"Dziewczynka w czerwonym płaszczyku". Nadzieja w świecie ogarniętym szaleństwem
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pod ścianę i kula między oczy. Potem następny Żyd. I następny. W tym piekle na ziemi, ona. Dziewczynka w czerwonym płaszczyku. Wydaje się przeźroczysta. Niezauważona przechodzi pomiędzy hitlerowcami i psami szczerzącymi kły. Otacza ją śmierć, a ona tak bardzo chce żyć.
To krótka scena z „Listy Schindlera” Spielberga, która miała premierę 25 lat temu. Krótka, ale jedna z najbardziej wstrząsających. Dziewczynka z filmu to Oliwia Dąbrowska. Jako jedyna w czarno białym obrazie pokazana jest w kolorze. Jest niczym nadzieja, którą można odnaleźć nawet wtedy, gdy świat oszalał.
"Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku" musi znać każdy prawdziwy kinoman. Mało kto jednak wie, jak zmieniło się życie Oliwii Dąbrowskiej, która ją zagrała. - Do Spielberga mówiłam "wujek Steve". Myślę też, że mnie lubił - mówi w rozmowie z WP 29-letnia dziś Oliwia.
Karolina Błaszkiewicz, WP Kobieta: Jak zostałaś "dziewczynką w czerwonym płaszczyku"?
Oliwia Dąbrowska: Moja rodzina statystowała w filmie. Ktoś mnie wypatrzył, jak kręciłam się po planie. Potem był jeszcze jeden casting, już konkretnie do roli dziewczynki, na który poszłam z mamą albo dziadkiem. Nie pamiętam dokładnie. I tam właśnie mnie wzięli, bo ponoć wyróżniałam się swoją obojętnością. Zamiast się szczerzyć i udowadniać, że jestem fajna, ja się bawiłam frędzlami od dywanu (śmiech).
Ale pokonałaś inne dziewczynki.
"Pokonywanie" to chyba nie najlepsze słowo (śmiech). Na pewno jednak nie byłam jedyną "dziewczynką w czerwonym płaszczyku".
Jak to? Na ekranie widzimy tylko jedno dziecko w czerwonym płaszczu
Miałam dublerkę, starszą dziewczynkę. Zastępowała mnie w największej zbiorowej scenie, której nie można było powtarzać. Miałam tylko 3 latka i obawiano się, że nie da się mnie okiełznać.
Zobacz także
A rzeczywiście ci się to zdarzało?
Bywałam oporna, gdy trzeba było kilka razy powtarzać ujęcie (śmiech). Próbowano mnie wtedy jakoś przekupić, na przykład cukierkami.
Minęły już całe "wieki" od kiedy kręcono film. Co jeszcze pamiętasz z planu?
Pamiętam psy. Pamiętam też wczesne wstawanie i że to mnie denerwowało. Na planie chętnie przebywałam w autobusie aktorów. Było w nim dobre jedzenie i było tam ciepło.
Mówiłam do niego "wujek Steve". Poświęcał mi czas. Podobało mi się, gdy bawił się ze mną w teatrzyk cieni. Myślę też, że mnie lubił.
Nawet kiedy mu się postawiłaś?
Raz się zdarzyło (śmiech). Miałam wejść pod łóżko głową do przodu, ale bałam się i do tej pory boję się pająków i zaprotestowałam. Na próbę weszłam więc nogami. To mu się jednak spodobało.
Wiedziałaś, w czym grasz? O tym, jak nieludzkie były czasy, o których opowiada film?
Nie miałam pojęcia. Mama opowiadała, że byłam otwartym, takim cygańskim dzieckiem. Dla mnie praca na planie była prawdziwą zabawą. Ale w przeciwieństwie do statystów, którzy często bardzo długo czekali na scenę, w moim wypadku organizowano wszystko tak, bym przyjechała, zagrała i miała to z głowy. Kiedy tam byłam, trzymałam się mamy, Steve'a lub producentów. No i bawiłam się z psami (śmiech).
Co było po premierze?
Na jakiś czas trafiłam do agencji aktorskiej. Dopiero kilka lat temu pojawiła się popularność. I nie było to miłe.
Zobacz także
Dlaczego?
Zagraniczne media twierdziły, że miałam traumę. Zaufałam nieodpowiedniej osobie, która totalnie przekręciła moje słowa. I tak fama poszła w świat. Prawda jest zupełnie inna. Rzeczywiście przestraszyłam się filmu jako 10-, 11-latka. Nikt nie wie też, że aby go obejrzeć, wykradłam kasetę z rodzinnego archiwum (śmiech).
Jak to?
Spielberg prosił, bym zobaczyła film dopiero po 18-tce. Wcześniej pokazywano mi tylko "bezpieczne" fragmenty. A ja chciałam zobaczyć więcej. Wiedziałam, gdzie leży kaseta i ją włączyłam… Skutkiem było to, że przez kolejne lata nie chciałam oglądać "Listy Schindlera". Ale nie mam traumy ani zniszczonego życia.
Owszem, bywały okresy, że nie chwaliłam się tym, że występowałam w "Liście Schindlera". Bo że w ogóle się nie chwaliłam, to nieprawda. Czasem chciałam o tym powiedzieć każdemu, a czasem trzymałam język za zębami w obawie, że nazwą mnie chwalipiętą. Jak się ma te kilkanaście lat, to czasem ciężko wyczuć, co i kiedy powinno się mówić.
Masz kontakt ze Stevenem Spielbergiem?
Kontakt się urwał. Za to po publikacji feralnego wywiadu skontaktował się ze mną Liam Neeson. Przesłał mi pozdrowienia na kartce. To było bardzo miłe z jego strony, chociaż szkoda, że akurat w takich okolicznościach.
Odzywają się do ciebie fani filmu?
Czasem ktoś mnie oznaczy, wtedy z chęcią udostępniam grafiki. I dostaję wiadomości – głównie od obcokrajowców. W ostatnim czasie jest tego więcej z powodu 25. rocznicy premiery "Listy…". I są to miłe wiadomości.
Spotkałaś się z Romą Ligocką, pierwowzorem dziewczynki?
Tak. Zjadłyśmy razem obiad na Kazimierzu. Bardzo sympatyczna osoba. Dostałam od niej książkę z dedykacją… Niesamowite, że ona odnalazła siebie w tej postaci.
Dla ciebie nie był to jednak początek kariery.
Miałam jeszcze epizod w "Grach ulicznych" i kilka statystowań. Potem naturalnie się to skończyło. Nikt nie naciskał, bym grała. Ale jeśli zadzwoni do mnie Steven Spielberg z propozycją, to nie odmówię (śmiech).
Zostałaś bibliotekarką.
To była naturalna kolej rzeczy, bo od zawsze kochałam książki. Wcześniej pracowałam w księgarni. Teraz jestem w dziale promocji i organizacji wydarzeń kulturalnych w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Krakowie. Zajmuję się promowaniem czytelnictwa i dbaniem o to, by ludzie odwiedzali bibliotekę.
Co dalej?
Spełniam się. Jestem idealistką. Ale gdybym miała okazję, chętnie bym w czymś zagrała. Jestem otwarta (śmiech).
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl