Czym zajmują się streetworkerzy?
- Czterech już tu zamarzło. Przeżyłem wszystkich - mówi mężczyzna ubrany w stare łachy, leżący na rozwalającym się materacu gdzieś za kontenerami na śmieci. Przez prowizorycznie wykonany dach kapie woda, wszędzie walają się stare puszki. – A może jednak pójdziesz do schroniska?
05.02.2013 | aktual.: 05.02.2013 15:12
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Czterech już tu zamarzło. Przeżyłem wszystkich - mówi mężczyzna ubrany w stare łachy, leżący na rozwalającym się materacu gdzieś za kontenerami na śmieci. Przez prowizorycznie wykonany dach kapie woda, wszędzie walają się stare puszki. – A może jednak pójdziesz do schroniska? W końcu najesz się, ogrzejesz – pyta Marta, młoda, ładna dziewczyna. – Nie. Wolę tu zostać – odpowiada mężczyzna bez entuzjazmu. W takich warunkach żyje kilkaset osób tylko w Gdańsku. Nad ich losem czuwają streetworkerzy. Kim są i czym się zajmują?
To młodzi ludzie. Chociaż przeważnie skończyli studia na kierunkach związanych z pracą socjalną lub pedagogiką, tak naprawdę nie liczy się ich wykształcenie. Można skończyć studia, zrobić kursy, a i tak mało kto wytrzymuje długo w takiej pracy. Bo kto wybrałby jako źródło zarobkowania chodzenie po śmietnikach, ogródkach działkowych i pustostanach, poszukiwanie bezdomnych i zachęcanie ich do tego, żeby przenieśli się do schroniska? To zadanie tylko dla ludzi z pasją i wyjątkową siłą ducha.
Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta Koło Gdańskie zatrudnia czterech streetworkerów. W parach patrolują całe miasto. Szukają bezdomnych, sprawdzają, co się u nich dzieje, zachęcają do przeniesienia się do placówek. Często spotykają się z odmową, czasem z niewybrednymi komentarzami. To ich dodatkowa praca, ponieważ fundusze na streetworkerów są przeważnie tylko zimą. Tymczasem statystyki pokazują, że liczba bezdomnych ciągle rośnie i coraz więcej z nich potrzebuje pomocy.
Dzień na ulicy
- Specjalnie wzięliśmy cię do centrum Gdańska, żebyś zobaczyła prawdziwe serce miasta – mówi Darek Skubakowski, streetworker. Wraz z Martą Milewczyk od dwóch miesięcy regularnie patrolują miasto. Można odnieść wrażenie, że znają tutaj każdy zakamarek, każdy śmietnik, każdą klatkę schodową. – Na początku posługiwaliśmy się mapą, która przedstawiała miejsca zamieszkane przez bezdomnych. Potem sami obeszliśmy chyba każdy kawałek miasta – tłumaczy Marta. – To jeden z ciekawszych elementów tej pracy. Znamy miasto jak własną kieszeń.
Darek aktualnie studiuje w Wyższej Szkole Społeczno - Ekonomicznej w Gdańsku (WSSE) pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą. Pracuje od pół roku w noclegowni dla bezdomnych. Marta mówi, że nie skończyła żadnych studiów. – Spytałam o pracę w schronisku i przyjęli mnie. Tak naprawdę nie chodzi tutaj o wykształcenie. Do tego człowiek nadaje się albo nie – mówi. – Wiele osób pojawiało się w tej pracy tylko na chwilę. Nie wytrzymywały.
Najbardziej nurtuje mnie pytanie, jak bezdomnym udaje się przetrwać zimę. Jakim cudem spędzają całe miesiące na mrozie, na którym przeciętny człowiek wytrzymuje ledwie kilkanaście minut i marzy, żeby schować się do ciepłego domu? Kilka dni wcześniej Dominik Kwiatkowski, specjalista do spraw projektów Koła Gdańskiego Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, tłumaczy mi, jak działa pomoc społeczna. Co prawda w schroniskach i noclegowniach nie przyjmują osób nietrzeźwych, jednak zimą często robi się wyjątki. Wielu bezdomnych przenosi się więc do placówek przynajmniej na najgorszy okres. Są jednak osoby, które mimo mrozów postanawiają zostać na ulicy. Ciężko im zrezygnować z picia.
Darek i Marta, którzy praktycznie codziennie mają bezpośredni kontakt z bezdomnymi, są bardziej bezpośredni. – Ostatnio jeden mężczyzna miał 5,5 promila alkoholu we krwi – wspominają. – Zwykły człowiek, gdyby wypił taką ilość alkoholu, już by nie żył. A on całkiem nieźle się trzymał i całkiem normalnie rozmawiał.
Dowiaduję się, że bezdomni piją praktycznie wszystko. Od tanich win, przez denaturat przesączany przez chleb, po olej napędowy. – Oczywiście wywołuje to nieodwracalne zmiany w mózgu – tłumaczy Marta. – Z ludźmi w tak zaawansowanym stadium alkoholizmu trudno się dogadać – dodaje. To dlatego wielu z nich zamarza na ulicy. Nie czują chłodu i nie przeszkadzają im złe warunki. I właśnie dlatego tak ważna jest pomoc streetworkerów.
Idziemy szybkim krokiem, przemierzamy główne ulice miasta. Marta i Darek są pogodni, żartują, sypią anegdotami jak z rękawa. Od razu widać, że mają dobre podejście do ludzi. Nagle skręcamy w jakiś zaułek. Śmietnik, porozstawiane kontenery, a w środku kobieta i trzech mężczyzn. – To pani Wiola, którą nazywamy królową ulicy – tłumaczy Marta. – Bardzo ją lubimy. Mieszka tu już cztery czy pięć lat. Mówi, że nigdzie się stąd nie rusza. Twierdzi, że nie nadaje się do życia w schronisku.
Idziemy odwiedzić panią Wiolę i jej towarzyszy. Około 60-letnia kobieta ma tylko jeden ząb. Oprócz tego nie różni się niczym od przeciętnego przechodnia. Porządnie ubrana, czysta, schludna. Zaprasza nas do swojego „domu”. Stolik, szafka, dwa stare materace. Wszystko ułożone jak pod linijkę. Pod stołem tanie wino wypite do połowy. – Sprzątam tu regularnie. Układam, zamiatam, ścielę łóżko, porządkuję szafę – mówi pani Wiola. - Myję się i piorę ubrania w sopockim Caritasie. Nigdzie się stąd nie ruszam.
Pani Wiola i jej dom na śmietniku wpisał się już w krajobraz osiedla. Miejscowi ją tolerują, czasem nawet jej pomagają. Przyniosą trochę chleba, zupy, dostarczą wrzątek na herbatę. Ona sama jest bardzo gościnna i podobno wie wszystko, co dzieje się u innych bezdomnych. Czy jednak żebractwo i mieszkanie na śmietniku może być sposobem na życie?
Życie bez grosza
- Nie znam przypadku, żeby ktoś został bezdomny z wyboru – opowiadał kilka dni wcześniej Dominik Kwiatkowski. - Z moich doświadczeń wynika, że za bezdomnością zawsze stoi jakaś tragedia. Na ulicy przeważnie lądują bezrobotni, najczęściej rozwodnicy. Głównym problemem jest też oczywiście alkohol.
Tego samego zdania są streetworkerzy. Oni jeszcze bardziej podkreślają to, jak alkohol potrafi zniszczyć życie człowiekowi. - Prawdziwy alkoholik jest cały czas na rauszu – tłumaczy Marta. - Może alkoholicy z wyższych sfer potrafią kontrolować swoje picie i upijać się na przykład tylko w weekendy. Jednak większość pije cały czas. Taki alkoholik w końcu zostaje wyrzucony z pracy, rodzina od niego odchodzi. Nie mają za co żyć, rosną długi, czasem także te na alimenty, zaczyna ich ścigać komornik. W końcu lądują na ulicy.
Idziemy szybkim krokiem. Mijamy Długi Targ, najbardziej reprezentacyjną ulicę Gdańska. Gdzieś niedaleko, w śmietniku w głębi podwórza, znajdujemy kolejne miejsce bytowania bezdomnych. Marta i Darek wszystkich tutaj znają. - Mężczyzna, który tu mieszka, chciał leczyć się z alkoholizmu. Prosił, żebyśmy załatwili mu odwyk w szpitalu psychiatrycznym – opowiada Darek. - Przyszliśmy do niego na drugi dzień. Był zupełnie pijany i oczywiście nie nadawał się na żadne leczenie, bo do szpitala trzeba przyjść trzeźwym. Powiedział nam, że jednak nigdzie się nie wybiera. Od tego czasu namawiamy go do tego, żeby zdecydował się coś ze sobą zrobić. Na razie nie chce.
Bezdomnego nie można zmusić do tego, żeby udał się do odpowiedniej placówki. Jeśli nie ma bezpośredniego zagrożenia dla jego zdrowia lub życia, sam może o sobie decydować. Mężczyzna mieszkający w śmietniku niedaleko Długiego Targu leży na zniszczonym materacu przykryty starą kołdrą. Streetworkerzy sprawdzają, czy wszystko z nim w porządku. Kolejny raz namawiają, żeby zgłosił się do noclegowni lub do schroniska. Nie chce, woli zostać tam, gdzie jest.
- Tak często wygląda ta praca. Do człowieka podchodzi się z sercem na dłoni, a on mówi wprost, że nie chce pomocy – mówi Darek. Ale streetworking nie polega tylko na wyprowadzaniu ludzi z ulicy. - Dla nich często najważniejsze jest dobre słowo – tłumaczy Marta. - To, że ktoś się nimi interesuje, jest im przychylny. Często po jakimś czasie sami zgłaszają się do odpowiedniej organizacji. Bo oni tak naprawdę dobrze wiedzą, gdzie iść. Tylko często brakuje im odwagi i silnej woli.
Wzorowa organizacja
Z czego utrzymują się ludzie bezdomni? - Jakiś czas temu robiliśmy kompleksowe badania na ten temat – mówi Dominik Kwiatkowski. - Okazało się, że większość z nich utrzymuje się z żebractwa lub ze zbieractwa złomu i butelek. Niektórzy mówią wprost, że pewien dochód stanowią dla nich drobne kradzieże.
Streetworkerzy podkreślają, że bezdomni tworzą pewnego rodzaju siatkę zależności. - Zbierają puszki i złom, proszą o dwa złote na piwo i na chleb. Może tego nazbierać się naprawdę dużo – mówi Marta. - Często potem spotykają się i wspólnie gospodarują tymi pieniędzmi.
Marta na co dzień pracuje w jednym z gdańskich schronisk dla bezdomnych. Dobrze orientuje się, jak wyglądają ich wzajemne relacje. - Oni wszyscy się znają. Także ci z ulicy. Możesz spytać się, gdzie znajduje się któryś z nich – opowiada. - Doskonale wiedzą, gdzie aktualnie mieszka, co robi, czy zgłosił się do ośrodka, a może przeniósł się w inne miejsce. W schronisku również stanowią zgraną ekipę. Ufają stałym bywalcom, są nieufni w stosunku do nowych.
To dlatego tak ważne jest, żeby z bezdomności wychodzić jak najszybciej. - Jeżeli ktoś już wejdzie w to środowisko, ciężko mu wyjść – tłumaczy Marta. - Musi bowiem zmierzyć się nie tylko z czymś zupełnie nowym, ale traci całe swoje towarzystwo. To dlatego tak ciężko jest wyjść z bezdomności. Mało kogo stać na taki krok. Osobiście jestem zdania, że najlepiej jest wyrwać kogoś z tego, jeśli jeszcze nie wsiąkł w to towarzystwo.
Szczególnie, że bezdomny na ulicy jest w stanie zebrać bardzo dużą kwotę pieniędzy. Zimą może być to 50 złotych, latem nawet 100. Niektórzy nie zarabiają tyle podczas całego dnia pracy. Jaką więc bezdomny ma motywację, żeby iść do pracy za średnią krajową, którą być może i tak odbierze mu komornik?
Każdemu można pomóc. Mało kto korzysta
Wciąż zastanawia mnie, jak w XXI wieku, w cywilizowanym kraju, ktokolwiek może żyć na ulicy i decydować się na egzystencję na śmietniku. Jak to możliwe, że tym ludziom nie można pomóc? - Tak naprawdę dla każdego jest miejsce w schroniskach – mówi Dominik Kwiatkowski. - Jesteśmy w stanie pomóc wszystkim. Potrafimy człowiekowi w schronisku załatwić pracę oraz mieszkanie za minimalne opłaty. Problem w tym, że mało kto chce korzystać z takiej pomocy.
- Ciężko jest zaktywizować osobę bezrobotną i z powrotem przywrócić ją do funkcjonowania w społeczeństwie – mówi dalej Kwiatkowski. - Są nawet pewne teorie mówiące o tym, że resocjalizacja bezdomnego powinna trwać tyle, ile trwała sama bezdomność. Jeżeli więc przykładowo ktoś spędził na ulicy dziesięć lat, tyle samo powinien wracać do społeczeństwa. Pamiętajmy bowiem, że takie osoby od lat nie pracowały. Nie są nawykłe do wstawania rano, stawiania się w pewnym miejscu o konkretnej godzinie i pracy przez kolejne osiem. Trzeba wszystkiego nauczyć je od nowa.
Problem w tym, że system w Polsce wciąż nie jest przystosowany do tego, żeby bezrobotnych resocjalizować. Tłumaczy mi to Marta, jak zwykle z punktu widzenia praktyka. - W schronisku, kiedy już ktoś się przyzwyczai, jest dobrze. Można siedzieć cały dzień i oglądać telewizję – tłumaczy. - Niektórzy z bezdomnych dodatkowo dostają rentę zdrowotną, jakieś 500-600 złotych. Skoro mają zapewnione miejsce do spania i jedzenie, to na co to wydają? Oczywiście na alkohol.
Zdziwiona pytam, czy w schronisku nie organizuje się kursów lub warsztatów. - Próbowałam, ale nie było chętnych – odpowiada Marta. Jako wzór podaje opiekę społeczną z Hiszpanii, gdzie bezdomni mieszkają w małych bungalowach, które sami muszą sobie opłacić. To tak małe kwoty, że żal stracić takie lokum. To motywuje do podjęcia pracy.
A co z ludźmi, którzy mimo wszystko postanawiają zostać na ulicy? Często są to osoby, które mają jakieś problemy z prawem. Nierzadko nie potrafią przestrzegać reguł panujących w schronisku. - Czasami taka osoba ma długi. Po co ma zacząć zarabiać, skoro i tak połowę pensji zabierze komornik? - mówi Kwiatkowski. Inni zostają wyrzuceni z kolejnego schroniska za wywoływanie awantur lub nadużywanie alkoholu. Wydaje im się, że życie na ulicy to ich jedyna możliwość.
- Bezdomni to często osoby starsze. Proszę wyobrazić sobie kogoś w wieku 50 czy 60 lat, kto od kilku lat mieszkał na ulicy i nie miał dostępu do opieki zdrowotnej. Jakie ma szanse na rynku pracy? - pyta retorycznie Kwiatkowski.
Można pomóc
Idziemy dalej. Wieje, pada deszcz, brodzimy w topniejącym śniegu. - Ciekawe, jak tam Rysiek – zastanawia się Darek. - Pewnie denerwuje się, że woda kapie mu na głowę. Przecież oni nie mają tam nawet dachu!
„Tam” to ruiny w samym sercu miasta, tuż przy Motławie. - Wielokrotnie chcieliśmy go stamtąd wyciągnąć – opowiada Marta. - Pytaliśmy go, czy nie boi się, że zamarznie. Stwierdził, że czterech już tu zamarzło, a on nadal żyje. Taki jest twardy, przeżył wszystkich.
Zaczynam zastanawiać się, czy bezdomnym, którzy z własnej woli mieszkają na ulicach, naprawdę można pomóc. A może to tylko chodzenie z miejsca w miejsce, praca u podstaw i liczenie na to, że ktoś w końcu się zreflektuje? Już wcześniej miałam wrażenie, że ta praca może prowadzić do szybkiego wypalenia zawodowego. Potwierdził to Dominik Kwiatkowski, który mówił, że robią wszystko, żeby wesprzeć swoich pracowników. Wkrótce okazało się jednak, jak bardzo potrzebny jest streetworking.
Idziemy w kierunku starych ruin. Zastajemy plac budowy. Brodzimy w błocie prawie po kostki. Pytamy szefa budowy, czy możemy wejść za ogrodzenie. W końcu za poruszanie się po takim terenie bez zezwolenia grozi 500 złotych kary.
Wchodzimy do ruin kamienicy. Wewnątrz puszki, śmieci, niedopałki papierosów. Pod prowizoryczną kapą na starym materacu śpi bezdomny.
Widok jest wyjątkowo przykry, nawet w porównaniu do tego, co widzieliśmy poprzednio. Wszyscy mają świadomość, że jeżeli teraz nie uda mu się pomóc, prawdopodobnie zostanie wyrzucony z terenu budowy i słuch po nim zaginie.
- Może jednak pójdziesz z nami? Dostaniesz się do schroniska, w końcu się najesz, ogrzejesz – przekonują streetworkerzy. Bezdomny się waha. Narzeka na to, że bolą go nogi, że od trzech dni nic nie jadł. Naprawdę można odnieść wrażenie, że od tej decyzji zależy jego życie.
W końcu powoli wstaje i decyduje się, żeby iść do schroniska. Cały jego dobytek to długi sznur i kij, którym podpiera się przy chodzeniu. – I tak to wyrzucą – twierdzi Darek. Bardzo wolno zmierzamy w stronę najbliższej placówki. Na tym skończy się dzisiejszy dzień pracy dla streetworkerów. Co się z nim stanie? Na pewno dostanie miejsce w schronisku, a dalej się zobaczy. Marta twierdzi, że nie wie, czy ktoś, kto tyle lat spędził na ulicy, przystosuje się do życia w schronisku. – Tak naprawdę z bezdomności wychodzi 1 na 100 osób – szacuje.
Obydwoje zaznaczają jednak, że niektórym osobom da się pomóc. Tego samego zdania jest Dominik Kwiatkowski. – Jeden z naszych podopiecznych założył nawet firmę – wspomina. - Wszystkim potrafimy pomóc. Wystarczy, że tego chcą.
Darek również wspomina bezdomnego, który mimo wszystko sobie poradził. – Pracuje na budowie, zarabia prawdopodobnie więcej niż ja – uśmiecha się. – Teraz wyjeżdża do Norwegii na kontrakt.
Pomagaj z głową
Jak możemy pomóc bezdomnym? – Przede wszystkim nie dawać im pieniędzy na ulicy – tłumaczy Dominik Kwiatkowski. – Moim zdaniem nie powinno się im dawać nawet jedzenia. Pamiętajmy, że oni te pieniądze wydają głównie na alkohol i papierosy. Jak mają wyjść z bezdomności, jeżeli potrafią w taki sposób przeżyć? Często nie mają motywacji, żeby udać się do schroniska, gdzie jest zakaz spożywania alkoholu.
To właśnie najczęstszy błąd, który popełniają ludzie. Jednorazowa pomoc niczego nie załatwi, a może tylko zaszkodzić. – Dotyczy to wszystkich aspektów pracy z bezdomnymi. Na streetworking też mamy fundusze tylko w miesiącach zimowych, więc jest to swojego rodzaju działanie doraźne. A powinno być całoroczne – mówi Kwiatkowski. – Nie pomagają jednorazowe akcje dożywiania. Pamiętajmy, że bezdomni otrzymują talony na jedzenie.
Jeśli ktoś chciałby bardziej zaangażować się w pomoc bezdomnym, może przekazać dotację lub 1% podatku na konto odpowiedniej organizacji. Jeżeli ma ochotę pomóc bezpośrednio, np. w formie wolontariatu, również ważna jest stałość. – Takiej decyzji nie powinno się podejmować pod wpływem impulsu. Wolę osobę, która będzie przychodziła do schroniska regularnie przez rok na pół godziny w tygodniu, niż kogoś, kto przyjdzie dwa razy na osiem godzin, a potem nigdy już go nie zobaczę – twierdzi Kwiatkowski.
Wychodzenie z bezdomności to długi i często frustrujący proces. Na szczęście są ludzie, którzy starają się pomóc w zapewnieniu bezdomnym choćby podstawowych warunków egzystencji. – To ciężka praca, ale lubię ją – stwierdził Darek.
Tekst: Sylwia Rost
(sr/pho), kobieta.wp.pl