Dorota Wellman: "Kobiecość to dla mnie niezwykła siła"
Los, za co jestem mu niezmiernie wdzięczna, spotkał nas w porannym programie „Pytanie na śniadanie”, gdzie przez kilka sezonów tworzyłyśmy całkiem zgraną parę. Ale to nie ja byłam jej pisana, tylko Marcin Prokop!
23.04.2012 | aktual.: 30.04.2012 16:51
Los, za co jestem mu niezmiernie wdzięczna, spotkał nas w porannym programie „Pytanie na śniadanie”, gdzie przez kilka sezonów tworzyłyśmy całkiem zgraną parę. Ale to nie ja byłam jej pisana, tylko Marcin Prokop! Chociaż z natury jestem energiczna, to uwierzcie mi, że moje źródła energii przy jej możliwościach bardzo szybko wysychają. Dorota Wellman, dziennikarka, nominowana w plebiscycie portalu OnaOnaOna do nagrody “3 razy ONA”.
Agata Młynarska: Pamiętam, jak potrafiłaś o czwartej rano, śmiejąc się do wszystkich, poganiać nas do pracy i pytać, dlaczego tak wolno się ruszamy.
Dorota Wellman: I tak mi pozostało! Mam pięćdziesiąt lat i w dalszym ciągu tak mam. Może to jest jakaś skaza genetyczna?
A.M.: Zwolniłaś trochę, czy doba nadal ma dla ciebie 124 godziny?
D.W.: Ma 124 i jeszcze brakuje mi czasu! Wstaję bardzo wcześnie rano i bardzo lubię ten swój początek dnia, kiedy jest jeszcze ciemno. Nie zwalniam, a nawet mam wrażenie, że z wiekiem jeszcze bardziej przyspieszam, bo boję się, że mogę czegoś nie zdążyć zrobić.
A.M.: Zawsze tak miałaś? Kobiety w twojej rodzinie żyły równie intensywnie?
D.W.: Moja mama tak miała. I moja babcia, ze strony mamy, również. To były kobiety energiczne, energetyczne i niesamowicie zaradne. Świetnie dawały sobie radę ze światem.
A.M.: Powiedziałaś kiedyś: „Rozpiera mnie radość. Mam wrażenie, że jestem kręcącą się kulką, która toczy się czasami bez sensu, ale cieszę się z tego, że się toczy”. Myślę, że jest to typowa forma dla dziecka. Masz je wciąż sobie?
D.W.: Tak, jak najbardziej. W dalszym ciągu zachwycam się różnymi rzeczami, które zobaczę, cieszę się z jakichś kompletnych głupot i wcale się tego nie wstydzę.
A.M.: Spotykałaś się z tym, że ludzie pukali się w głowę i mówili: „Boże, co ona robi?! Jak ona się zachowuje?!”
D.W.: Zdarza się, że kiedy z Marcinem poszalejemy w programie, ludzie piszą takie rzeczy. No ale co z tego? Tak mam i już. Odrobina szaleństwa pozwala mi się dobrze kręcić w życiu. Mój syn narysował kiedyś taki rysunek: ja, z okrągłym brzuszkiem, krótkimi włosami, dużymi guzikami w bluzce i pod tym podpis: „Matka wariatka”. To było wprawdzie kilkanaście lat temu, ale do dziś tak jest. Nie wstydzę się tego.
A.M.: Jakim byłaś dzieckiem?
D.W.: Byłam chłopcem z piekła rodem! Miałam bardzo fajne życie! Chodziłam po drzewach, biłam się z chłopakami na podwórku... Krótko mówiąc, byłam łobuzem. A.M.: Co mówiła wtedy twoja mama?
D.W. Strofowała, ale zawsze pytała, w jakiej sprawie działam tak, jak działam. Jeśli zatem mówiłam, że chłopcy bili Wojtusia i go popychali, ponieważ był słabszy, to mówiła: „I dobrze im tak!”.
A.M.: Kiedy zorientowałaś się, że fajnie jest być kobietą?
D.W.: W liceum, w bardzo ciekawych okolicznościach. Ze szkoły podstawowej trafiłam do Liceum im. Stefana Batorego w Warszawie i zaraz potem do drużyny harcerskiej. Wbrew temu, że to taka, zdawałoby się, „militaryzująca” organizacja, tam właśnie chłopcy traktowali nas jak dziewczyny... jak kobiety.
A.M.: Kiedy zorientowałaś się, że ta kobiecość może ci coś dać, m.in. miłość, namiętność?
D.W.: Bardzo wcześnie. W szkole średniej, kiedy wszystkie panienki i moje koleżanki chodziły z chłopakami w swoim wieku, ja miałam dużo starszego partnera. Ukrywałam wówczas ten fakt przed moimi rodzicami, ale również przed moim środowiskiem.
A.M.: Zakochałaś się?
D.W.: Tak. Zakochałam się bardzo namiętnie w dużo starszym od siebie człowieku. To nie było dobrze widziane. Ujawniłam się z nim dopiero na balu maturalnym. Pani wychowawczyni natychmiast zadzwoniła do moich rodziców, że przyszłam z jakimś starszym facetem.
A.M.: Co dał ci ten związek? Jak ustawił cię na późniejsze życie emocjonalne?
D.W.: Myślę, że to było poszukiwanie ojca. Mój tata był bardzo zasadniczym człowiekiem, trochę pozbawionym czułości, której bardzo mi brakowało, więc ją sobie uzupełniłam w zupełnie obcych ramionach. To był niezwykły intelektualno-namiętny związek. To był człowiek, który niezwykle dużo dał mi intelektualnie, bardzo dużo ze sobą rozmawialiśmy. Czasem patrzył na mnie jak na taką głupią kozę i tłumaczył mi świat. To bardzo ważne nie tylko ze względów emocjonalnych, miłosnych czy erotycznych, ale przede wszystkim intelektualnych.
A.M.: Dużo mówisz o tym, ile zawdzięczasz mamie. Od samego początku mama była dla ciebie drugą połową Doroty. Wyrobiła w tobie przekonanie, że dasz radę, że życie jest piękne. Co jeszcze ważnego jej zawdzięczasz?
D.W.: Umiejętność docenienia pracy i miłość do pracy. Moja mama była zakochana w swojej pracy. Ciągle obserwowałam, jak do niej biegnie i wraca z niej jak na skrzydłach. Wcale nie odczuwałam, że to jest coś, co mi tę mamę odbiera. Fascynowało mnie, że swoją pracę traktuje jak pasję. Ja dziś z taką samą pasją traktuję dziennikarstwo. Ponadto mama nauczyła mnie ogromnego szacunku do ludzi drugiego planu. Bez tych ludzi, którzy są z nami, którzy na nas pracują, nie ma nas. Po prostu nie istniejemy. Nic nie znaczymy bez dźwiękowców, operatorów, realizatorów, garderobianej. Mama nauczyła mnie, że tym właśnie ludziom należy się najwyższy szacunek.
Mama nigdy nie krytykowała moich wyborów życiowych, zarówno tych osobistych, jak i zawodowych. Zawsze mnie wspierała. Tak jak każda ramka do zdjęcia ma swoje podparcie, tak i ja swoje podparcie miałam. Teraz go nie mam i to jest okropne uczucie. Wielokrotnie łapię się na tym, że jak się coś dzieje, od razu mam ochotę do niej zadzwonić. Miałyśmy swoje codzienne, wielokrotne rozmowy, takie „komentarze dnia”. I tego dziś już nie ma.
A.M.: Teraz ty musisz być podparciem ramki dla swojego syna. Jaki masz z nim kontakt?
D.W.: Znakomity, partnerski i bardzo szczery, chociaż mój syn jest inny niż ja. Dużo bardziej skryty. Czasem widzę, jak coś go zjada. Przyglądam się wtedy spokojnie i czekam, aż sam do mnie przyjdzie. I zawsze przychodzi. Wychowałam naprawdę fajnego syna!
A.M.: Czy masz takie poczucie, że świat dziękuje kobietom po czterdziestce?
D.W.: Wiem, że masz wspaniały portal dla kobiet, które mogą się wzajemnie wspierać, rozwijać i naprawdę gratuluję ci pomysłu, ponieważ to jest świetne miejsce dla kobiet szukających takiej inspiracji... Natomiast uważam, że kobiety często same są sobie winne. Mają czterdzieste urodziny i jest szansa, że zaraz zawiśnie sznur, bo to jest dla nich koniec życia. Ja uważam, że i trzydziestka, i czterdziestka, i pięćdziesiątka to są początki nowych dekad. Trzeba je rozwijać, iść cały czas do przodu. Kobiety mają gorzej, na przykład w perspektywach zawodowych, ale też często same się wycofują. Stają się mniej aktywne, mniej atrakcyjne, przestają szukać nowości, boją się nowych wyzwań.
A.M.: Ile razy usłyszałaś: „Pani na dziś dziękujemy”?
D.W.: Wielokrotnie. Pamiętam te bolesne momenty. Kolosalne wrażenie zrobiło na mnie zakończenie pracy w radiu. To był jeden z momentów, kiedy bardzo płakałam. Robiłam tam, moim zdaniem, bardzo dobry program, choć może niezbyt komercyjny. Takich pożegnań, często w nienajmilszej formie, było dużo, ale za każdym razem, kiedy upadam, od razu się podnoszę. Potrzebuję chwili na otrzepanie się, jak pies ze śniegu, ale zawsze sobie daję radę.
A.M.: Co ci daje siłę? Co jest motywacją, kiedy się podnosisz?
D.W.: Na pewno rodzina. To są osoby, dla których warto żyć i ciągle się podnosić z kolan. Poza tym po prostu mam w sobie taki upór, że muszę zwyciężyć.
A.M.: Co by było, gdybyś musiała zmienić zawód?
D.W.: To jest rzecz, o której myślę. Kiedyś trzeba przecież zejść z anteny i przestać pokazywać się w telewizji, bo ludzie tego widoku już nie zniosą. Bardzo chętnie przekazywałabym wówczas swoją wiedzę innym. Mam dobry kontakt z młodymi ludźmi, więc bardzo chętnię będę uczyć. Jestem również wybitnym specjalistą w sprzątaniu. Będąc w Finlandii, przez rok profesjonalnie wykonywałam tę pracę.
A.M.: Bardzo często widuję cię dziś w sukienkach. Nie występowałaś w nich, kiedy razem pracowałyśmy. Kiedy zatem zamieniłaś spodnie na kieckę?
D.W.: Jakieś osiem czy siedem lat temu. Nagle okazało się, że w sukienkach czuję się bardziej kobieco. Mimo pełniejszych kształtów, większych numerów niż 36, bardzo lubię siebie w sukience. Ogromny wpływ miał na to również Marcin Prokop. Kiedy widział mnie w sukience, mówił: „O! I lubię cię, kiedy jesteś taka kobieca!” Kiedy słyszysz takie słowa od faceta, którego lubisz, szanujesz, z którym ci się dobrze pracuje, to to tak fajnie na kobiecość działa. Mój mąż zresztą uwielbia, kiedy chodzę w sukienkach. Myślę, że to właśnie panowie dopełnili swoimi komplementami i „dyplomatycznym wsparciem” fakt, że ubieram się w sukienki.
A.M.: Czym dla ciebie jest kobiecość?
D.W.: To ani blond włosy, ani trzepotanie rzęsami, ani delikatność. Kobiecość to dla mnie niezwykła siła. W kobietach jest sto razy więcej siły niż w mężczyznach.
A.M.: Od kogo usłyszałaś najpiękniejszy komplement?
D.W.: Od Jana Nowickiego. Powiedział: „Wiesz co, Wellman, ty jesteś taką stuprocentową dupą”. A po chwili dodał: „Tylko cycki masz za małe”.
A.M.: O Marcinie Prokopie powiedziałaś kilkakrotnie, że jest jak twoja szpilka w dupie. Ciągle inspiruje cię, abyś szła do przodu i sie rozwijała. Nazywasz go swoim przyjacielem. Na czym taka zawodowa przyjaźń polega?
D.W.: Na absolutnej lojalności, świetnej współpracy, na kłótniach merytorycznych, a nie osobistych, na możliwości zwierzenia się z różnych rzeczy zawodowych i na oczekiwaniu dobrej rady. Bardzo wiele nas łączy: poczucie humoru, spojrzenie na świat. W programie czuję się z nim niezwykle bezpiecznie. Wiem, że to jest człowiek, który mi nie zaszkodzi.
A.M.: Co jest najważniejsze w związku między kobietą a mężczyzną?
D.W.: Zbieżność intelektualna. Potem seks, przyjaźń i lojalność. W takiej kolejności.
A.M.: Tego się trzymajmy. Dziękuję bardzo!
D.W.: Dziękuję.
(am/sr)