ModaDuży biust to duży problem. Dla portfela

Duży biust to duży problem. Dla portfela

Kiedyś brafitingowy alfabet zaczynał się i kończył na jednej literze. Rozmiar 75 B nosiła większość Polek. Innych rozmiarów nie było. Teraz są, ale trzeba za nie zapłacić krocie.

Duży biust to duży problem. Dla portfela
Źródło zdjęć: © 123RF
Aleksandra Kisiel

09.08.2019 | aktual.: 10.08.2019 12:35

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Blogerki plus-size, które piszą o ciałopozytywności lub zajmują się modą, otwarcie mówią, że dla nich wyjście na zakupy to kilka godzin przed komputerem lub telefonem. Bo na ubrania w ich rozmiarze w stacjonarnych sklepach nie ma co liczyć. Dużobiuściaste kobiety, których miseczki mają oznaczenia z drugiej połowy "stanikowego alfabetu", mają podobnie. Pamiętam czasy, gdy jako studentka nosząca staniki w rozmiarze 70-75 G szukałam biustonosza dla siebie.

Gdzie znaleźć stanik na duży biust?

10 lat temu w Warszawie miejsc, w których mogłam ubrać swój biust, było tyle, co kot napłakał. Profesjonalny salon brafittingu na Chmielnej, jeden sklep na Grochowskiej. Więcej sklepów nie znałam. Wyprawa do nich była niezwykłą przyjemnością, ale też – niezwykłym wydatkiem. Gdy mój miesięczny budżet wynosił 1000 zł, stanik za 250 czy 300 zł (bo takie ceny były już 10 lat temu, a internetowych alternatyw jeszcze nie było) był prawdziwą inwestycją. Miałam trzy czy cztery biustonosze w idealnie dobranym rozmiarze. Nosiłam je rzadko, żeby starczyły na dłużej. Skrajna głupota. O kompletach mogłam zapomnieć, bo taki wydatek pochłonąłby pół miesięcznej pensji.

Gdy trzeba było kupić coś na szybko (czyli taniej), posiłkowałam się sieciówkami. Żeby miseczka była większa, kupowałam stanik za duży pod biustem o 3 czy 4 rozmiary. Jak miałam możliwość, oddawałam go do gorseciarki do przerobienia. A to kolejny wydatek. I kolejne dni czekania.

Z niewyobrażalną zazdrością patrzyłam na koleżanki o bardziej "standardowych" rozmiarach, które nie dość, że bieliznę mogły kupić w każdym sklepie, to rzadko płaciły za fikuśny, kolorowy komplet (stanik + figi) więcej niż 100-150 zł. Moje staniki były zwyczajne. Beżowe, białe, czarne. Z rzadka ozdobione koronką. Raczej przypominające bieliznę noszoną przez pacjentki w sanatoriach, a nie – modelki Victoria's Secret.

Kultowy model dla dużobiuściastych

Dużobiuściaste dziewczyny pisały na forach, wymieniały się adresami sklepów, w których można było kupić biustonosze angielskich firm. Prawie każda z nas marzyła o staniku Panache Tango. Zrobiony na duże biusty, świetnie je modelował i podtrzymywał. Rozmiarówka od 65 do 100 i miseczki od D do K (z uwzględnieniem podwójnym numerów jak DD, FF, GG, HH, etc.) sprawiała, że dało się ubrać niemal każdą dużobiuściastą Polkę. Co zasobniejsze z nas miały ten model w kilku kolorach. Za sztukę trzeba było zapłacić ok. 300 zł. A mówimy o 2007 czy 2008 roku, kiedy przeciętne zarobki wynosiły ok. 2800 zł.

Do dziś pamiętam wypowiedź Katarzyny Montgomery, która w programie "Mała czarna" przyznała, że zawsze wykupuje dodatkowe ubezpieczenie bagażu, gdy leci na wakacje. Gdyby walizka pełna dobrze dobranych staników zaginęła, właścicielka byłaby sporo stratna.

Brafitting, czyli edukacja

Profesjonalne brafitterki, jak Jola Lewicka czy Kasia Deskur tłukły nam do głów, jak ważna jest dobrze dobrana bielizna. Tłumaczyły, że kluczowym wymiarem jest obwód pod biustem. Dobrany dobrze pozwala odciążyć kręgosłup i ramiona, uniknąć wrzynających się ramiączek, tworzenia się "bułek" czy podjeżdżania zapięcia między łopatki. I sprowadzały do Polski coraz więcej bielizny szytej na zamówienie angielskich czy francuskich marek. Polscy producenci nadal wpatrywali się w arkusze kalkulacyjne i ponoć nadal nie widzieli zysków.

Stanikowa rewolucja internetowa

10 lat później sytuacja jest lepsza, bo zakupy przez internet stały się powszechne. Przepisy, które dają nam 14-dniowe prawo zwrotu i wielkie sklepy internetowe, które wydłużają ten termin nawet do 100 dni to odpowiedź na potrzeby kobiet plus-size, dużobiuściastych lub bardzo szczupłych. Kto próbował kiedykolwiek kupić stanik w rozmiarze 60 E czy G, ten wie, o czym mowa.

Kostiumy kąpielowe kupujemy tylko przez internet. Angielska ASDA ma duży wybór i niskie ceny. Amerykański Swimsuits for All to duża inwestycja, ale oszałamiający wybór i kostiumy tak piękne, że zapierają dech w piersiach. Nieźle ma się polska Feba, choć kostiumy w większych rozmiarach są dalekie od panujących trendów.

"Zwykłe" staniki można upolować prawie wszędzie. Na wyprzedażach w niezłych cenach. Jasne, na dostawę z Asosa, Zalando czy Answear trzeba chwilę poczekać. Ale te z nas, które czekały prawie całe dorosłe życie na możliwość kupienia biustonosza, jaki chcemy, a nie tego, jaki jest, te 5 czy nawet 15 dni to niewielki problem.

Choć konieczność zaplanowania zakupów z wyprzedzeniem nadal jest czynnikiem sprzyjającym wykluczeniu. Bo jeśli z dnia na dzień musisz kupić cielisty stanik i białą koszulę, która nie rozjedzie się na biuście, żeby pojawić się na rozmowie kwalifikacyjnej, zaczynają się schody. Zwłaszcza jeśli nie jesteś fanką mody biurowej i masz ograniczony budżet, więc musisz nie tylko znaleźć ubrania i bieliznę w swoim rozmiarze, ale też w swoim przedziale finansowym.

Sieciówki przytulają się do ciałopozytywności

Masowa moda nadal kocha przeciętność, choć definicja tego, co jest standardem, trochę się poszerza. Włoskie Intimissimi chwali się miseczkami do rozmiaru F. Szwedzki H&M również, ale tylko w obwodach 75-80-85. Duże biustonosze ma Marks&Spencer, ale w Polsce sklepy marki zamknięto. Szkoda, bo mieli świetne sportowe staniki za przyzwoite pieniądze.

Sportowe marki powoli przekonują się, że pieniądze kobiet plus-size czy posiadaczek większych biustów wcale nie są gorsze i zaczynają produkować większe modele. Wielkie brawa dla Nike, który już trzy lata temu wprowadził na polski rynek bardzo wygodne sportowe staniki. Choć za te najlepiej podtrzymujące modele trzeba zapłacić dwa razy więcej niż za klasyczne, miękkie topy. Czy to dyskryminacja? Producenci powiedzą, że nie, bo zrobienie usztywnianego stanika na fiszbinach to większe koszty, konieczność zatrudnienia doświadczonej konstruktorki i zainwestowania w lepsze materiały.

Smutna rzeczywistość

O tym, że bielizna to inwestycja, przekonuję się, gdy wchodzę do jednego z ekskluzywnych salonów z bielizną w centrum handlowym. Z rozmiarem nie ma większego problemu. Mam szczęście. Znajduję przepiękny, koronkowy komplet.

Leży jak marzenie. Dobrze dobrany sprawia, że sylwetka robi się bardziej smukła, plecy wyprostowane. Bajka. A potem horror. Bo za stanik mam zapłacić 499 zł. Za majtki – 250 zł. Ze zdumieniem przecieram oczy. Owszem, bielizna jest przepiękna. Koronka niebanalna, ramiączka wyjątkowo miękkie, ozdobne elementy świetnie dobrane. Jako studentka marzyłam o takiej bieliźnie. Wtedy cena zwaliłaby mnie z nóg. Teraz niestety też zwala. Nie jestem w stanie zapłacić 750 zł za komplet bielizny. Nawet najbardziej bajecznej. Wychodzę z pustymi rękami.

W drodze powrotnej zaglądam do odzieżowej sieciówki. W dziale z bielizną odkrywam podobny model biustonosza. Cena? 79,90 zł. Rozmiary dostępne na półce? Cholerne 75 B.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
ciałopozytywnośćbiustonoszduży biust
Komentarze (26)