Czy śmierć Adamowicza będzie początkiem zjednoczenia Polaków? Rozmowa z Pawłem Łukowem
Z podejrzaną łatwością uciekamy od pytania, czy tragiczny w skutkach atak na Prezydenta Gdańska miał charakter polityczny. O tym, czy mamy prawo mówić o "odpowiedzialności moralnej" - polityków, mediów, ale i ich odbiorców - rozmawiam z etykiem z Instytutu Filozofii UW.
15.01.2019 | aktual.: 15.01.2019 15:55
Helena Łygas, WP: Po ataku na Pawła Adamowicza w mediach społecznościowych ludzie pisali masowo jedno zdanie: "nie mam słów”.
Paweł Łuków: Nie dziwi mnie to. Zaczyna nam brakować określeń, które są potrzebne w takich chwilach. Zużyliśmy słowa służące do wyrażania poczucia zagrożenia i grozy w kontekstach, które były tego niegodne.
Jakie będą tego konsekwencje?
Myślę, że w przyszłości możemy mieć jako społeczeństwo problemy z przepracowaniem traumatycznych zdarzeń. Jeśli nie będziemy umieli znaleźć słów, żeby opisać to, co nas spotyka, nie będziemy mogli skategoryzować przeżyć, a co za tym idzie – zrozumieć ich. Jeśli tragedią nazywa się na co dzień błahostki, to jak nazwać to, co jest prawdziwą tragedią?
Skąd tendencja do przejaskrawiania błahostek?
Sięgamy po słowa niewspółmiernie duże do opisywanych sytuacji. Złamana ręka zostaje nazwana "tragedią”, zmiana fryzury jest "szokująca”, a krótka spódnica "skandalizująca”. Swoje za uszami mają też media. Przesiąkamy tą nieuprawnioną ekscytacją i sami zaczynamy tracić wyczucie proporcji - zarówno w słowach, jak i w emocjach. Ten styl komunikowania się przechodzi do języka debaty publicznej, w której zostaje jeszcze "udoskonalony”. Słowa nie są neutralne. Wpływają nie tylko na tych, do których są kierowane, ale i na myśli i emocje tych, którzy ich używają.
Krzysztof Skiba napisał na swoim Facebooku, że za atak ma Pawła Adamowicz "moralnie odpowiedzialny jest PiS", który przez wiele miesięcy szczuł na Prezydenta Gdańska. Wyciąganie takich wniosków jest w ogóle uprawnione?
Gdyby teraz rządzący powiedzieli: "Nie mamy sobie nic do zarzucenia”, byłaby to obraza dodana do tragedii. Nikt tak silnie jak ludzie sprawujący władzę nie kształtuje sfery publicznej i nie kieruje uwagi obywateli na konkretne kwestie i wydarzenia. A sfera publiczna dostarcza nam znacznej części języka do wyrażania naszych frustracji, a często także obiektów na których możemy brać odwet za te frustracje. W polityce są liderzy, którzy nadają ton dyskusji, tworzą określony dyskurs, w którym często zajmują się wskazywaniem palcem tych, którzy są wszystkiemu winni. I w takim stopniu, w jakim dany lider ukształtował sferę publiczną, ponosi odpowiedzialność za to zdarzenie. Można przypuszczać, że w innych okolicznościach mężczyzna, który zaatakował prezydenta Gdańska, w inny sposób znalazłby ujście dla swojej frustracji i użył innego języka.
Po ataku twierdził, że Platforma Obywatelska go skrzywdziła. Pytanie skąd wziął ten język, skąd wziął adresata frustracji? Sfera publiczna dostarcza wielu z nas podmiotów, które można obwinić, jak i języka, którego można do tego użyć. Proszę zauważyć, jak często słyszymy: "PiS zrobił mi to”, "Platforma zabrała mi tamto”, a przecież to nie działa w tak prosty sposób. Jeśli będziemy chcieli znaleźć łatwe wytłumaczenie dla swojej złości i rozczarowania, to zwykle najpierw przyjdzie nam do głowy to, co w naszym otoczeniu najczęstsze i najprostsze. A tego dostarczają nam politycy za pośrednictwem mediów.
Aż tak łatwo zaszczepić w ludziach nienawiść?
Nie wszystkim, ale tym, którzy nie dostrzegają związków między rozmaitymi faktami lub nie mają wystarczającej wiedzy, a do tego są sfrustrowani - owszem. Silniej działają wtedy emocje niż fakty. Łatwiej jest unieść się gniewem, niż przeczytać 5 obszernych analiz problemu bezrobocia.
Mimo to po ataku na prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza media - zarówno te tradycyjne, jak i społecznościowe - zapełniły się apelami o pojednanie, przerwanie mowy nienawiści. Sądzi Pan, że to początek zjednoczenia ponad podziałami?
Chciałbym, żeby tak było, ale niestety w to wątpię. Podobne zrywy obserwowaliśmy po katastrofie lotniczej w Smoleńsku, a wcześniej po śmierci Jana Pawła II. Nie przetrwały długo. Podziały nie tylko powróciły, ale stały się głębsze niż wcześniej.
Dlaczego chęć pojednania tak szybko się wypala?
Bo nie jest motywowana wspólnym pomysłem na przyszłość, ale poczuciem zagrożenia. Nie tylko fizycznego, ale też zagrożenia istotnych dla nas wartości. W takich momentach mamy silną potrzebę łączenia się ponad podziałami. Potem znowu wciąga nas codzienność z jej względnym komfortem, do którego – jak nam się wydaje – nie potrzebujemy wspólnoty. Gdy kryzys mija, wracamy do dawnych konfliktów.
Jak rozgraniczyć prawo obywateli do informacji od prawa bliskich zmarłego do prywatności?
Przede wszystkim respektować ich wolę w tej kwestii. Nie roztrząsać drastycznych szczegółów i ich nie szukać. Tragedia, która dla nas ma charakter publiczny, jest też tragedią prywatną. Wiele osób chciałoby wiedzieć więcej, ale czy naprawdę potrzebujemy informacji wkraczających w prywatność zmarłego i jego bliskich?
W języku polskim jest frazeologizm "niezdrowa ciekawość”, powiedzenie "ciekawość to pierwszy stopień do piekła”. Mam wrażenie, że jest w nas coraz więcej ciekawości tego rodzaju, zwłaszcza w sieci, gdzie pozornie "nikt na nas nie patrzy”. Tymczasem media internetowe dysponują szeregiem narzędzi do śledzenia zainteresowania odbiorców i na nie odpowiadają.
Już u Platona mamy historię człowieka, który przechodzi obok domu kata, gdzie leżą ciała skazańców. Oburza go jego własna chęć przyglądania się zwłokom. To opowieść o tym, że oprócz tego, że czegoś chcemy, powinniśmy mieć też rodzaj samokrytycyzmu i samodyscypliny, które pozwolą spojrzeć na potrzebę z boku i ją ocenić. Nie inaczej powinno być w mediach. Odbiorca wiadomości jest do pewnego stopnia klientem dziennikarza i może "głosować” klikami na to, co chce widzieć, a czego nie. Ma wpływ na media.
Dociekanie pewnych szczegółów jest, oględnie mówiąc, niestosowne.
Owszem, wskazuje na brak wrażliwości i wyczucia. Odpowiedzialność za dociekanie tych detali leży po stronie dziennikarza i czytelnika, choć w nierównych proporcjach. Dziennikarz wpływa swoimi publikacjami na kształt społeczeństwa i powinien przewidywać konsekwencje tego, co dostarcza swojemu czytelnikowi. Ideałem jest, że dziennikarz kieruje się wymogami etycznymi swojego zawodu i tworzy „środowisko” informacji, w którym odbiorca ma możliwość zachować się przyzwoicie. Jeśli będziemy pozwalać sobie na zaspokajanie ciekawości jarmarcznej gawiedzi, będziemy krzywdzili i siebie i innych.
Krzywdzili siebie?
Jeśli poszukujemy sensacji w tragedii, to zaburzamy proporcje w naszym oglądzie rzeczywistości. Tracimy z oczu nieszczęście, które spotkało ofiarę i jej bliskich, ale także nas, jako zbiorowość. Nie myślimy, co możemy zrobić, aby się to nie powtórzyło. W pewnym sensie instrumentalnie traktujemy ofiarę, po to, żeby zaspokoić cudzą lub swoją ciekawość, wkraczając na bardzo osobiste tereny.
A może lepiej byłoby, gdyby media w obliczu śmierci Prezydenta Adamowicza zamilkły? Trudno znaleźć stosowny komentarz, odpowiednie słowa.
To zdarzenie dla nas jako społeczeństwa traumatyczne i obawiam się, że dewastujące życie publiczne. Jeśli media umówiłyby się na milczenie w geście szacunku dla prezydenta Gdańska, mogłoby się to skończyć tym, że te wydarzenia nie zostałyby omówione i jako zbiorowość byśmy o nich zapomnieli. Ludzie potrzebują w takich chwilach nie tyle "nowych faktów”, ile prób objaśnień tej tragicznej sytuacji, ujęcia jej w szersze ramy zrozumienia naszego życia publicznego. Nie rozdrobnienia na szczegóły z kroniki kryminalnej. Rozmowa jest nam teraz bardzo potrzebna.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl