Dwie próby samobójcze i ciągłe ataki paniki. Jako nastolatka usłyszała diagnozę
Kiedy jej chłopak wyszedł z domu z torbą ubrań, przestraszyła się. Myślała, że to koniec. Wpadła w szał, rzucała przedmiotami w ścianę, krzyczała, płacząc przez kilka godzin tak, że słyszał ją cały blok. Z pomocą przyszli przyjaciel i mama. Być może swoją obecnością uratowali jej życie. W ramach akcji #JestemWszechmocna rozmawiam z Aleksandrą Hangel, dziennikarką Wirtualnej Polski, która od wielu lat leczy się z głębokiej depresji.
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski: Co to znaczy być wszechmocną?
Aleksandra Hangel: Każdego dnia coś innego. Czasami czujesz, że możesz zrobić wszystko, a świat stoi przed tobą otworem. A czasami nie masz tej mocy wcale i potrzebujesz pomocy innych ludzi. Myślę, że nie można być wszechmocną także bez bycia dla siebie dobrą, wyrozumiałą, bez skupienia się na swoim zdrowiu, na swoich uczuciach. Bo właśnie to daje ogromną siłę.
Ty za swoją największą wszechmoc uznałaś to, że udało ci się wyjść z depresji.
Depresja odebrała mi sprawczość nad własnym życiem. Myśli, jakie się pojawiały, i pojawiają nadal, a które są niezależne ode mnie, bywają nie do zniesienia. Teraz, kiedy mam chorobę w garści, mogę powiedzieć, że jestem wszechmocna. Udało mi się uciszyć tę krzykliwą, bezkompromisową i wściekłą depresję.
Ile miałaś lat, kiedy usłyszałaś diagnozę?
Miałam szesnaście lat, kiedy moja mama zabrała mnie do psychiatry po tym, jak lekarze nie potrafili nazwać tego, co mi jest.
Co zaniepokoiło twoją mamę?
Ogromne znużenie, zmęczenie, smutek, przygnębienie, miałam potworne problemy ze snem. Lekarze diagnozowali u mnie zespół przewlekłego zmęczenia. Później pojawiały się różne diagnozy neurologiczne. Ciągle nie miałam na nic siły, zasypiałam na lekcjach. Nauczyciele skarżyli się mojej wychowawczyni, a ta nieustannie dzwoniła do mojej mamy.
Nikt nie zaoferował pomocy?
Żaden z nauczycieli nie wyciągnął do mnie ręki. Założyli z góry, że ignoruję zajęcia. A ja po prostu byłam wyczerpana. Siedziałam przy ławce i głowa opadała sama z siebie. Ciało odmawiało posłuszeństwa.
Poszłaś do lekarza. I co dalej?
Psychiatrka zrobiła mi szereg badań i zdiagnozowała epizod depresyjny. Wtedy zaczęłam leczenie i psychoterapię.
Jak zmieniło się wtedy twoje życie?
Zanim moje życie się zmieniło, musiałam podjąć szereg kroków, które na psychoterapii wyklarowały się jako konieczne do zrobienia, by przeżyć. Powtórzę - przeżyć. Bo ja wtedy byłam pełna bólu, cierpienia. Nie mogłam znieść tych emocji i borykałam się ciągle z myślami samobójczymi. Dwie próby podjęłam w chwilach, gdy ból był nie do wytrzymania. Miałam do wykonania jeden, ogromny krok - musiałam wyprowadzić się z domu.
Wykonanie go bardzo pomogło mi w całym procesie. Problemy rodzinne sprawiały, że stan depresyjny się u mnie pogłębiał. Wiecznie byłam wystawiana na próbę, ile upokorzeń zniosę. I zastanawiałam się ciągle, czy uda mi się znieść więcej. A moja mama, choć bardzo zaangażowana w pomoc dla mnie, powiedziała mi niedawno, że nie była świadoma tego, jak nęka mnie ojczym. A ja pięknie to przed nią podświadomie maskowałam. Działałam więc wtedy dwutorowo: z jednej strony psychoterapia i leczenie, z drugiej - odcięcie się od ojczyma. A później też nie było kolorowo, bo ta 17-latka musiała jakoś się utrzymać, a przed nią była matura.
Co myśli 16-latka, która słyszy diagnozę: depresja?
Dla mnie diagnoza była radością. Wreszcie dowiedziałam się, z czego wynikają moje stany. Wcześniej byłam przerażona tym, co się ze mną dzieje. Miałam też nadzieję, że to tylko epizod.
Taka diagnoza w świadomości niektórych ludzi może być pewnym "naznaczeniem".
Dzisiaj mogę powiedzieć, że nie czułam tego naznaczenia. Wtedy też się tym nie chwaliłam. Kluczową rolę odegrała w tym moja mama, która uświadomiła mnie, że to choroba jak każda inna. Wtedy, kiedy o tym rozmawiałyśmy, pamiętam dokładnie ten dzień, podkreślała to, że przynajmniej wiemy, co mi jest. "Poradzimy sobie z tym. Masz diagnozę, masz leki, jesteś w dobrej sytuacji" – to jedno zdanie, wcale nie odkrywcze, wiele zmieniło w moim podejściu. Jestem jej za to bardzo wdzięczna.
Wielu rodziców mogłoby zbagatelizować twoje objawy. Często przecież słyszymy: "jakie zmartwienia może mieć nastolatka", "kiedyś nie było depresji".
Moja mama sama była w terapii. Wiedziała o tym trochę więcej niż standardowo wiedzą rodzice. I w tym miałam niesłychane szczęście, że zareagowała jakkolwiek, zabrała mnie do specjalistki, która mnie zdiagnozowała i powiedziała, jak się za to "zabrać". Chciałabym powiedzieć wszystkim rodzicom, że mamy naprawdę świetnych ekspertów w Polsce. I jeśli ktokolwiek widzi jakieś niepokojące objawy u swojego dziecka czy kogoś bliskiego, niech nie diagnozuje sam, tylko uda się do lekarza. Jedna wizyta może przeważyć o losie człowieka.
Ty podjęłaś leczenie, ale to nie oznacza, że ta choroba zniknęła.
Nie, absolutnie. Po roku od diagnozy czułam się lepiej. Ale później skończyła się psychoterapia, ja zakończyłam pięcioletni związek, a miałam brać ślub. Wpadłam w półtoraroczny wir sprawdzania siebie, tego, co mi jest potrzebne do życia, jakich ludzi chcę mieć wokół. To znów było mocne wystawienie na próbę, żeby sprawdzić to wszystko, ale też bardzo duże obciążenie. Wieczne spotykanie się z zawodami, wieczne odrzucenia. To poczucie odrzucenia towarzyszy mi od dziecka i wiąże się ze schematami, które mam z dzieciństwa. I to jest silny motyw w mojej chorobie.
Przyjaźnie też weryfikowałaś?
Miałam wtedy tylko jedną przyjaciółkę. Z Anielą przyjaźnimy się do dziś. Jestem jej niesłychanie wdzięczna, że gdy przechodziłam te wszystkie stany jako nastolatka, ona zapraszała mnie do siebie na kolacje, siedziałam z jej rodzicami przy stole, mogłam na chwilę odciąć się od tego, przez co czułam się źle. Nigdy mnie nie opuściła. A później szłam do szkoły, gdzie wielokrotnie padałam ofiarą przemocy ze strony rówieśników. Raz, gdy moim "koleżankom" z korytarzy coś się nie spodobało, utopiły moją głowę w kiblu.
Jak sobie z tym radziłaś?
Nie radziłam sobie. Wiedziałam, że sytuacja w domu, w szkole, kiedyś minie, ale to było za dużo.
Gdy rozstałaś się po pięciu latach, sama miałaś 21. Chciałaś zacząć wszystko od nowa, z czystą kartą?
To był mój cel, uporządkować swoje życie, jakoś je poskładać. Wcześniej nie mieszkałam nigdy sama, bo gdy mając siedemnaście lat wyprowadziłam się z domu, zamieszkałam od razu z chłopakiem. Po rozstaniu wprowadziłam się do dziadka, który mieszkał sam po śmierci babci. To wtedy zaczęłam eksperymentować. Odejście babci było dla mnie okrutnie dotkliwe. W tym całym "układaniu życia na nowo" zupełnie się pogubiłam. Próbowałam zagłuszyć ból szaleństwem, żeby tylko o tym nie myśleć, że już nigdy nie usłyszę jednej z najbliższych mi wtedy osób. Później mój dziadek również odszedł. Miesiąc po jego śmierci poznałam swojego obecnego narzeczonego. Pierwsze miesiące tego związku były jednak gorsze niż to, co mamy wspólnie teraz.
To znaczy?
Szalenie się w sobie zakochaliśmy, ale byliśmy na kompletnie różnych etapach. Mieliśmy inne podejście do ludzi, do wielu kwestii.
W spocie powiedziałaś, że kłóciliście się tak bardzo, że pewnego dnia twój narzeczony wyszedł i nie wiedziałaś, czy wróci.
Pierwsze miesiące związku były naprawdę fajne. Ale po czasie rozpoczęły się ciągłe kłótnie, wypominanie sobie, przepychanie się. To do niczego nie prowadziło. Ten ciągły stres i awantury, żałoba, ojczym, który w myślach do mnie wracał, bo schematy funkcjonowania w związku bardzo pokrywały się w odbiorze w mojej głowie z tym, czego doświadczałam w domu. To wszystko na nowo uaktywniło depresję i myśli samobójcze. Wróciłam wtedy do leków oraz na psychoterapię. Ale efektów długo nie było. Kiedy przyszedł moment krytyczny, nie byliśmy już w stanie ze sobą wytrzymać i rozmawialiśmy o rozstaniu.
Jak skończyła się rozmowa o waszej przyszłości?
Wyszedł z domu z torbą ubrań. Przez tydzień miał pomieszkać u przyjaciela, ale rozmowa zakończyła się tak, że oboje nie wiedzieliśmy, co tak naprawdę wydarzy się dalej.
Przestraszyłaś się?
Tak. Gdy on wychodził, czułam jakby jakaś część we mnie umierała, bo to typowy schemat odrzucenia i w konsekwencji – emocje jak po odrzuceniu. W mojej głowie znowu pojawiła się pętla: że on mnie nie chce, że wyszedł, że znowu wszystko spieprzyłam, że jestem beznadziejna, że świat jest bezlitosny.
Kiedy wyszedł, na dwa razy wypiłam butelkę wina, okropnie mnie ścięło z nóg. Jakiś czas temu hobbystycznie zaczęłam malować, żeby oczyścić się z emocji, dlatego tym razem też postanowiłam sięgnąć po farby. Ale emocje nie pozwoliły mi na malowanie. Ja tę farbę rozlałam wszędzie, cała się nią ubrudziłam. Słoikiem z wodą i pędzlami rzuciłam w ścianę. I tak leżałam na podłodze w tej farbie, rozbitym szkle i darłam się z całych sił. Darłam się tak, że następnego dnia nie mogłam mówić. Darłam się tak, że cały blok słyszał. Darłam się jak w najgorszej agonii. Jedyne, co byłam w stanie z siebie wykrztusić, to przeraźliwy jęk. Jęk bólu. Jak się później okazało, sąsiedzi słyszeli, ale nie wiedzieli, co robić. Choć pogotowie podobno już jechało.
Ktoś ci wtedy pomógł?
Zdołałam zadzwonić do mojego przyjaciela Oskara i wymamrotałam mu: "Błagam, przyjedź, bo nie dam rady, nie zniosę więcej". A później się rozłączyłam. Kiedy przyjechał, leżałam półnaga na podłodze. Kompletnie nie kontrolowałam, co dzieje się wokół mnie. Nagle on pojawił się nad moją głową. A ja nadal się darłam. Oskar powiedział wtedy: "Słychać cię aż na dole pod blokiem. Co się stało?". Nawet nie pamiętam, czy mu coś odpowiedziałam.
Oskar po prostu położył się na podłodze obok mnie, przytulił mnie i powiedział, że ze wszystkim sobie poradzimy, że to minie, że jest przy mnie i żebym spróbowała się uspokoić. W międzyczasie przyjechała moja mama, którą Oskar powiadomił. Gdy to zobaczyła, zaczęła płakać, pękło jej serce. To trwało kilka godzin. Potem umyli mnie razem z tej farby pod prysznicem. To było prawdziwe katharsis: kiedy twoja matka myje cię, bo sama nie jesteś w stanie, choć masz 20-parę lat. To było ostatnie moje tak potężne załamanie i największy atak paniki, jaki w życiu miałam.
Chcę natomiast zaznaczyć jedno – ta historia brzmi, jakbym chciała się zabić z nieszczęśliwej miłości. Ale to nie tak. Ta historia jest o moich emocjach, moim zakrzywionym obrazie świata, ludzi. Patrycjusz jest niesamowitym człowiekiem, po prostu za bardzo wpasował się w schemat, który miałam w sobie przez ojczyma.
Co się stało potem?
Spotkaliśmy się z narzeczonym. Mieliśmy zaplanowane wakacje, stwierdziliśmy, że spróbujemy. Wyjaśniliśmy wtedy wiele spraw i w zasadzie od tamtej pory jest tylko lepiej. Tych chorych emocji już między nami nie ma. A on zrobił ogromne kroki w stronę tego, aby być dla mnie wspierającym partnerem. Nie oszukujmy się, życie z osobą z depresją, patrzenie jak ukochana osoba pogrąża się w swoich stanach, jak płacze bez powodu, jest naprawdę trudne. Kiedy się żyje z taką osobą, trzeba być szalenie uważnym, ale i wytrzymałym. I mam wrażenie, że ta wszechmoc, o której dziś mówimy, bierze się również z naszych relacji z ludźmi. Jeśli one są zdrowe, pielęgnowane, to ta moc się uaktywnia.
Dziś jesteś w swojej najlepszej formie?
Nigdy chyba nie byłam w lepszej. Mam wrażenie, że dostałam życie na nowo, bo byłam tak mocno skoncentrowana na tym, aby wyjść z depresji, zaleczyć ją. Miałam momenty, że lekarz zasugerował odstawienie leków, zakończyłam też psychoterapię.
Ale gdy stany depresyjne zaczęły nawracać, powiedziałam sobie: "albo coś z tym zrobisz, albo za tydzień będziesz leżała martwa". Bo aby wyjść z tych stanów, żeby one były łagodniejsze, potrzeba ogromnego wysiłku. A ich pogłębienie to – w moim przypadku – czasem kwestia godzin, czasem minut. I nigdy nie wiem, co się wydarzy. Dlatego teraz jestem w stałym kontakcie z psychiatrą, mam idealną dawkę leków, która na tyle osłabiła depresję, że mogę normalnie funkcjonować. A kiedy dojście do tego "normalnie" to proces, do którego dochodzisz latami, cieszysz się z niego pełną piersią.
Rozmowę przeprowadziła dziennikarka Wirtualnej Polski, Patrycja Ceglińska-Włodarczyk
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!