Byłam w kinie w dobie pandemii. Przestrzeganie obostrzeń to fikcja

W trakcie seansu trzeba mieć założoną maseczkę
W trakcie seansu trzeba mieć założoną maseczkę
Źródło zdjęć: © Getty Images
Klaudia Stabach

07.08.2020 13:15

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Maseczki zsuwają się na brody tuż po przekroczeniu progu, ludzie przychodzą z własnym prowiantem i dosiadają się do siebie. Koronawirus ma się świetnie, a widzowie bagatelizują obostrzenia, choć właśnie padł kolejny w tym tygodniu rekord zakażeń.

Branża rozrywkowa niewątpliwie jest jedną z tych, które mocno ucierpiały z powodu koronawirusa. Przez kilkanaście tygodni wszystkie teatry, kluby czy kina były zamknięte. W tym czasie Multikino i YourCX przeprowadziło ankietę, która pokazała, że Polakom doskwiera brak możliwości obejrzenia filmu na dużym ekranie. Tęsknotę za tą formą spędzania wolnego czasu wyraziło 78 proc. badanych. Ponadto 80 proc. ankietowanych zapewniło, że planuje pójść do kina w ciągu dwóch miesięcy od ich ponownego otwarcia.

Ja długo zwlekałam z podjęciem takiej decyzji, ponieważ wychodziłam z założenia, że jeśli najdzie mnie ochota na wieczór z filmem, to zawsze mogę wyszukać jakiś na Netflixie, zamiast skazywać się na spędzenie dwóch godzin w masce w zamkniętym pomieszczeniu. Tym bardziej teraz, kiedy z każdym dniem liczba zakażonych wzrasta, a krzywa zachorowań daleka jest od wypłaszczenia.

Rośnie liczba zachorowań, a w kinie tłumy

Wybierając się wczoraj do kina, byłam przekonana, że będzie ono świeciło pustkami. Mimo to postanowiłam zaryzykować, wierząc, że stosowanie się do obostrzeń zminimalizuje zagrożenie. Ponadto zewsząd słyszy się, że kina są w coraz gorszej sytuacji. W czerwcu Polski Instytut Sztuki Filmowej poinformował, że frekwencja jest dramatycznie niska. W czerwcu odnotowano 92 tys. widzów, a dla porównania rok temu było ich 2,75 mln.

Myliłam się. Wchodząc do budynku, zobaczyłam więcej osób, niż w trakcie niejednego seansu za czasów sprzed pandemii. Pośpiesznie założyłam maskę i dołączyłam do ciasnej kolejki osób czekających na wejście do sali. Zdecydowanie nikt nie zachowywał bezpiecznej odległości. Na szczęście wszyscy mieli zasłonięte usta i nos.

Czekając na wejście, trochę ponarzekałam do mojego towarzysza na to, że czekają nas dwie godziny w maseczkach i bez przekąsek, ale nie przyszło mi do głowy, że reszta widzów za nic będzie miała przestrzeganie wytycznych. Niektórzy zaczęli zdejmować maski już tuż po przekroczeniu progu.

Mało kto dostosowywał się również do zachowania bezpiecznej odległości. Co prawda miejsca w kinie są przydzielane co drugi fotel, ale widzowie wyśmiali ten pomysł już na starcie. "Co za głupota!" – oburzył się głośno jeden z mężczyzn w rozmowie ze swoją towarzyszką wieczoru.

Ja również pomyślałam, że to absurd. Jeśli przychodzę z kimś do kina, to z reguły jest to ktoś, z kim na co dzień spędzam czas, wiec rozdzielanie nas nie ma większego sensu. Czym innym jest zachowanie odstępu między obcymi osobami. Jeśli widz zarezerwował dwa miejsca, to kolejny powinien mieć możliwość wyboru foteli zlokalizowanych dwa metry dalej. Niestety tak nie jest. Z prawej, z lewej, z góry i z dołu byłam otoczona ludźmi.

W końcu zgasły światła i zaczęło się pasmo reklam. Zazwyczaj w tym momencie zaczynam jeść popcorn i pić colę, ale tym razem nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby cokolwiek kupić do jedzenia czy picia, bo przecież będzie to niemożliwe w maseczce. Dwie dziewczyny siedzące przede mną nie miały z tym problemu i wyjęły z torebki… butelkę wina. Cóż, włoski film wymaga odpowiedniej oprawy. Zresztą nie tylko one tak pomyślały. Zewsząd słychać było chrupanie i syk odkręcanych napojów gazowanych. Rozejrzałam się dookoła. Mało kto miał już maseczkę na ustach i nosie.

Wtedy powoli zaczęłam żałować, że przyszłam do kina w dobie pandemii. Chciałam na chwilę przenieść się myślami do Włoch, a niekoniecznie poczuć się jak w Lombardii, gdzie mieszkańcy długo kpili z koronawirusa.

Mimo tego liczyłam, że dzięki filmowi zapomnę o absurdalnym zachowaniu widzów. Niestety. Im więcej było zabawnych momentów, tym częściej się irytowałam. Pech sprawił, że nad nami usiadły dwie głośne kobiety, które co kilka minut wybuchały salwą soczystego śmiechu nieposkromionego maseczką. Ponadto co jakiś czas w oddali słychać było czyjeś pokasływanie.

Wina po stronie widza

Po półtorej godziny na ekranie pojawiły się napisy końcowe. Wtedy ci, którzy nie mieli na twarzach maseczek, zaczęli z powrotem je zakładać i kierować się w stronę wyjścia. Pracownikom kina mogło się wydawać, że seans odbył się zgodnie z narzuconymi obostrzeniami. Jednak z perspektywy widza było tak, jak za starych czasów.

Ludzie bez oporu zdejmują maseczki, wyjmują przekąski i zmieniają miejsca. Jeśli wczoraj była w kinie chociaż jedna zarażona osoba, to istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że zaraziło się co najmniej kilka kolejnych. Winę za to ponosimy zdecydowanie my – widzowie. W tracie projekcji filmu obsługa kina nie chodzi między rzędami i nie kontroluje sytuacji. Po okazaniu biletu sami jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo swoje i innych.

Zapytałam na jednej z facebookowych grup o to, jak wygląda sytuacja w innych miastach. Nikola z Bytomia przyznała, że była w kinie już dwa razy od momentu ponownego otwarcia. "Żadnych zasad. Siedzieliśmy obok siebie, bez maseczek i normalnie można było jeść" – wspomina. Patryk z Krakowa ma podobne spostrzeżenia. W niektórych miastach jest trochę lepiej. Sylwia z Redy mówi, że na sali można było zajmować co drugie miejsce, a każdy, kto chciał kupić popcorn, musiał dokupić przyłbicę, bo w maseczce nie da się jeść. Zamysł dobry, tylko od razu nasuwa się pytanie, jakie zabezpieczenie daje odchylona do góry przyłbica?

Pandemia trwa w najlepsze. W ostatnich dniach bijemy rekord za rekordem w liczbie nowych zakażeń, ale apele o przestrzeganie zasad bezpieczeństwa coraz bardziej są bagatelizowane.

Rządzący przestali już mówić, że wirusa nie ma i zaczynają walczyć z tymi, którzy ignorują rozporządzenia. Na razie głównie są to klienci sklepów. Najwyraźniej ministerstwo zdrowia uznało, że to tam jest najbardziej niebezpiecznie i zapomniało o innych miejscach, gdzie ludzie gromadzą się w zamkniętych pomieszczeniach i spędzają w swoim towarzystwie zdecydowanie więcej czasu niż zazwyczaj podczas robienia zakupów.

Na razie nie planuję ponownego wyjścia do kina. Siedzenie w kilkudziesięcioosobowej grupie osób, gdzie każdy może zachowywać się tak, jak ma ochotę, jest nie tylko irytujące, ale przede wszystkim niebezpieczne. Równie dobrze można byłoby zdjąć obostrzenia w tego typu miejscach, bo przestrzeganie ich jest fikcją.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (70)