"Dzień, którego nigdy nie zapomnę". Beata Tadla wspomina katastrofę smoleńską
– To jest dzień, którego nigdy nie zapomnę. Był jednym z dwóch najtrudniejszych w moim całym zawodowym życiu – mówi Wirtualnej Polsce dziennikarka Beata Tadla, która 10 kwietnia 2010 roku przekazała widzom TVN24 informację o katastrofie samolotu TU-154, w której zginęło 96 osób, w tym para prezydencka.
10 kwietnia 2010 roku. Tego dnia Beata Tadla wraz z Jarosławem Kuźniarem mieli rozmawiać z gośćmi w studiu TVN24 na temat uroczystości w Katyniu. Sprawy przyjęły dramatyczny obrót.
– Są historie, szczególnie kiedy pracuje się na żywo, których nie da się przewidzieć. Natomiast informacja o takiej tragedii, jaką była katastrofa smoleńska, to sytuacja, której nigdy więcej nie chciałabym przeżyć - ani jako człowiek, ani jako dziennikarz. Kosztowało nas to naprawdę mnóstwo emocji – zaznacza Beata Tadla w rozmowie z Wirtualną Polską.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Katastrofa smoleńska. Wspomnienie ofiar
"Schowałam twarz w dłoniach, bo łzy same napływały mi do oczu"
Beata Tadla podkreśla, że w tamtym momencie dziennikarze przekazujący tragiczne wieści byli odpowiedzialni nie tylko za swoje reakcje, lecz także za to, co zobaczą, usłyszą i czego dowiedzą się z programu widzowie.
– Taką informację trzeba sprawdzić nie w dwóch źródłach, a w siedmiu. A wiadomo, że był to czas, kiedy trudno się było dodzwonić do ludzi, którzy mogli potwierdzić te doniesienia. Nie uzyskaliśmy wszystkich informacji od razu. A przecież nie wszystko można było powiedzieć, dopóki nie dostaliśmy ostatecznego, końcowego potwierdzenia, że wszyscy zginęli – wyjaśnia dziennikarka.
Beata Tadla dokładnie pamięta moment, kiedy informacja o tym, że nikt nie przeżył katastrofy, została potwierdzona.
– Schowałam twarz w dłoniach, bo łzy same napływały mi do oczu. Jarek Kuźniar, z którym prowadziliśmy wtedy program, na chwilę musiał zaczerpnąć powietrza, bo po prostu nie mógł ze wzruszenia dalej mówić. Ktoś przyniósł mi czarną marynarkę, a Jarkowi czarny krawat. Ktoś związał mi włosy, dopasowaliśmy też wygląd studia do tego smutnego nastroju – wspomina rozmówczyni Wirtualnej Polski.
"On po prostu wyszedł ze studia"
Nikt nie wiedział, że będzie musiał się mierzyć z tak trudną informacją na wizji. Wzruszenia nie kryli również zaproszeni tego dnia do studia goście. Wśród nich znalazł się m.in. były szef SLD, Wojciech Olejniczak.
– Pamiętam, że on po prostu wyszedł ze studia, bo uświadomił sobie, ilu jego przyjaciół właśnie straciło życie. Nikt nigdy wcześniej nam w żadnym podręczniku do dziennikarstwa nie opisał, jak należy się zachować, kiedy ginie tak wielu ludzi, wszystkim znanych, takich, których zapraszaliśmy do studia. Wielu z nich przecież jeszcze tydzień wcześniej było przy tym samym stole, przy którym obwieszczaliśmy, że nie żyją. Nikt nie dał żadnej instrukcji, jak się zachowywać, więc działaliśmy intuicyjne – mówi Beata Tadla.
Dziennikarka dodaje, że cały zespół współpracował tak, jak tylko potrafił - jako ludzie i dziennikarze.
– Dostawaliśmy później od widzów sygnały, że gdybyśmy zachowali kamienną twarz i nie pokazali zupełnie stosunku do tego, o czym mówimy, to byłoby dziwne. Wtedy byliśmy wszyscy zjednoczeni żałobą - my na antenie i ludzie przed telewizorami – wspomina.
"Jesteśmy tylko ludźmi"
Beata Tadla dodaje, że nawet gdyby istniała jakakolwiek "instrukcja" do działania w tak trudnych sytuacjach - to nie miałoby sensu.
– Kiedy pracujemy na żywo, zupełnie inaczej reagujemy, niż moglibyśmy to założyć w teorii. Jesteśmy tylko ludźmi. Mamy swoją wrażliwość. Dziennikarze to nie są osoby pozbawione empatii, uczuć i emocji. Reagowaliśmy spontanicznie, na bieżąco, nie patrząc na to, jak zostaniemy odebrani. Było to dla nas po prostu bardzo trudne doświadczenie – zaznacza.
Dziennikarka wspomina, że tego dnia dyżur został przedłużony o kilka godzin.
– Od momentu, kiedy przyszła pierwsza informacja, do samego końca po prostu siedziałam ze ściśniętym żołądkiem. Powstrzymywałam łzy, a po programie wypłakałam się Jarkowi Kuźniarowi w marynarkę. Potem, przez następne dni, pracowałam ze spuchniętymi oczami. Znałam osobiście większość ofiar. To, że płakaliśmy, nie jest niczym niezwykłym. Nie jesteśmy z kamienia – podsumowuje Beata Tadla.
Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski