Facebook to nie tylko Mark Zuckerberg. Jej kariera jest powalająca
Sheryl Sandberg to ikona dzisiejszych kobiet sukcesu. Miliarderka, członkini zarządu Facebooka, mentorka Marka Zuckerberga, feministka, jedna z najbardziej wpływowych kobiet na świecie. Teraz walczy o równość płci w biznesie. Musi być przecież jakaś przeciwwaga w kosmosie dla Janusza Korwin-Mikkego.
Krążyły plotki, że będzie kandydowała na prezydenta w 2020 roku. Sheryl Sandberg nie ukrywa, że Donalda Trumpa nie akceptuje. Co więcej, otwarcie krytykuje jego kolejne propozycje – te dotyczące aborcji czy imigrantów. Choć plotki o objęciu najważniejszego stanowiska w USA obaliła, dla wielu byłaby idealnym kandydatem. Sandberg od lat udowadnia, że dla kobiet nie ma rzeczy niemożliwych.
Polowanie na faceta
Amerykanka jest jedną z najbardziej wpływowych osób w państwie. Ma na koncie bajeczne sumy, zasiada w radzie nadzorczej Facebooka, prowadzi fundację wspierającą kobiety w biznesie. Zaangażowała się w walkę z nierównością płac na rynku. Według ostatnich raportów Amerykanki zarabiają 20 proc. mniej niż koledzy po fachu. 4 kwietnia w Stanach obchodzi się nieformalnie Equal Pay Day, czyli Dzień Równych Wynagrodzeń. Sandberg zainicjowała akcję #20PercentCounts – w 300 wybranych firmach w 25 miastach kobiety będą mogły korzystać tego dnia z 20 proc. zniżek, by zwrócić (w dość nietypowy sposób) uwagę na problem, który powinien być już dawno rozwiązany.
Ale nie jest. Historia Sandberg idealnie pokazuje, jak przez lata zmieniało się podejście do kobiet na rynku pracy.
Urodziła się w rodzinie, gdzie na babcię i jej siostry wołano per „dziewczynki”. Braci nazywano po imieniu. Jej babka była żydówką. Dorastała w biednej rodzinie na przedmieściach Nowego Jorku. Podczas Wielkiego Kryzysu rodzice zabrali ją ze szkoły, by pomagała w utrzymaniu biznesu. Dopiero później skończyła college i uniwersytet w Berkeley. Mama Sheryl, Adele, musiała pożegnać się z uniwersytetem, by urodzić córkę. Pracowała potem dorywczo jako nauczycielka angielskiego, ale jak sama przyznawała, wolała poświęcić się rodzinie.
Natomiast Sheryl w kilkanaście lat po ukończeniu studiów zarządza firmą wartą miliony. Sukces łatwo nie przyszedł. Na studiach za radą rodziców zajmowała się głównie szukaniem odpowiedniego kandydata na męża. I znalazła, tyle że związek trwał wyjątkowo krótko. W wieku 24 lat była już rozwódką.
Królowa Facebooka
Jeszcze przed obroną pracy magisterskiej założyła organizację Women in Economics and Government, by wspierać swoje rówieśniczki w budowaniu kariery. Uczyła się na swoich błędach, a doświadczeniem dzieliła się z innymi koleżankami.
- Po pierwszym roku na Harvardzie zdobyłam prestiżowe stypendium Forda za wysoką średnią. Razem ze mną to stypendium dostało jeszcze sześciu kolegów. Każdy z nich nie tylko o tym trąbił na wszystkie strony, ale powoływał się na ten fakt również na zajęciach. I to działało! Ich opinie były bardziej cenione, profesorowie, nie wspominając już o studentach, odnosili się do nich z wielkim szacunkiem. Tymczasem ja powiedziałam o moim stypendium tylko jednej osobie, i to prosząc, by zachowała dyskrecję! – opowiada w jednym z wywiadów.
Harvard skończyła z wyróżnieniem. Niedługo później poznała profesora Larry’ego Summersa, który zaproponował jej pracę w Banku Światowym. Sheryl pracowała przy projektach dotyczących zdrowia w Indiach. Jej kariera nabrała rozpędu. W 2001 roku dołączyła do zespołu Google, gdzie zajmowała się pracą w dziale sprzedaży i reklamy.
Przygodę z Facebookiem zaczęła w 2008 roku. Do firmy ściągnął ją sam Zuckerberg. Sandberg miała już wtedy drugiego męża – Dave’a Goldberga i to on namówił ją, by walczyła o jeszcze lepsze warunki zatrudnienia.
- Propozycja Marka Zuckerberga tak mi się podobała, że byłam gotowa po prostu przyjąć jego warunki bez żadnych dyskusji. Mąż uświadomił mi, że żaden mężczyzna nie zachowałby się w ten sposób. I miał rację. Byłam wtedy przecież wiceprezesem ds. sprzedaży w Google’u, Marc bardzo chciał mnie pozyskać, a ja mimo to bałam się czegoś zażądać, żeby go do siebie nie zrazić. Dave był jedną z osób, dzięki którym w końcu jednak usiadłam do stołu i oznajmiłam Marcowi, że jeśli mam skutecznie kierować zespołem negocjacyjnym Facebooka, musimy zacząć od przedyskutowania jego oferty. I przedstawiłam swoją. Zaakceptował ją już następnego dnia! I myślę, że opłaciło się to nam obojgu – wspomina.
Niedługo później w lokalnej gazecie ukazał się artykuł o jej przejściu z Google do Facebooka. Zilustrowano go zdjęciem Sheryl z pistoletem przystawionym do głowy i podpisem: dwulicowa kłamczucha. - Płakałam kilka dni - wspomina. To wtedy zdała sobie sprawę, że nie można być akceptowanym przez wszystkich.
- Kobiety często popełniają ten błąd. Żaden facet na moim miejscu nie przejąłby się takim artykułem, tylko celebrowałby swój awans. Tyle że gdyby jakiś menedżer przeszedł z jednej firmy do innej, odnotowano by to jako kolejny krok w jego karierze. Ale ponieważ taki ruch zrobiła kobieta, pojawiły się oskarżenia o zdradę i nielojalność – przyznała.
Feministka vs feministki
Osiągnęła bardzo wiele, ale jak przyznaje, na szczycie była samotna. W 2013 roku wydała książkę, która w Polsce ukazała się pod tytułem „Włącz się do gry. Kobiety, praca i chęć przywództwa”. Tłumaczy w niej, że biznes nie jest łatwą sprawą, zwłaszcza, jeśli jest się kobietą. Ale Sandberg, pomimo że przytacza wiele przykładów ze swojego życia, w których mężczyźni biznesu nie mają nic wspólnego z szarmanckimi panami pod krawatem, nie oskarża ich wcale o wszystkie nieszczęścia kobiet. Wręcz przeciwnie, mówi wprost, że to one same są winne tego, że nie osiągają sukcesów w biznesie. Dlaczego? Choćby dlatego, że boją się podejmować ryzyko, nie wierzą w siebie, a przy powierzaniu im nowego zadania jak z rękawa sypią argumentami, dlaczego nie mogą się go podjąć.
Po ukazaniu się książki na autorkę spadła lawina krytyki. Zarzucano jej m.in., że nie ma pojęcia o życiu zwykłych kobiet i na siłę chce, by wszystkie robiły karierę w biznesie.
Jej najważniejsza rada? Nie rezygnuj z pracy, gdy chcesz mieć dziecko. Wręcz przeciwnie: pracuj wtedy jeszcze więcej. Zdaniem Sandberg czas na zwolnienie przyjdzie wtedy, gdy już urodzisz. Wspomina, że kiedy została matką po raz pierwszy, umówiła się z firmą, że będzie pracować z domu. Skończyło się na tym, że na siłę chciała udowodnić, że jest ciągle dostępna i pracuje wtedy, kiedy wszyscy w biurze. Aż w końcu zrozumiała, że nikomu nie służy to, że okropnie zmęczona przesiaduje przed komputerem, ponieważ wydaje jej się, że powinna tam być. Firmie zależało na tym, by robiła pewne rzeczy i wspierała ich, ale nie „od 9 do 17”.
Sandberg radzi też kobietom, by koszty ewentualnej opiekunki do dziecka potraktowały jako inwestycję. Zwłaszcza, gdy są młodym pracownicami. Jej zdaniem nawet jeśli początkowo twoja pensja w całości pójdzie na pokrycie kosztów opiekunki, to pracując awansujesz i wkrótce będziesz zarabiać więcej. Nie dojdziesz do tego, siedząc w domu.
– Oderwana od rzeczywistości – to chyba jeden z najczęściej pojawiających się komentarzy. Komentowali najwyraźniej ci, którzy książki nie przeczytali, bo już we wstępie Sheryl zaznacza, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że niektóre kobiety żyją od wypłaty do wypłaty, muszą zajmować się domem i rodziną, i nie mają czasu i warunków, by podbijać Dolinę Krzemową. Mimo to Sandberg stała się nieformalną ambasadorką kobiet, które walczą z nierównością płci.
Walka ze słabościami
Dziś majątek Sheryl szacuje się na 1,37 mld dolarów według szacunków „Forbesa”, co czyni ją jedną z najbogatszych kobiet świata. W takich przypadkach najczęściej słyszy się opowieści o tzw. work-life balance, czyli harmonii pomiędzy pracą a życiem prywatnym. Sandberg uważa, że to największa bzdura. Wszystkiego nie można pogodzić. Trzeba mieć świadomość, że nie można mieć wszystkiego na raz.
Jest mamą dwójki dzieci i nie ma dnia, w którym media nie wytykają „wpadek supermamy”. W 2015 roku zmarł jej mąż David. To jednak nie zatrzymało jej kariery. Rok po tym tragicznym wydarzeniu wygłosiła płomienną przemowę na Uniwersytecie Berkeley – chciała pokazać, że nawet z największą traumą można sobie poradzić.
Z kwietniu tego roku ma wyjść jej kolejna książka. Czy odbije się równie głośnym echem co poprzednia?
- Chcę, żeby pokolenie mojej córki żyło w świecie, w którym kobiety i mężczyźni mają równe szanse nie tylko w teorii. W 2011 roku jedna z dużych sieci odzieżowych wypuściła serię koszulek z napisem: „Jestem zbyt ładna, by się uczyć i odrabiać zadania domowe. Robi je za mnie mój brat”. Napisałam książkę m.in. po to, żeby w przyszłości żadna dziewczyna nie chciała czegoś takiego na siebie włożyć - przyznaje.