Dziadkowie: wakacyjna tania siła opiekuńcza
Agnieszka swoich synów podrzuca do dziadków co roku. Pyta tylko, jak długo jej rodzice wytrzymają towarzystwo dwóch 10-latków. Nie zakłada nawet, że rodzice mogą mieć coś przeciwko. – Gdyby mieli, przecież by coś powiedzieli – twierdzi.
27.06.2019 | aktual.: 27.06.2019 19:29
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
9 tygodni wakacji to dla większości rodziców 9 tygodni kombinowania. Szczęśliwcy, którzy mają dziadków na podorędziu, najczęściej bez zastanowienia zakładają, że dziadkowie dadzą się wciągnąć do grafiku opiekuńczego. Dwa tygodnie na obozie, trzy tygodnie z rodzicami, reszta u dziadków.
Wielkie pożegnanie
Taki model wakacyjnej opieki to standard u Agnieszki, która wychowuje 10-letnich bliźniaków. Jej mąż pracuje w Norwegii. W każde wakacje spędza w domu 3 tygodnie. – Jedziemy wtedy na rodzinne wakacje gdzieś do ciepłych krajów, na tydzień czy dwa. Resztę czasu spędzamy w domu, żeby mąż mógł się nimi nacieszyć.
Ale gdy Bartek wyjeżdża, wyjeżdżają też synowie. – Załatwiam wszystkie rozstania jednego dnia. Najpierw całą rodziną jedziemy na lotnisko, żegnamy się z tatą, a potem ruszam w trasę z Gdańska do Czaplinka, gdzie mieszkają moi rodzice. Jacek i Adam zostają u nich na trzy tygodnie, ja wpadam na weekendy.
Gdy synowie są u dziadków, mama ma chwilę dla siebie. Po pracy nie musi pędzić do domu, obiady gotuje raz na jakiś czas. – I w końcu jak posprzątam mieszkanie, to porządek utrzymuje się dłużej niż kilka godzin. Te wakacje to dla mnie czas, żeby zadbać o swoje potrzeby, spotkać się z przyjaciółmi, trochę oderwać się kieratu praca – dzieci – dom – wyznaje szczerze.
Co na to rodzice Agnieszki? – Nigdy nie protestują. W końcu Jacek i Adam to ich jedyni wnukowie. Moja mama jest na emeryturze, tata też, ale dorabia jako sprzedawca w kiosku. Gdy dzieciaki do nich przyjeżdżają, mają przynajmniej motywację, żeby wyjść z domu, pojechać nad jezioro. Mówią, że wizyty wnuków ich odmładzają.
Aga chyba nie zakłada, że dla rodziców po sześćdziesiątce nieustanna opieka nad chłopcami może być męcząca, a przecież sama nieraz pada na nos po dniu spędzonym z aktywnymi bliźniakami. – Gdy są na wsi, moi synowie zachowują się zupełnie inaczej. W domu nieustannie słyszę: "Mamooo, podaj mi / przynieś / chcę". A na wsi są jacyś bardziej ogarnięci, samowystarczalni. Nie wiem, skąd to się bierze – zastanawia się mama bliźniaków.
Nie na każde zawołanie
Ciekawe, jak to wygląda z drugiej strony. Czy dziadkowie faktycznie żyją tylko po to, by zajmować się wnukami? Rozmawiam z Basią, babcią sześciorga wnucząt. - Mam syna i córkę. Każde z nich doczekało się trójki dzieci. I o ile wnuki od strony córki widuję sporadycznie, bo mieszkają w Anglii, o tyle córki syna miałam na głowie non stop. Były u mnie w ferie, na święta i wakacje. Syn i synowa podrzucali dziewczynki na weekend, nawet nie pytając, czy mam inne plany. Chcieli wyjechać gdzieś tylko we dwoje, więc traktowali mnie jak darmową nianię dostępną 24 godziny na dobę. Aż powiedziałam: "Basta!" – wyznaje Basia.
Najbardziej przeszkadzał jej fakt, że syn i synowa arbitralnie zakładali, że teściowa "nie ma swojego życia". A Basia, choć ma 64 lata, nadal pracuje jako księgowa. Ma swoją firmę i choć większość obowiązków scedowała już na innych pracowników, ma kilku klientów, których księgi prowadzi osobiście. Dlatego w biurze jest dwa — trzy razy w tygodniu. Mieszka w dużym mieście, więc po pracy zdecydowanie ma co robić.
Choć jej mąż zmarł dwa lata temu, Basia nie pogrążyła się w żałobie. Spotyka się z koleżankami, chodzi do kina, dwa razy w tygodniu na basen, a latem ćwiczy jogę w parku z innymi seniorami. – Mam swój rytm dnia, plan na cały tydzień. Mogę z niego zrezygnować na parę dni, gdy przyjeżdżają dziewczynki, ale do diaska, ja już swoje dzieci odchowałam! – oburza się kobieta.
Pytam, jak spędza czas z wnuczkami. – To są bardzo fajne dziewuszki. Ale najmłodsza ma 5 lat, a najstarsza – 15. Więc pogodzenie interesów całej trójki jest trudne. Jak Hania chce iść do kina, to na komedię romantyczną. Justyna, najmłodsza – woli bajki. Ewa jest na takim etapie, że chciałaby być starsza, niż jest. Zatem trzeba albo dzielić się na podgrupy, albo kogoś do czegoś zmuszać. A przecież babcia nie jest od zmuszania, tylko od rozpieszczania – śmieje się Basia.
Musimy pogadać
Syn i synowa Basi byli bardzo zaskoczeni, gdy seniorka zaprosiła ich na rozmowę. – Przygotowałam sobie wszystkie argumenty. Wśród nich ten najważniejszy – że to nie są moje dzieci, ale też, że wakacje są po to, by dziewczynki spędziły czas z obojgiem rodziców, że ja nie jestem na bieżąco z tym, co je interesuje, nie zawsze wiem, jak spędzać z nimi czas. To była trudna rozmowa, bo musiałam pokazać synowi i jego żonie, gdzie są moje granice. Byli bardzo zaskoczeni, że nigdy wcześniej nic nie powiedziałam – Basia z żalem mówi, że mogła wcześniej "o siebie zawalczyć".
– To pewnie trochę nie fair w stosunku do nich, że tak długo siedziałam cicho i dopiero, gdy miarka się przebrała, zabrałam głos – a przebrała się, gdy synowa przywiozła dzieci z Wrocławia do babci na początku lipca rok temu i powiedziała, że odbierze je za dwa tygodnie. Basia miała zaplanowany wyjazd do Londynu. Nie powiedziała o nim nikomu.
– Przecież jestem dorosła, nie musiałam pytać o zgodę. Skończyło się na tym, że nie pojechałam. Ale gdy syn i synowa przyjechali po córki, powiedziałam, że po raz ostatni spędzam tak dużo czasu z ich dziećmi i że nie mogą mojego domu traktować jak okna życia z gwarancją zwrotu. Synowa przepraszała, syn próbował się tłumaczyć.
Przez następne kilka miesięcy relacje między Basią a jej rodziną były chłodniejsze i pełne rezerwy. To ona musiała zrobić pierwszy krok. – Zbliżała się rocznica ślubu mojego syna. Zadzwoniłam do niego z pytaniem, jak zamierza świętować. Zaczął coś przebąkiwać o weekendzie w górach tylko z Gośką, ale że ma kłopot, bo dziewczynki, opiekunka, etc. No to się zlitowałam i zaproponowałam, że ja przyjadę do Wrocławia do dziewczynek, a oni niech jadą w te góry – mówi. Dzięki rozmowie z synem i synową Basia odzyskała kontrolę nad czasem, jaki spędza z wnuczkami. I nadal pomaga w opiece nad nimi, ale na swoich zasadach i bez niespodzianek.
System wielopokoleniowy
Koleżanki Basi we własnym gronie też narzekają, na bycie nianiami swoich wnuków. – Ale żadna nie powie nic wprost, bo się boją, że dzieci się obrażą albo że w ogóle nie będą widywać wnuków. Ja wiem, że dzisiejsi rodzice są zapracowani, że wakacje są koszmarnie długie, że kiedyś było łatwiej, bo dzieciak szedł z kluczem na szyi na podwórko i czasem ktoś z sąsiadów kontrolował, czy wszystko ok. No ale czasy się zmieniły i trzeba się do tego dostosować – kwituje Basia.
Wracam do rozmowy z Agnieszką. Pytam, co by zrobiła, gdyby jej rodzice "zastrajkowali". – Pewnie zapisałabym chłopców na kolejną kolonię czy jakieś zajęcia w ramach "lata w mieście". Ale ten układ, który jest, bardzo mi pasuje. Mam nadzieję, że strajku nie będzie – rozbrajająco szczerze mówi Aga.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl