Blisko ludziCórka Rudolfa Hoessa przerywa milczenie

Córka Rudolfa Hoessa przerywa milczenie

Córka Rudolfa Hoessa przerywa milczenie
Źródło zdjęć: © 123RF
09.09.2013 16:45, aktualizacja: 10.09.2013 11:43

Jej ojciec podczas II wojny światowej był komendantem obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Wraz z rodziną przez kilka lat mieszkali w luksusowej willi niedaleko miejsca masowego mordu. Z okien na piętrze mogli obserwować komorę gazową i krematorium.

Jej ojciec podczas II wojny światowej był komendantem obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Wraz z rodziną przez kilka lat mieszkali w luksusowej willi niedaleko miejsca masowego mordu. Z okien na piętrze mogli obserwować komorę gazową i krematorium. Kiedy wojna się skończyła, jej ojciec za swoje zbrodnie został skazany na śmierć. Jak potoczyły się losy dziś już 80-letniej Brigitte?

KL Auschwitz-Birkenau, znajdujący się w okolicy Oświęcimia i pobliskich miasteczek, tylko z nazwy był obozem koncentracyjnym. Tak naprawdę stanowił wielką maszynę do zabijania ludzi, których III Rzesza z jakichś przyczyn chciała się pozbyć: więźniów politycznych i opozycji, inteligencji. Szacowano, że przy tak ciężkiej pracy i przy tak ubogim wyżywieniu człowiek nie mógł przeżyć więcej niż trzy miesiące. Obóz był też miejscem masowej eksterminacji Żydów z całej Europy. Zginęło tam ich około miliona, głównie w komorach gazowych. Opisy zbrodni dokonywanych w Auschwitz do dziś mrożą krew w żyłach.

Jednak nie wszyscy cierpieli w czasie wojny. Kilka kilometrów od obozu znajdowała się willa, w której w luksusach żył Rudolf Hoess, komendant obozu, wraz z rodziną. Służbę rekrutowano spośród więźniów, a ściany były ozdobione drogocennymi dziełami sztuki, które zostały odebrane Żydom kierowanym do komór gazowych. Brigitte mieszkała tam od 7 do 11 roku życia. Wraz z czwórką rodzeństwa nie mieli pojęcia, że ich ojciec jest komendantem obozu zagłady.

Teraz, w wieku 80 lat, kiedy zdiagnozowano u niej ciężki nowotwór, odważyła się mówić. Nie pozwala robić sobie zdjęć, nie chce podać swojego obecnego nazwiska. – Na świecie żyją szaleni ludzie. Mogliby spalić mój dom lub coś w tym stylu – mówi w rozmowie z dziennikarzem Washington Post. Jak potoczyły się jej losy?

Zawiłe losy

Inge-Brigitte Hoess urodziła się 18 sierpnia 1933 roku. W młodości przenosiła się wraz z rodziną z jednego obozu koncentracyjnego do drugiego. Jej ojciec piastował bowiem coraz wyższe funkcje w szeregach SS. W końcu został komendantem obozu Auschwitz, gdzie Brigitte spędziła sporą część swojej młodości. Nie miała pojęcia o tym, co dzieje się za ogrodzeniem. Bardziej interesowała ją miejscowa stadnina koni.

Kiedy było już pewne, że Niemcy przegrają wojnę, rodzina Hoessów chciała uciec do Ameryki Południowej. Dla komendanta KL Auschwitz było już jednak za późno. Został uznany współwinnym śmierci ponad 1,1 miliona Żydów, 10 tysięcy Cyganów, wielu więźniów politycznych i członków opozycji. W 1947 roku wykonano wyrok. Powieszono go na terenie obozu w Oświęcimiu.

Po wojnie rodzina nie miała łatwego życia. Brigitte mieszkała na terenie Niemiec wraz z matką Hedwigą i czwórką rodzeństwa. Przez swoje powiązanie z nazizmem żyli w skrajnej nędzy.

W latach 50. Brigitte opuściła Niemcy i postanowiła rozpocząć nowe życie w Hiszpanii. Przez trzy lata pracowała jako modelka w domu mody Balenciaga.

W 1961 roku wyszła za Amerykanina irlandzkiego pochodzenia, który pracował jako inżynier w Madrycie. Opowiedziała mu o swojej przyszłości. Mężczyzna był wyrozumiały i stwierdził, że była „taką samą ofiarą jak wszyscy”. Wtedy powstała między nimi niewypowiedziana i niepisana umowa, że nigdy więcej nie będą o tym rozmawiać.

Wkrótce pobrali się i dużo podróżowali. Jego praca wymagała ciągłych wyjazdów, mieszkali więc w Liberii, Grecji, Iranie i Wietnamie. W końcu, w 1972 roku, wraz z dwójką dzieci przenieśli się na stałe do Waszyngtonu.

Bidgitte miała problemy z tym, żeby zaadaptować się do nowych warunków. Pomimo tego, że nie znała wtedy angielskiego, dostała pracę na pół etatu w butiku. Co ciekawe, właścicielką sklepu była Żydówka. Bridgitte wspomina, że poczuła wewnętrzną potrzebę wyznania jej prawdy o swoim pochodzeniu. Na szczęście jej szefowa zrozumiała ją i stwierdziła, że nie jest winna nazistowskich zbrodni. Skończyło się tak, że pracowała w tym samym butiku przez następne 35 lat.

Co teraz?

Kobieta rozwiodła się z mężem w 1983 roku. Mieszka z synem, jej córka nie żyje. Często widuje swoje wnuki. Przyznaje jednak, że nigdy nie rozmawiała z nimi o swojej przeszłości. Nie chciała ich zasmucać.

Jej matka wielokrotnie odwiedzała ją w Waszyngtonie, począwszy od 1960 roku. Umarła w późnych latach 80., kiedy była z wizytą u córki. Jest pochowana gdzieś w Północnej Virginii. Reszta jej rodzeństwa mieszka w Niemczech. Jeden brat nie żyje. Jedyny członek jej rodziny, który przyznał się do pokrewieństwa z Hoessem, to jej bratanek Rainer. Kiedyś powiedział: - Gdybym wiedział, gdzie pochowano mojego dziadka, naszczałbym na jego grób.

Co myśli o swoim ojcu? Nie neguje holokaustu ani jego zbrodni. Sądzi jednak, że chociaż straszliwie się mylił, w gruncie rzeczy był dobry.

- Był najmilszą osobą, jaką kiedykolwiek znałam – mówi Brigitte. – był dla nas bardzo dobry.

Opowiada też, że jej ojciec zdawał się być „smutny w środku”. Uważa, że na wiele rzeczy nie miał wpływu. – Musiał to robić. Inaczej naziści zemściliby się na nas, jego rodzinie. Tak samo było w przypadku wielu innych SS-manów.

Bridgitte nie dowierza jednak, że w Auschwitz zginęło aż tyle osób. – Skoro tak było, skąd nagle znalazło się tyle świadków? - zastanawia się. Kiedy pyta się ją, dlaczego w takim razie jej ojciec przyznał się do odpowiedzialności za śmierć ponad miliona Żydów, twierdzi, że Brytyjczycy prawdopodobnie zmusili go do takich zeznań.

Tekst: na podst. Dailymail.co.uk/(sr/mtr), kobieta.wp.pl

POLECAMY:

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (310)
Zobacz także