Blisko ludziChleb Polki podbija Nową Zelandię. Ewa udowadnia, że emigracja to nowy początek

Chleb Polki podbija Nową Zelandię. Ewa udowadnia, że emigracja to nowy początek

W lutym 2017 r. Ewa Adams i jej mąż przeprowadzili się do Nowej Zelandii. To była dla niej prawdziwa życiowa rewolucja. Dziś świat Polki to Wellington, gdzie rozkręca piekarniany biznes Little Bread Loaf. Nowozelandczycy są zachwyceni jej pieczywem.

Chleb Polki podbija Nową Zelandię. Ewa udowadnia, że emigracja to nowy początek
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne | Coralie Schuermans
Karolina Błaszkiewicz

02.05.2018 | aktual.: 02.05.2018 16:17

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jak trafiłaś do Nowej Zelandii?

Firma, z którą związany jest mój mąż, zaproponowała mu pracę przy pewnym projekcie. Spakowałam więc nasze walizki i przeprowadziliśmy się do Wellington.

Szybko znalazłaś tam zajęcie dla siebie?
Praca, którą dostałam, była okropna. Zupełnie nie potrafiłam się w niej odnaleźć. Być może ze względu na barierę językową, Nowozelandczycy mówią z bardzo mocnym akcentem, który dla mnie był na początku nie do zrozumienia. A być może ze względu na wyjątkowo nieprzyjemną atmosferę, która tam panowała.

Co się działo?

Z tygodnia na tydzień wracałam z pracy do domu coraz bardziej rozczarowana i smutna, aż w końcu rozczarowanie przerodziło się w codzienny płacz do poduszki i ogromną niechęć do odwiedzania biura. W końcu po trzech miesiącach rozstałam się z moim pracodawcą.

I teraz tak po prostu pieczesz chleby?

Tak, teraz piekę i promuję polski chleb w Nowej Zelandii. Za dobrym chlebem zatęskniłam krótko po przyjeździe tutaj. W sklepach dobry chleb jest rzadkością, a jak już jest, to kosztuje krocie! Dlatego najczęściej ludzie kupują chleb tostowy - ten jest tani i łatwo dostępny, znajdziesz go nawet na stacjach benzynowych. Pamiętam, że na jednej z rozmów kwalifikacyjnych mój przyszły manager zapytał mnie, co będę robiła, jeżeli nie dostanę tej pracy.

Co mu odpowiedziałaś?

Że będę piekła i sprzedawała dobry polski chleb w Wellington. Założyłam mój fanpage. Chodziło mi o to, żeby pokazać Nowozelandczykom, co mam na myśli mówiąc, że w Polsce jemy dużo chleba. I że dobry chleb można kupić na każdym kroku. Dla Nowozelandczyka chleb to najczęściej pieczywo tostowe, a jeżeli chleb na zakwasie, to na zakwasie pszennym, a nie tak jak w Polsce – żytnim.

Lubisz ten nowozelandzki chleb?

Tak naprawdę brakuje mi dostępu do dobrego chleba. Mam wrażenie, że jest on tutaj towarem luksusowym. Nie każdego stać na kupowanie chleba za 10 dolarów. Ja postanowiłam piec dobry chleb i sprzedawać go o połowę taniej, tak, żeby każdy miał do niego dostęp.

No dobrze, a ile wiedziałaś o produkcji chleba?

O produkcji chleba wiedziałam tyle, że potrzebna jest mąka, woda i zakwas. Na szczęście moja mama i babcia wiedzą o pieczeniu wszystko i to one nauczyły mnie robić zakwas i wypiekać dobry chleb. Siedziały ze mną na Facetime (aplikacja do rozmów dla posiadaczy iPhone'ów - red.) godzinami i udzielały drogocennych rad. Oczywiście, zanim upiekłam pierwszy zjadliwy bochenek, musiałam wypiec 50, które nie nadawały się do niczego.

Obraz
© Archiwum prywatne | Coralie Schuermans

Rozumiem, że swoje wypieki testowałaś na mężu.

Ale nie był to wiarygodny tester (śmiech). Jest Amerykaninem, a więc jedyny chleb, jaki uznawał, to chleb tostowy. Więc jego też musiałam nauczyć jeść i odróżniać dobry chleb od tak zwanej waty.

Mówisz "też". Mąż nie był więc jedynym, który próbował twoich wypieków.

Rozdawałam bochenki w zamian za opinie o moim chlebie na moim fanpage’u. I tak po kilku tygodniach ludzie zaczęli do mnie wracać i składać zamówienia! Wieść rozchodziła się pocztą pantoflową i znajomi polecali chleb znajomym. Wpadłam w wir pieczenia i pomyślałam sobie – o cholera, to działa! I po raz pierwszy na poważnie zaczęłam myśleć o otwarciu własnego biznesu w Nowej Zelandii.

Kto na początku się do ciebie zgłaszał?

Najpierw była to głównie Polonia mieszkająca w Wellington i w okolicach, ale odkąd zaczęłam sprzedawać mój chleb na tutejszym targu, moimi klientami są mieszkańcy Wellington – Nowozelandczycy ale i mieszkający tu Europejczycy. Wczoraj napisała do mnie Niemka, która tutaj mieszka, z prośbą o upieczenie dla niej bułek, za którymi tęskni, a których nie może nigdzie w Nowej Zelandii dostać.

Ciekawi mnie, jak bliscy reagują na twoją pasję?

Muszę przyznać, że jestem zaskoczona pozytywnym feedbackiem. Wszyscy: mąż, rodzina, przyjaciele, znajomi (w Polsce i w Nowej Zelandii) wspierają mnie każdego dnia. Nie ukrywam, że bałam się oceny, bałam się, że będą padały komentarze w stylu “Co ona wymyśla?!". W życiu nie spodziewałam się, że otrzymam tyle miłych słów na temat tego, co robię. To daje mi niezwykłą siłę do tego, żeby robić jeszcze więcej i upewnia mnie w przekonaniu, że podjęłam dobrą decyzję.

Co jeszcze cię w tym utwierdza?

Uzyskałam wszystkie zezwolenia potrzebne na otwarcie biznesu, w tym również z tutejszego sanepidu. Dzisiaj mogę powiedzieć, że mam swoją firmę i po raz pierwszy w życiu jestem swoim szefem – coś, o czym zawsze marzyłam, ale bałam się o tym głośno mówić, a co dopiero to robić. Jestem dopiero na początku tej drogi i jest sporo kwestii, które są dla mnie zaskakujące, nowe, a czasami przytłaczające. Z drugiej strony cieszę się, że z łatwością mogę wykorzystać swoje wieloletnie doświadczenie w marketingu i komunikacji.

Obraz
© Archiwum prywatne | Coralie Schuermans

To znaczy?

Oprócz tego, że piekę dobry chleb, to prowadzę również fanpage, wystawiam się na targach, pracuję nad stroną internetową, przygotowuję oferty i rozmawiam z właścicielami sklepów i restauracji. Mam nadzieję, że te będą wkrótce sprzedawały mój chleb. Na koniec dnia kładę się spać zmęczona, ale zadowolona. Przez ostatnie miesiące nauczyłam się o sobie więcej niż przez ostatnią dekadę.

Czy ten chlebowy biznes to już coś, na czym możesz zarobić? Ile kosztuje bochenek?

Sprzedając chleb na sobotnim targu zarabiam niewiele mniej niż wynosiła moja tygodniówka, kiedy pracowałam tutaj na etacie. Sprzedaję mój chleb po 6 i 7 dolarów, ale ta cena nie jest ostateczna. Chcę zoptymalizować procesy i koszty tak, abym wkrótce mogła zejść do 5 dolarów za bochenek.

Masz dzisiaj sałą grupę klientów?

Mam stałych klientów, ale też z targu na targ pojawiają się nowi i oni też wracają. Uważam to za dobry znak.

Jak wyglądają takie spotkania?

Na moim stoisku jest zawsze koszyk z pokrojonym chlebem, którym można się częstować. Zdaję sobie sprawę, że nie sprzedam czegoś, czego tutaj nie znają. Dlatego zawsze daję im najpierw spróbować. To, co mnie cieszy najbardziej, to moment, kiedy podchodzą do mnie, ja zapraszam do degustacji, oni próbują i po czym następuję cisza...

I?

Patrzą na siebie wymownym wzrokiem, potem na mnie i nic nie mówią, bo w sumie nie muszą. Widzę po ich minach, że są zaskoczeni smakiem. Rzadko się zdarza, żeby osoba, która mojego chleba spróbowała, nie kupiła bułki czy bochenka.

Obraz
© Archiwum prywatne | Coralie Schuermans

Zachwalając swój chleb Nowozelandczykom podkreślasz, że jest wegański.

Jest taki, bo w składzie są tylko mąki różnego rodzaju – żytnia, pszenna, pełnoziarnista, woda i zakwas. Czasami dosypuję suche drożdże.

Jak długo wytrzymuje twoje pieczywo?

Chleby takie jak chleb tostowy albo ten z mrożonej masy z dodatkiem drożdży, po kilku dniach są albo suche, albo spleśniałe. Bazą moich chlebów jest zakwas, który powstaje w wyniku naturalnej fermentacji. W ten sposób wytwarzane są kwasy, które oprócz tego, że są nośnikiem smaku, to powstrzymują chleb przed spleśnieniem. Taki bochenek śmiało można jeść przez tydzień.

Jak wygląda proces sprzedaży - od chwili wytworzenia chleba, przez zakup po odbiór?

W tej chwili głównie skupiam się na sprzedawaniu podczas targu miejskiego, do którego przygotowuję się dzień wcześniej. Mam wynajętą profesjonalną kuchnię, w której przygotowuję ciasto na chleb i wypiekam. Tam pakuję pieczywo i jadę z nim na targ. Wypieki są świeże i pachnące, dzięki czemu po 3-4 godzinach jestem "wyprzedana" do ostatniego bochenka.

Widzę też, że znaczenie ma to, jak wygląda pieczywo - pakujesz wszystko w ozdobne woreczki z własnym logiem. Dlaczego?

Po pierwsze, jako marketingowiec nie mogłam po prostu piec chleb i ot tak go sprzedawać. Po drugie, ludzie jedzą oczami - w Polsce i w Nowej Zelandii. Po trzecie - jestem estetką, więc mój produkt, oprócz tego, że dobrze smakuje, musi też dobrze wyglądać.

Szybko wymyśliłaś nazwę Little Bread Loaf?

Tak naprawdę od tego zaczęłam. Nie od modelu biznesowego, ale od nazwy i logo. Jednego dnia usiadłam z laptopem na kanapie i zaczęłam się bawić w wymyślanie nazwy dla mojej firmy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że naprawdę to zrobię.

A teraz, myślisz o założeniu własnej piekarni?

Marzę o tym. Niedawno zaczęłam rozglądać się za miejscem.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

emigracjapieczywonowa zelandia
Komentarze (326)