Czasopisma dla rodziców?
Na okładce rozkoszna twarz dziecka, w środku roi się od porad i produktów. Mało kto zdaje sobie sprawę, że prawie wszystko, co zawarte jest w czasopismach, to teksty przysyłane przez firmy produkujące asortyment dziecięcy.
13.05.2008 | aktual.: 13.06.2008 13:11
MATKA, TATKA I FURIATKA
Tygodniki, miesięczniki – na okładce rozkoszna twarz dziecka, w środku roi się od porad, produktów i zdjęć. Mało kto zdaje sobie sprawę, że prawie wszystko, co zawarte jest w czasopismach, to teksty przysyłane przez firmy produkujące asortyment dziecięcy, za publikowanie których właściciel płaci grube pieniądze. Można więc im wierzyć? Nie sądzę.
Segment czasopism jest bardzo ważną stroną promocji produktów dla dziecka, każdy walczy więc o częste pojawianie się na łamach. Okazuje się jednak, że jeśli nie masz pieniędzy, nikt z redakcji nawet nie zainteresuje się twoją ofertą.
W pewnym czasopiśmie pojawił się np. artykuł o chustach, pojawiły się w nim prawie wszystkie produkty tego typu dostępne w Polsce. Jedna z nich została opatrzona mianem „Polecany Produkt”, a zdjęcie produktu było dwa razy większe od pozostałych. Na jakiej podstawie wybrano właśnie tą firmę i tę chustę? Zadzwoniłam do redakcji i spytałam się, czy pisząca ów artykuł pani redaktor miała w rękach chustę jej firmy, nie wybranej produktem roku. Odpowiedź brzmiała: Nie.
Spytałam więc: A może zrobiliście test konsumencki, daliście matkom do noszenia na czas jakiś chusty i porównaliście wyniki badań. Odpowiedź brzmiała: Nie. Na jakiej więc podstawie wybraliście „Polecany Produkt”? Odpowiedź jest prosta – polecana firma zapłaciła najwięcej. To znana praktyka w czasopismach konsumenckich, prezentujących produkty z danej dziedziny – czasopisma o ciuchach, o perfumach, o kosztownych gadżetach – tu wszędzie działa prawo pieniądza i wszyscy o tym doskonale wiedzą. Ale czy matki i ojcowie zdają sobie sprawę, że takimi samymi prawami rządzą się czasopisma dziecięce?
Ta oczywista manipulacja jest o tyle okrutna, że igra z naszymi dobrymi chęciami. My chcemy dać dziecku to, co najlepsze, a dostajemy opis tego, co ma najdroższy PR. Ostatnio zastanawialiśmy się z Głową Rodziny, jaki fotelik samochodowy zakupić. Wybór jest szeroki, przedział finansowy też. Nie chcemy wydać niepotrzebnie za dużo pieniędzy, ale pamiętamy też o bezpieczeństwie Jadźki. Sięgnęliśmy więc do kolorowego czasopisma dla rodziców po poradę. Znaleźliśmy tekst skierowany idealnie do nas.
Czego się dowiedzieliśmy? Że na fotelikach nie można oszczędzać, że warto zainwestować w dobrą markę. Że liczy się bezpieczeństwo, a to zagwarantować mogą tylko foteliki z górnej półki. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie zdjęcia obok, lansujące jedną z marek. I jak tu wierzyć takim publikacjom? Czy to obiektywny artykuł, czy reklama? Jeśli reklama, dlaczego nie zostajemy o tym poinformowani? Brakuje rzeczowego przeglądu rynku, dostajemy kilka zdań o bezpieczeństwie, kilka uwag o atestach i tyle. Rada: kupujcie te najdroższe, innymi nie zawracajcie sobie głowy. Poczuliśmy się zmanipulowani.
Sytuacja byłaby jasna, gdyby redakcje mówiły wprost, że za teksty o firmach i ich produktach płaci się grube pieniądze. My wiedzielibyśmy, że są to reklamy i podchodzilibyśmy do wszystkiego z dystansem. Nie ma nic złego w wychwalaniu własnych produktów, ale niech nikt nie udaje, że jest to obiektywna opinia potwierdzona przez niezależnych ekspertów. Rynek dziecięcy to miliardowe zyski, nie warto naiwnie wierzyć, że ktoś wydaje czasopismo i nie korzysta z pomocy finansowej reklamodawców. Ja to rozumiem. Ale nie chcę, by na mojej matczynej miłości ktoś sobie tak okrutnie pogrywał. Jadźka to nie zabawka. Chociaż gdyby nią była, to tylko taką z najwyższej półki.