołnierskie, które miały dawać powstańcom namiastkę domu, a także kuchnie i stołówki. Wiele artystek występowało na powstańczej scenie, ale w szpitalach proszono je, by opowiedziały coś wesołego. Ich uśmiech, żart czy piosenka często musiały zastępować środki znieczulające - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Agnieszka Cubała.
Niektóre kobiety dostawały do ręki broń, ale zdarzało się to stosunkowo rzadko. Było jej tak mało, że przydzielano ją praktycznie wyłącznie mężczyznom. Wanda Traczyk-Stawska, ps. Pączek, dostała broń, ale wiązała się z tym pewna niedogodność.
"Chcąc strzelać, musiałam udawać chłopaka. Inaczej miałabym absolutnie przechlapane. Przecież jak taki podchorążak, który miał dwadzieścia parę lat, widział smarkatą dziewczynę z dobrą bronią, to nie mógł tego przeżyć!" - wyznała w rozmowie z "Wprost".
- Niektóre kobiety czuły się rozgoryczone. Chciały walczyć na barykadach, a dowódcy odsyłali je do kuchni. Kilka lat szykowały się do powstania, a teraz przyszło im robić kanapki. Dziewczyny nie doceniały swojego wkładu w walkę, bo brawurowa postawa chłopców przyćmiewała działania samotnej łączniczki przedzierającej się z meldunkiem czy sanitariuszki opatrującej pod ostrzałem rannych. A przecież ich służba wymagała takiej samej odwagi, a walka o wolność nie byłaby możliwa bez zapewnienia żołnierzom zaplecza - tłumaczy Agnieszka Cubała.
- Stosunek żołnierzy do kobiet był zróżnicowany. Jedni je doceniali i chwalili, inni dawali im do zrozumienia, że odpowiednim dla nich miejscem jest kuchnia. W jednym ze zgrupowań mężczyźni nie mogli znieść faktu, że kobiety otrzymały broń i radziły sobie na stanowiskach strzelnicach nie gorzej od nich, dlatego prześmiewczo nazywali je "dziurawymi strzelnicami". Na szczęście takie skrajne postawy nie pojawiały się często - dodaje.
Gwałty - przemilczany dramat tysięcy Polek
Gwałty wojenne przez dziesięciolecia były tematem tabu. Nie inaczej jest w przypadku tych, do których doszło podczas powstania warszawskiego. Dramaty tysięcy kobiet, które rozegrały się m.in. na Zieleniaku, w szpitalach Ochoty, na Woli, Starym Mieście, Marymoncie, Czerniakowie czy w Puszczy Kampinoskiej przemilczano.
- W wielu publikacjach trudno nawet doszukać się słowa "gwałt", zastąpiono jest słowem "bestialstwo". Opis piekła, przez jakie przechodziły kobiety, ograniczał się czasem do jednego ogólnikowego zdania, np. "Została zabrana przez Niemców, wróciła rano w podartej sukience" - mówi Agnieszka Cybała.
- Przecież w porwanej sukience zgwałconej dziewczyny, w jej łzach, krzywdzie, poniżeniu i cierpieniu nie ma miejsca na patos i budowanie legendy. Nie ma komu postawić pomnika. A fakt, że skrzywdzona kobieta była w stanie rozpocząć później nowe życie, nikomu nie wydawał się szczególnie ważny - dodaje.
O gwałtach kobiety najczęściej opowiadały po raz pierwszy dopiero po kilkudziesięciu latach od powstania, już u kresu życia. Nie zawsze spotykając się ze zrozumieniem. Wiele z nich usłyszało: "Zapomnij" czy "Żyj dalej". Jednak większość kobiet nigdy nie zdecydowała się na zwierzenia.
- Swoistym symbolem tragedii, która dotknęła tysiące kobiet, jest Zieleniak – wcześniej targowisko, a podczas powstania punkt zborny, do którego Niemcy spędzali ludność cywilną Warszawy. To miejsce masowych gwałtów dokonywanych głównie przez żołnierzy RONA (Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej – przyp. red.). W innych dzielnicach dopuszczali się ich najczęściej żołnierze Dirlewangera, rekrutowani głównie spośród kryminalistów. Ich zbrodnie były wyjątkowo okrutne. Nastoletnie dziewczynki często pytały szeptem nieco starsze koleżanki, czy "to" nie jest gorsze niż śmierć - mówi Agnieszka Cybała.
Najbardziej koszmarne były noce. Pijani ronowcy chodzili między ludźmi, świecąc im latarkami po oczach i depcząc siedzących, w tym dzieci. Jeśli zobaczyli jakąś młoda kobietę, wyciągali ją z tłumu, by później bestialsko zgwałcić.
W ciągu dnia żołdacy zaciągali kobiety do szkoły przy ul. Grójeckiej 93. Tam były gwałcone i nierzadko zabijane. Chcąc chronić najmłodsze dziewczęta, ukrywano je pod kocami czy płaszczami, na których siadali inni ludzie.
- Kobiety, które zdobyły się na opowiedzenia o tym, co je spotkało na Zieleniaku, mówiły, że wstydzą się doznanej krzywdy. Podkreślały, by nie wierzyć, że tam ktoś mógł uniknąć gwałtu. Mówiła: "każda z nas musiała przez to przejść. To było powszechne. To było normalne" - ze smutkiem podsumowuje Cubała.
We wspomnieniach Mathiasa Schenka, belgijskiego żołnierza służącego w niemieckim Wehrmachcie, znalazły się drastyczne opisy zbrodni dokonywanych przez dirlewangerowców:
"Za każdym razem, kiedy szturmowaliśmy piwnicę, a były w niej kobiety, dirlewangerowcy je gwałcili. Często kilku tę samą, szybko, nie wypuszczając broni z rąk. Wtedy, po jakiejś walce wręcz, trząsłem się pod ścianą, nie mogłem się uspokoić, wpadli ludzie Dirlewangera. Jeden wziął kobietę. Była ładna, młoda. Nie krzyczała. Gwałcił ją, przyciskając mocno jej głowę do stołu. W drugiej ręce miał bagnet. Najpierw rozciął jej bluzkę. Potem jedno cięcie, od brzucha po szyję. Krew chlusnęła..."
Takich wspomnień można znaleźć wiele. Kobiety były bite, okaleczane, grupowo gwałcone i wieszane na oknach lub balkonach, przeważnie nago. Jeńców oblewano benzyną i palono żywcem, pastwiono się też nad niemowlętami na oczach ich matek. Oprawcy przebijali dopiero co narodzone dzieci bagnetami, wyrzucali je przez okna, ciskali w płomienie albo rozbijali ich główki o ściany budynków. Nierzadko Niemcy rozcinali brzuchy ciężarnych, zabijali dzieci, a matkom pozwalali się wykrwawić na śmierć.
Ciąża, poród i śmierć
- Nieczęsto wspomina się o tym, jak wiele kobiet podczas powstania było w ciąży i rodziło dzieci w dramatycznych warunkach. W szpitalach powstańczych brakowało dosłownie wszystkiego, łącznie z wodą. Po porodzie wiele matek traciło pokarm w wyniku stresu i niedożywienia. Z tego samego powodu inne przestawały menstruować. Brak pokarmu i dostępu do specjalistycznego jedzenia powodował dużą śmiertelność wśród dzieci do lat czterech – relacjonuje Agnieszka Cubała.
Trudne warunki utrudniały też donoszenie ciąży. Zofia Minkiewicz opowiedziała o dramacie bratowej swojego męża Barbary Tomaszewskiej, która w pierwszym trymestrze ciąży zaczęła krwawić i by ratować jej życie, niezbędne było usunięcie płodu. Nie udało się znaleźć ginekologa, więc zabieg wykonał lekarz z pobliskiego szpitala.
"To się odbywało wszystko w ciemnej piwnicy, przy dwóch świeczkach, na stole, łyżką - zwykłą łyżką [stołową] została dokonana aborcja przy drzwiach zamkniętych. Ona oczywiście krzyczała okropnie, ale dzięki temu ocalała, nigdy w życiu nie mogła już mieć dzieci" - opowiedziała w rozmowie z serwisem 1944.pl.
Powstańcza moda i kąpiele
Choć śmierć zaglądała powstańcom w oczy każdego dnia, wiele dziewcząt i kobiet starało się nie zatracać swojej kobiecości. Jedne z trudem zdobytą wodą obmywały twarz, by jakoś wyglądać, inne szły o krok dalej i każdego dnia robiły makijaż. Nawet w tak skrajnie trudnych warunkach zwracały uwagę na swój strój. Cieszyły się ze zdobycznych niemieckich mundurów maskujących, nazywanych panterkami, kombinezonów czy bluzek uszytych ze spadochronów.
- Kobiety nie chciały na początku opowiadać o "powstańczej modzie" - to określenie budziło wręcz powszechne oburzenie - czy dbałości o wygląd. Kiedy 15 lat temu przygotowałam ankietę na temat życia codziennego skierowaną do powstańców, usłyszałam wiele krytycznych słów. Najczęstszym był zarzut, że pytam o mało istotne sprawy - wyjaśnia Agnieszka Cubała.
- Zgadzam się, że walka o wolność była wartością nadrzędną, ale pod nią skrywało się mnóstwo warstw codzienności powstańczej. Jedną z nich była dbałość o wygląd i strój, która dawała kobietom namiastkę normalności, pomagała im nie załamać się psychicznie - "trzymać fason", jak same mówiły, a dla wielu była swoistym wyzwaniem rzuconym wrogowi - dodaje.
Dbałość o wygląd często sprowadzała się do prozaicznych czynności jak obmycie twarzy niewielką ilością zdobycznej wody, uczesanie potarganych włosów czy wzięcie kąpieli powstańczej - często jednej na 63 dni.
- Co ciekawe, tematowi mycia towarzyszyły różne przesądy. Uważano, że gdy ktoś umyje się cały, niebawem zginie. Dlatego, gdy ludzie zdobyli upragniony dostęp do wody, zostawiali kawałek brudnego ciała, np. jedną stopę. Złą sławą cieszyło się też mycie włosów: ten kto je umył, również miał wkrótce umrzeć - opowiada ekspertka.
- Wiele kobiet podczas powstania po raz pierwszy w życiu włożyło spodnie. Szybko je polubiły i później zostały im wierne. Jedna z sanitariuszek tak wypunktowała ich zalety: "Wygoda, estetyka i nikt pod spódnicę nie zagląda". Jednak założenie spodni przez kobiety budziło sprzeciw niektórych dowódców. Robili dziewczętom awanturę, a one biedne musiały się tłumaczyć, że spódnica im się podarła, gdy przechodziły przez siatkę - dodaje Cubała.
Odór powstańczej Warszawy
- Kobiety opowiadają o powstaniu zupełnie inaczej niż mężczyźni. W ich opowieściach pojawiają się emocje, zapachy, dźwięki, kolory i szczegóły, które dla wielu mężczyzn są niezauważalne - tłumaczy Agnieszka Cubała.
Jaki zatem zapach miała Warszawa w sierpniu i we wrześniu 1944 r.? Wiele kobiet zapamiętało przede wszystkim okropny odór kanałów, krwi, ropy, potu i ciał rozkładających się w płytkich grobach. Ale był też zapach gruzu, spalonych cegieł i ludzkiej skóry.
- Piosenkarka Hanna Brzezińska, gdy opuszczała w pośpiechu swoje mieszkania, zabrała kilka najpotrzebniejszych rzeczy, w tym flakon perfum Chanel No. 5. Zadziwiające, jak ważną rolę odegrały w szpitalach, gdzie artystka pomagała przy rannych. W zaduchu i smrodzie skrapiała ich perfumami, co przynosiło im ukojenie. Ranni zatrzymywali ją i prosili: "Pani Haniu, niech pani przyjdzie jeszcze raz, taki piękny zapach". Więc ona psikała tymi perfumami szmatki czy bandaże. To im pomagało, dawało namiastkę normalności, zapewniało chwilowy powrót do dawnego świata. Przynosiło spokój i uśmiech w ostatnich minutach życia – opowiada Cubała.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.