Curriculum mojego kurde vitae
Tak mi jakoś w życiu się ułożyło, że znów muszę pisać CV. Promować się, puszyć, polecać, zachwalać, snuć opowieści jaka to ja jestem super, naj i „simply the best”. Problem polega na tym, że nigdy w tym dobra nie byłam, a im dalej w las, tym gorzej.
20.05.2014 13:02
Tak mi jakoś w życiu się ułożyło, że znów muszę pisać CV. Promować się, puszyć, polecać, zachwalać, snuć opowieści jaka to ja jestem super, naj i „simply the best”. Problem polega na tym, że nigdy w tym dobra nie byłam, a im dalej w las, tym gorzej.
Człowiek młodszy pisząc, że jest wspaniały, niepowtarzalny i boski, po pierwsze ma często poczucie, że tak jest naprawdę, po drugie nawet jeśli tak nie jest, to zawsze ma jeszcze szansę takim się stać. A potem lata mijają i pewnego dnia masz czterdziestkę, znów zaczynasz pisać swoje Curriculum Kurde Vitae oraz konstruować potwora pod nazwą „list motywacyjny”. I zaczyna ogarniać cię panika. To dziwne, bo wraz z doświadczeniem i wydłużającą się listą zajmowanych stanowisk pracy, powinna zwiększać się pewność siebie. Poczucie własnej wartości, przynajmniej tej zawodowej. A jest inaczej. Mam nieustające wrażenie, że wszystko, co mi się dotychczas przydarzyło na mojej zawodowej drodze, muszę upiększyć, podrasować i podkręcić. Było super, proszę państwa, naprawdę!
Wypisując kolejne opowieści dziwnej treści na swój temat, zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądałoby moje CV jako mamy. W końcu tu też wymagane są niesamowite cechy charakteru, które sprzyjają i w biznesie, i przy kasie w Tesco. Musi człowiek być cierpliwy, empatyczny, ale i powinien potrafić zachować zimną krew i (chociaż postarać się) nie podnosić głosu w momentach krytycznych, nawet kiedy para idzie człowiekowi uszami i ma ochotę wgryźć się komuś w grdykę. Pomyślmy, jak wyglądałoby takie rodzicielskie CV, gdybyśmy mieli ubiegać się o posadę mamy.
Doświadczenie:
od roku 2005 mama klonu płci żeńskiej, lat 9
od roku 2009 mama klonu płci męskiej, lat 4,5
Zajmowane stanowiska:
wychowawca, psycholog, kucharka i dietetyk, sprzątaczka, nauczycielka, negocjator, przewodnik wycieczki, bagażowy, spowiednik, poduszka, okazjonalnie ostatnia deska ratunku.
Zakres obowiązków:
- codzienne doprowadzanie obu obiektów do stanu używalności, co jest szczególnym wyzwaniem, biorąc pod uwagę porę pobudki oraz jej cel (wyprawienie do znielubianych placówek oświatowych)
- życie na najwyższych obrotach 24 godziny na dobę, a pomimo to znalezienie w sobie jeszcze krztynę entuzjazmu na grę w Monopoly, chińczyka, wojnę, chowanego czy co tam jeden obiekt z drugim wymyślą
- kilka razy na dobę zażegnywanie ognistych konfliktów, prowadzenie negocjacji, natychmiastowe rozwiązywanie problemów, wszystko to w warunkach uciążliwych i niesprzyjających podejmowaniu kluczowych decyzji (wrzask, pisk, oskarżenia o rażącą niesprawiedliwość, fochy, warczenie, łzy jak grochy)
- nieustająca walka z paranoją, która nieobjęta kontrolą doprowadziłaby do tego, że dzieci byłyby objęte całodobowym monitoringiem do 20. roku życia, bo przecież nigdy nie wiadomo, czy coś się dziecku nie stanie na przejściu dla pieszych, a przecież wypadki chodzą po ludziach, a na świecie codziennie spada komuś na głowę jakieś drobne ciało niebieskie, na pewno gdzieś o tym czytałam
- wykonywanie tego wszystkiego ze świadomością, że dla niektórych to po prostu „siedzenie z dzieckiem w domu”
Cechy szczególne: multitasking opanowane do perfekcji, spora kreatywność z jednocześnie żelazną odpornością na rutynę i powtarzalność (kto, jak ja, obejrzał każdy odcinek Scooby Doo po 5 razy, wie, o czym mówię)
Zainteresowania: spanie, cisza, spanie, rozmowa z osobnikami dorosłymi, którzy w chwilach wzburzenia raczej nie wyzwą nikogo od „śmierdzących kup”, spanie, leżenie, nicnierobienie. I jeszcze spanie.
To by było na tyle. Oczywiście mogłabym tych obowiązków wypisać sobie jeszcze od groma, ale z grubsza chyba wiadomo, co człowiek potrafi. Dużo. Bardzo dużo. Jak już ogarnie temat bycia mamą i oswoi rzeczywistość, to okazuje się, że właściwie nie ma rzeczy, jakiej by nie zrobił. Przynajmniej dla innych...
Aha, a tego osobnika, który wymyślił sformułowanie „siedzenie z dzieckiem w domu”, chciałabym wysłać na dożywotni etat do państwowego żłobka na pensji minimalnej.