Czy ktoś widział Dziubdziuba?

Dzieci szczerze kochają te wszystkie pieski, kotki, króliki i ptaszki - całym sercem!

Czy ktoś widział Dziubdziuba?

08.07.2008 | aktual.: 09.07.2008 15:12

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Dzieci kochają zwierzęta. Niektóre się ich boją, niektóre rzucają się na nie jak na maskotki, ale szczerze kochają te wszystkie pieski, kotki, króliki i ptaszki - całym sercem. Nie inaczej jest z Jadźką. Dlatego postanowiliśmy wybrać się większą ekipą w piękny, słoneczny weekend do ZOO. Wypad udał się tylko częściowo, bo największej atrakcji ogrodu zoologicznego Jadźka nie zobaczyła. Walnęła w kimono.

Oliwskie ZOO jest wielkie i coraz bardziej przyjazne zwierzętom. Kiedy chodziłam tam z rodzicami jako mała dziewczynka, pamiętam niedźwiedzie w klatkach 2x2 metry, zdesperowane małpy siedzące w kącie, ptaki ścieśnione w małych klitkach. Dzisiaj wygląda to zupełnie inaczej. I przyjemność ze zwiedzania jest o wiele większa, chociaż mieszane uczucia nadal są odczuwalne. Bezcenne jest jednak to, że małemu dziecku można z bliska pokazać te gatunki zwierząt, które zna tylko z opowieści i książek. Tylko nogi bolą od tego chodzenia, bo teren faktycznie przeogromny. Jeśli do ZOO, to na cały dzień i robiąc wiele przerw na małe co nieco.

Wycieczka obejmowała dwie ciężarne, dwójkę dzieci – Jasia i Jadźkę oraz dwóch ojców i moją skromną osobę. Taka to rodzinna wyprawa była. Jasiek, dwulatek, cieszył się chyba najbardziej, bo zna wszystkie zwierzątka z książek i potrafi na zdjęciach pokazać i nazwać nawet mało znane okazy. Od wejścia widać było, że wie po co tu przyjechał i co na niego czeka. Na jego twarzy rysowała się pełna poważka. Całkiem inaczej niż u naszej kochanej juniorki.

Ta wydzierała się ze zdziwienia jadąc alejami ZOO, równie intensywnie reagując na wszechobecne dzieci jak na wszechobecne zwierzęta. Siedziała w wózku ze swoim prywatnym pluszowym psem do gniecenia o imieniu Jorgo i wymachiwała nim na wszystkie strony. Zobaczyliśmy oczywiście małpy, słonie, ptaki wielorakie, lwy, tygrysy, rogacze różne, ucieszyła nas przygotowywana zagroda i dom dla żyraf, które wreszcie w ZOO się pojawią, aż wreszcie doszliśmy do wybiegu łosia.

Łoś ma swój dom już w Oliwskim Lesie, duży wybieg, mnóstwo cienia. Leżał blisko siatki ogrodzeniowej, więc podeszliśmy blisko. Marcel, tata Jasia, ucieszył się, że syn będzie mógł zobaczyć łosia po raz pierwszy na żywo i że zapewne bezbłędnie rozpozna co to za piękny zwierz. Czekał, aż syn stanie na wysokości zadania a on rozpłynie się z ojcowskiej dumy.

Jasiek patrzy, patrzy… i nic. „Co to za zwierzę, Jasiu? Przecież znasz, tyle razy widziałeś na zdjęciach.” – mówi Marcel do syna. Jasiek przygląda się, przygląda i wybąkuje w końcu: „Koza jakaś…” Jednak co w książce to w książce, a co w ZOO to w ZOO.

Wybierając się gdzieś z dziećmi w ciągu dnia wielokrotnie może nas trafić szlag. Najpierw przez godzinę wychodzimy z domu, bo tyle trwa ubranie naszej trójki, spakowanie manatek i kilkakrotne wracanie do domu po zapomniane rzeczy. W trakcie wycieczki musisz stale pamiętać o porach karmienia i dopilnować wszelkich potrzeb najmłodszego członka rodziny. Do tego wszystkiego można się jednak przyzwyczaić i bardzo szybko można pochwalić się stalowymi nerwami w każdej nieprzewidzianej sytuacji. Do jednego w rodzinnych wypadach nie jestem w stanie się przyzwyczaić i za każdym razem działa to na mnie stresująco.

Otóż, jakiekolwiek super miejsce wymyślisz sobie w weekend do obejrzenia, możesz mieć pewność, że wszystkie inne matki i tatki już tam będą. Oceanarium? ZOO? Park wodny, wesołe miasteczko, plaża, plac zabaw? Pełne takich samych rodzin jak twoja, zawsze zatłoczone, zawsze rozwrzeszczane, zawsze męczące. Dzieciom to rybka, lubią sobie popływać w takiej ławicy, ale dla dorosłych to istny obłęd!

No ale chciało się dzieci, to się ma konsekwencje. Nie narzekam, w końcu grunt, że Jadźka zadowolona i spać nie mogła w nocy przez dwie doby. Szkoda tylko, że końcówkę przespała. A na koniec zostawiliśmy sobie największą atrakcję, tzw. Małe Zoo, czyli zagrodę dla domowych zwierząt. Można tam wejść z dzieckiem i nakarmić zwierzaki zakupionymi przy bramce przysmakami. Jasiek dał radę, chociaż wielkie „kozy jakieś” siały lekkie przerażenie. Jadźka za to chrapała przed zagrodą. A niech śpi. W spokoju można wreszcie na ławce przysiąść i upajać się dźwiękami ryczącego tabunu przedszkolaków. Ciężarna przyjaciółka przykucnęła koło mnie. Spojrzałam na jej minę spod znaku: „W co ja się, nieszczęsna, wpakowałam?!” i powiedziałam niczym doświadczona matka sześciorga: „Spokojnie, moja kochana. Człowiek wszystko zniesie.”

Komentarze (0)