Drożej, ale taniej – taka promocja
Dzisiaj krótko i nie na temat – bo nie będzie o dzieciach. No, ale nawet Matce Polce udaje się czasami wyrwać z domu i zachłysnąć światem. Na przykład – na zakupy...
Dzisiaj krótko i nie na temat – bo nie będzie o dzieciach. No, ale nawet Matce Polce udaje się czasami wyrwać z domu i zachłysnąć światem. Na przykład – na zakupy...
– Mamy taką promocję i do dwóch par skarpetek dorzucamy jedną i jak pani kupi takie trzy dwupaki to jeszcze trzy pary będą za darmo, weźmie pani sobie na przykład to i to, i takie małe, a potem wybierze jeszcze na przykład z tych...
– Ale ja chciałam tylko trzy pary.
– No ale tak będzie pani miała trzy pary za darmo.
Ekspedientka wyglądała na zaskoczoną, no bo czego ja nie rozumiem? ZA DARMO JEST! Gdyby umiała mówić dużą czcionką, to pewnie przygniotłaby mnie jakimś Arial Black i to jeszcze wytłuszczonym z trzema wykrzyknikami dla podkreślenia wagi informacji. DARMO! CZEMU NIE BIERZE?!
Bo na kiego grzyba mi tyle skarpet, i to niezbyt tanich? Jednak rozpaczliwy ton w głosie sprzedającej oraz jej zbaraniały wyraz twarzy nakazały mi zastanowić się nad tą fantastyczną okazją. I uległam. Teraz mam skarpetek jak lodu (a może i więcej?) i mogę napawać się własnym sprytem i wyczuciem chwili, bo przecież kilka z nich zdobyłam, nie płacąc. Chociaż zapłaciłam, wiem, pamiętam, moje konto też.
A to znacie? „Sam popcorn i to mały? Ale to się nie opłaca, niech pani weźmie karton gigant w zestawie z dwulitrową colą i trzema kilogramami lodu w środku!” I na nic obrona, że tyle kukurydzy to w siebie nie wcisnę, a po takiej ilości gazowanej cieczy wystrzelę pod sufit, zanim jeszcze skończy się blok reklamowy. Zawsze walczę do końca, ale często kończy się to seansem z kubłem prażonego „co nieco” wielkości silosu...
Pan, który odbiera telefon w pizzerii niedaleko mojego domu, zawsze wciska mi w ramach promocji dużą pizzę w cenie małej. Kiedyś podziękowałam, grzecznie tłumacząc, że moje dziecko tyle żarcia nie pochłonie. Obraził się. Serio.
Sieciowe restauracje serwujące fast food regularnie bombardują mnie ofertami typu: „Dopłaci pani 2 zł i dostanie pół kilo frytek – to się opłaca!”
Zapłacę więcej, dostanę coś, czego nie chcę, ale lepiej na tym wyjdę?
Czy naprawdę zyskam na tym, jeśli zapcham sobie szufladę gatkami i skarpetkami, na które nie miałam ochoty, pochłonę tonę prażonej kukurydzy, zagryzę frytkami z zestawu, który mógłby zapewnić wyżywienie rodzinie wielodzietnej, a potem dopcham się słodkim napojem nalanym do kubła o rozmiarach wiadra?
Ale przecież to banalnie proste, powiecie zaraz. Wystarczy powiedzieć „Nie, dziękuję”. Odrobina asertywności uchronić nas może przed zakupową katastrofą, żadna filozofia. No to idźcie, kochani, teraz do kina i poproście o mały popcornik. Bez dodatków. Pokażcie siłę charakteru, nie dajcie się zwieść, zachowajcie nirwanę, kiedy pan za ladą zacznie żartować, że z takim kartonikiem to do napisów początkowych nie dotrwacie, może jednak państwo wezmą zestaw, kolega dowiezie taczką na salę...
Przesadzam? Oczywiście. Ale tylko trochę. Promocja i tak zwana okazja to coś tak absurdalnego i nachalnego, a w tej nachalności przerażającego, że strach się bać, o kupowaniu już nie wspomnę. Handel rządzi się swoimi prawami, warto jednak czasami pokazać mu język. Do czego Państwa z okazji wakacji pełnych najróżniejszych promocji szczerze zachęcam.