Chloe Ayling nie jest jak mama Madzi z Sosnowca. I bardzo dobrze
"Ludzie oczekują, że będę cały czas płakać" - mówi porwana w zeszłym roku modelka Chloe Ayling. Porywaczem, który przetrzymywał dziewczynę przez tydzień, okazał się Polak, który kilka tygodni temu został skazany na 16 lat więzienia. Chloe szybko wróciła do normalnego życia. I właśnie tego nie może darować jej opinia publiczna.
17.07.2018 | aktual.: 17.07.2018 14:50
Dwudziestoletnia modelka w lipcu 2017 r. została zwabiona do Mediolanu, w którym Łukasz H. miał zorganizować jej sesję fotograficzną. Oboje poznali się na Facebooku, tam też umówili się na spotkanie. Trzydziestoletni Łukasz H. - zamiast sesji - zapewnił kobiecie inne wrażenia. Według ustaleń śledczych, dziewczyna została przez niego odurzona, zapakowana do walizki i wywieziona w bagażniku samochodu do domu na pustkowiu, znajdującym się nieopodal Turynu.
Pierwsze dwa dni dziewczyna spędziła przywiązana do komody. Później zorientowała się, że porywacz zaczyna darzyć ją sympatią. Mężczyzna miał pytać, czy może z nią stworzyć związek, albo chociaż ją pocałować. Jednocześnie jednak mówił jej, że jeśli okup w wysokości 300 tysięcy euro nie zostanie za nią wpłacony, zostanie sprzedana jako niewolnica seksualna. W sieci uruchomił licytację, w którym licytowaną - w charakterze właśnie seksualnej niewolnicy - była Chloe.
Kilka dni temu, rok po porwaniu, modelka - w wywiadzie dla BBC - przyznała, że w tej sympatii porywacza dostrzegła szansę na odzyskanie wolności. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, by stworzyć imitację więzi między nimi. Dlatego zamiast kopać, krzyczeć i wołać o pomoc, wybrała strategię bycia nadzwyczajnie miłą. - Czemu miałabym traktować z rezerwą kogoś, kto zaczyna darzyć mnie uczuciami i w efekcie może stać się gotowym, by ją uwolnić? Musiałam zrobić wszystko, co mogłam, by się we mnie zakochał - przyznała Chloe.
Misja zakończyła się powodzeniem. Po tygodniu, gdy rodzina i menadżer nie wpłacili 300 tys. euro okupu, a prowadzona przez porywacza internetowa licytacja poniosła fiasko, Łukasz H. uwolnił dziewczynę i zawiózł ją pod konsulat brytyjski w Mediolanie.
Zobacz także
Chloe odzyskała wolność, a Polak wkrótce stanął przed sądem. Twierdził, iż zakochał się w Chloe i chciał pomóc jej w karierze. To właśnie porwanie miało przynieść jej rozgłos. Zdaniem obrońców mężczyzny, całe zdarzenie zostało uzgodnione między stronami i upozorowane. Nie przekonało to jednak sędziego: w czerwcu Łukasz H. został skazany na 16 lat i 9 miesięcy więzienia.
Tymczasem opinia publiczna masowo przychylała się do wersji obrony porywacza i zarzucała modelce, że zachowuje się zbyt beztrosko jak na ofiarę porwania, ubiera się tak, jakby chciała przykuć uwagę, a na Instagramie wciąż pojawiają się jej ponętne, często półnagie zdjęcia. Miało to być potwierdzenie tezy o sfingowaniu porwania. - Po prostu byłam sobą. Ludzie oczekują, że będę cały czas płakać i zamknę się przed światem, odetnę od kamer. Mogłam tak wybrać, ale pomyślałam: w jaki sposób ma mi to pomóc wydobrzeć? Rozmawianie z innymi o porwaniu, bycie wśród ludzi, było moim sposobem na przezwyciężenie tego i pójście do przodu - wyjaśniła dziewczyna.
"Adekwatne" podejście do sytuacji
Każdy, kto przeżył w życiu traumę, zachęcany jest do podejmowania normalnych aktywności. Wygląda jednak na to, że do takiego wniosku sama ofiara nie może zbyt szybko dojść. Tak jak w przypadku żałoby musi przejść kolejne etapy wychodzenia z dramatu. Najpierw zamknąć się w domu, schudnąć i przestać się malować. Potem zostać siłą zaciągnięta do psychologa i próbować zachowywać się normalnie. Ale tylko próbować – tak, żeby obserwatorzy nie mieli wątpliwości, że jeszcze nie jest z nią najlepiej. Dopiero po dłuższym czasie, powolnymi i chwiejnymi krokami może dojść do etapu, w którym śmieje się z żartu albo idzie na imprezę. Wtedy wszyscy oddychają z ulgą, mówiąc, że "wygląda na to, że jest coraz lepiej".
Od razu dobrze być nie może, nawet jeśli ofiara cieszy się z odzyskanej wolności. Cieszy się, że nie stała się ofiarą handlu ludźmi, choć przecież niewiele brakowało. Współczesne społeczeństwo – nawet to liberalne i "zachodnie" - zna i rozumie tylko jedną wersję wychodzenia z traumatycznego przeżycia. Milczenie, strach i wór pokutny. Do końca życia. To, że ulga dominuje nad lękiem nie mieści się w głowach.
Jeśli więc po porwaniu modelka zachowuje się tak jak przed nim, oznacza to, że nie zabolało jej ono dostatecznie, nie ma zatem powodów do rozdmuchiwania sprawy. Albo – i to jest najbardziej prawdopodobne – cała sprawa została przez nią wymyślona. Chciała po prostu zwrócić na siebie uwagę i błyszczeć w świetle dziennikarskich fleszy, pomóc sobie w karierze.
Być może dlatego ofiary, które mają pojawić się i skonfrontować w sądzie nie tylko ze swoim oprawcą, ale i z mediami, zachęcane są do tego, by wyglądać nie tyle skromnie, co wręcz tak, żeby budzić litość i współczucie. Równie ważna jak prawda, jest bowiem wiarygodność, rozumiana jako "adekwatne" w powszechnym mniemaniu podejście do sytuacji.
"Chyba jej się podobało"
I mimo że internetowe obrazki z ckliwym podpisem "na twarzy uśmiech, a w sercu ból – to jedna z najtrudniejszych życiowych ról" udostępniane są w masowych wręcz ilościach, niektórzy nie są w stanie przyjąć do wiadomości faktu, że ofiara może uśmiechać się, zaciskając zęby. Może nie chcieć dać porywaczowi satysfakcji, wzdrygać się przed budzeniem litości. Przeżywać tragedię w środku, ale chcieć żyć dokładnie tak samo, jak przed traumatyczną sytuacją. Może też starać się myśleć logicznie, a nie zakładać, że skoro porwana została raz, to niechybnie za rogiem czeka drugi porywacz.
Logiczne myślenie nie przystoi jednak skrzywdzonej osobie. Zgwałcona kobieta w sukience tydzień po tragedii? "Chyba jej się podobało". Dziewczyna, która nie rozpacza po aborcji? "Suka bez serca, karma do niej wróci". Kobieta po rozstaniu z mężczyzną otrzepuje się i idzie dalej? "Pewnie nigdy go nie kochała".
Jeśli po osobistej tragedii wychodzisz z domu i zachowujesz się normalnie, nikt ci nie uwierzy, a już na pewno nie będzie łączył się z tobą w bólu.
Szkoda, że nikt już nie pamięta, jak wszyscy współczuli Katarzynie Waśniewskiej, mamie małej Madzi z Sosnowca. Ta kobieta zachowywała się jak ofiara, za taką była więc uważana. Do czasu, kiedy okazała się dzieciobójczynią.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl