Największy mit wokół zdrowego stylu życia. Dajemy się nabrać od 50 lat
Jest już w każdym telefonie, smartwatchu i większości aplikacji do liczenia kalorii czy monitorowania ćwiczeń. W zasadzie jest już w naszej głowie. Krokomierz z fabrycznym ustawieniem: 10 tysięcy kroków dziennie. Tylko czy faktycznie musimy zrobić ich aż tyle?
12.06.2019 | aktual.: 12.06.2019 17:17
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Przez całe życie walczę z nadwagą. I z wyrzutami sumienia, że za mało się ruszam. Odkąd mam opaskę, która liczy kroki, ilekroć uda mi się przekroczyć magiczne 10 tysięcy, czuję dreszczyk podniecenia. I satysfakcji – mówi Martyna, którą poznałam na jednej z facebookowych grup wsparcia dla osób odchudzających się. - Kiedy wieczorem widzę, że brakuje mi 500 czy 800 kroków, po prostu chodzę po mieszkaniu – zdradza. Dopiero gdy na wyświetlaczu stuknie odpowiednia, okrągła liczba, Martyna może bez poczucia winy usiąść i odpocząć.
A kiedy celu nie uda się zrealizować? – Zaczyna się samobiczowanie. Zwłaszcza jeśli kilka dni z rzędu zanotuję taką porażkę. Wtedy w ruch idą wszystkie znane mi poprawiacze humoru: ptasie mleczko, Netflix i truskawki z Nutellą – wylicza nieco zawstydzona.
Wynalazek japońskich madmenów
Zastanawiam się, czy powiedzieć Martynie, że wartość, która spędza jej sen z powiek i popycha w objęcia cukru i tłuszczu palmowego, jest wzięta z kosmosu i niepoparta żadnymi badaniami. 10 tysięcy kroków zostało wymyślone przez marketingowców w latach 60.
Japońscy mistrzowie sprzedaży, którzy przygotowywali kampanię dla producenta krokomierzy, wymyślili 10 tysięcy. Dlaczego? Bo japońska kanji, którą zapisuje się frazę "odmierzyć 10 tys.", przypomina trochę idącego mężczyznę. A że liczba jest okrągła, ładnie wygląda w druku i jest chwytliwa, z czasem została przejęta i przyjęta jako oficjalny wyznacznik aktywności fizycznej i zdrowego stylu życia przez większość zachodnich instytucji.
Jeśli 10 tysięcy to bzdura, jak żyć w nowej rzeczywistości? Zupełnie zrezygnować z aktywności? Radośnie założyć nogę na nogę i obwieścić, że nie dajesz się nabrać na marketing? Niestety, tak łatwo nie będzie. Choć lekarze, trenerzy personalni i fizjoterapeuci nie potwierdzają "magicznych" właściwości 10 tysięcy kroków, wszyscy zgodnie twierdzą, że lepiej chodzić niż nie chodzić. Ale liczba kroków to już kwestia indywidualna.
Dobre wieści z Harvardu
Szacuje się, że jakakolwiek wartość poniżej 4 tysięcy kroków dziennie to oznaka siedzącego trybu życia, czyli prostej drogi do otyłości, cukrzycy, zawału, demencji, osteoporozy, zaniku mięśni i szybkiej śmierci.
I-Min Lee, profesor medycyny pracująca w Instytucie Epidemiologii na Harvardzie, zaciekawiona kwestią relacji między pokonywanym codziennie dystansem a stanem zdrowia, przeprowadziła badania, których wyniki opublikowała w maju w "Journal of the American Medical Association". Profesor Lee przebadała 16 tysięcy starszych Amerykanek pod kątem codziennej aktywności.
Okazało się, że magiczne liczby są dwie. I żadną z nich nie jest 10 tys. 4,4 tysięcy kroków dziennie to wartość graniczna. Kobiety, które pokonywały codziennie taki dystans (ok. 3,3 km) miały zdecydowanie niższy wskaźnik śmiertelności niż te, które chodziły mniej. Im więcej chodzenia, tym lepsze rezultaty i dalej odsunięta perspektywa śmierci. Aż do wartości 7,5 tysięcy kroków. Po osiągnięciu takiej wartości i wyższych wyniki były w zasadzie identyczne. Słowem: czy badane robiły 8 tysięcy kroków dziennie, czy 18 tysięcy, nie wydłużało to ich życia. Najważniejszą wartością okazało się zaledwie 2 tysiące kroków, czyli 1,5 km, co przynosiło zbawienne rezultaty dla organizmu.
Jeden trening dla wszystkich?
Skoro 7,5 tysiąca kroków to tak naprawdę cel, do którego warto dążyć, czy osoby, które codziennie są bardziej aktywne, powinny zrobić gwałtowny: STOP? – Absolutnie nie – przeczy Karolina Gełdon, fizjoterapeutka i trenerka personalna prowadząca gabinet Holistic Flow w Gdyni.
– Jeśli 10 czy 20 tysięcy to cel, który jest dla ciebie realny, a ciało się nie buntuje – rób to. A jeśli się buntuje, zastanów się dlaczego. Idź do fizjoterapeuty lub lekarza. Zrób badania – namawia. – Miewam pacjentów, którzy wczoraj wstali z kanapy, a jutro chcą zrobić półmaraton. Wtedy moim zadaniem jest stopowanie ich zapędów i wyznaczanie celów, które są: realne, mierzalne, do osiągnięcia w konkretnym czasie, atrakcyjne, konkretne – wylicza Gełdon.
A wszystko to robi w oparciu o dokładną diagnostykę. – Moda na chodzenie wzięła się z ogromnej dostępności urządzeń do monitorowania aktywności fizycznej. Każdy ma licznik kroków w telefonie. I każdy ma to samo ustawienie fabryczne – 10 tysięcy kroków: kobieta w ciąży, triathlonistka, 65-latka z endoprotezą. To wprowadza mylne przekonanie, że chodzenie to uniwersalna aktywność fizyczna i że są takie aktywności czy nawet plany treningowe typu "jeden dla wszystkich". A nie ma – tłumaczy fizjoterapeutka.
Nie tylko serce
– Światowa Organizacja Zdrowia rekomenduje codzienny wysiłek fizyczny trwający 30-45 minut i który sprawia, że osiągamy 65-70 proc. maksymalnego tętna. Z punktu widzenia serca i układu krwionośnego tak jest optymalnie – mówi Karolina Gełdon. – Ale człowiek to nie tylko serce. To również stawy, mięśnie, powięzi. I żeby organizm był w dobrym stanie, potrzebna jest zróżnicowana aktywność fizyczna i holistyczne podejście. Bo co z tego, że chodzisz codziennie półmaraton, skoro w pracy jesteś mobbingowany i zajadasz ten stres? Nie jestem fanką treningu z aplikacji, "personalizowanego" na podstawie dwóch danych: wagi i wzrostu. Bo to żadna personalizacja – dodaje edukatorka.
Ten tekst jest elementem naszego cyklu #ZadbanaPolka, w którym pokazujemy różne podejścia kobiet do dbania o siebie. Nie oceniamy, ale pomożemy ci w dokonywaniu codziennych wyborów, doradzimy ci jak żyć w zgodzie z hasłem WP Kobieta: "Jestem, jaka chcę być”. Więcej przeczytasz tutaj.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl