Blisko ludziGenerał Zawacka. Jedyna kobieta wśród cichociemnych

Generał Zawacka. Jedyna kobieta wśród cichociemnych

Za swoje poświęcenie i oddanie Polsce zapłaciła wysoką cenę. Drugiej w historii naszego kraju kobiety generała nie chciał słuchać Sikorski, mówiono o niej "fanatyczka" i "histeryczka". Dożyła niemal stu lat, do końca pełniła misję.

Generał Zawacka. Jedyna kobieta wśród cichociemnych
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons - Uznanie Autorstwa CC BY

Elżbieta Zawacka, pseudonim „Zo”, „Zelma” i „Sulica”, zapisała się w historii jako jedyna kobieta w gronie cichociemnych (żołnierze Polskich Sił Zbrojnych desantowani do okupowanej Polski podczas II wojny światowej w celu prowadzenia walki partyzanckiej), słynna emisariuszka i kurierka Komendy Głównej Armii Krajowej. W 2006 roku, jako druga Polka w historii Wojska Polskiego, została awansowana na stopień generała brygady. Była profesorem zwyczajnym i nauczycielką z powołania, a na emeryturze została współzałożycielką Fundacji „Archiwum Pomorskie Armii Krajowej” (po jej śmierci przemianowana została na Fundację Generał Elżbiety Zawackiej). Zmarła 10 stycznia 2009 roku w wieku niespełna stu lat. Do końca życia twierdziła, że ma jeszcze przed sobą zadania do wykonania.

Surowa fanatyczka

„Uchodziła za człowieka ostrego i wymagającego od innych, ale najbardziej od samej siebie. Jej oddanie służbie graniczyło z fanatyzmem. Średniego wzrostu blondynka o niebieskich oczach miała w sobie coś męskiego. Była surowa, poważna, trochę szorstka i bardzo rzeczowa. W czasie rozmowy ani razu nie uśmiechnęła się, nie padło ani jedno słowo natury bardziej osobistej, nic, co nie wiązało się ze służbowym tematem.”

Tak Elżbietę Zawacką opisał Jan Nowak-Jeziorański w swojej książce "Kurier z Warszawy". Obraz surowej, szorstkiej „Zo” zachował się we wspomnieniach ludzi, którzy z nią wówczas przebywali. W filmie dokumentalnym z 2005 roku Miałam szczęśliwe życie Zawacka, już niemal stuletnia, sprawia jednak inne wrażenie. Uśmiecha się łagodnie, chociaż w jej opowieści jest wiele bolesnych momentów. Trudno uwierzyć, że to ta sama osoba, która skakała kiedyś ze spadochronem, uciekała przed Gestapo z walizką pełną pieniędzy dla AK i budziła postrach wśród współpracowników.

Zaprzysiężona „Zo”

Urodziła się w Toruniu, który wtedy znajdował się pod zaborem pruskim. Jej ojciec był urzędnikiem państwowym, więc w domu mówiło się tylko po niemiecku - inaczej mógłby stracić pracę. Elżbieta nie wiedziała wtedy jeszcze, że dzięki perfekcyjnej znajomości tego języka będzie mogła swobodnie podróżować wagonami „nur für Deutsche” podczas swoich misji. Gimnazjum ukończyła już polskie, kontynuując naukę na Uniwersytecie Poznańskim. Kierunek - matematyka. Na ostatnim roku studiów zaangażowała się w działalność Przysposobienia Obronnego Kobiet, co później nazwała najważniejszym momentem w swoim życiu. Dwa lata przed wojną zrezygnowała z pracy nauczycielskiej, aby zostać tam komendantką rejonu śląskiego. Uwielbiała to robić.

- To była radość. Ja żyłam radością w czasie tej służby - opowiadała.

Po rozpoczęciu wojny, od razu zaangażowała się w działalność konspiracyjną. W 1940 roku została zaprzysiężona jako kurierka. Tworzyła komórki łączności z zagranicą, przekazywała cenne informacje, organizowała szlaki dla innych kurierów i przywoziła walizki z dolarami przeznaczonymi na działalność konspiracyjną. Przekraczała granicę dużo ponad 100 razy. Powrót z jednej misji szczególnie zapadł jej w pamięć.

Teraz tylko muszę się zabić

Rząd w Londynie przelewał dolary dla AK na konto szwedzkie. Pieniądze przechodziły następnie na konto berlińskie, skąd „Zo” przewoziła je za granicę. Trzymała banknoty w starej walizce i nigdy nie jeździła bezpośrednio do Warszawy przez Poznań. Gestapo mogłoby ją poznać, gdyby zbyt często używała tej trasy. Z tego powodu kierowała się zazwyczaj do Sosnowca, gdzie mieszkała jej siostra Klara. Jeździła nocnym pociągiem i starała nie rzucać się w oczy. Na miejscu rzucała kamykiem w okna mieszkania siostry, żeby jej otworzyła.

Któregoś razu na umówiony sygnał odpowiedziała jej głucha cisza. Elżbieta weszła do kamienicy i zapukała do sąsiadki, która najpierw chciała jej zatrzasnąć drzwi przed nosem. Powstrzymana przez „Zo”, powiedziała w końcu, że Klarę aresztowała niemiecka policja. Zawacka była na celowniku i musiała uciekać.

Zatrzymała się u koleżanki, którą z samego rana posłała z walizką do przechowalni bagaży. Wzięła od niej kwit, a potem ruszyła w dalszą drogę. Była śledzona. Zauważyła to w momencie, kiedy ktoś w ostatniej chwili wskoczył za nią do pociągu. Dotarła do Katowic, przerażona, ale i zdeterminowana. Skierowała kroki do apteki, w której pracowała jej koleżanka z AK. Podeszła do lady i powiedziała głośno po niemiecku: „Poproszę proszek od bólu głowy”. Ukradkiem podała jej kwit.

Ruszyła dalej. Nie martwiła się już o walizkę, ale teraz musiała uprzedzić osoby stacjonujące w Warszawie, co się dzieje. Okazja przytrafiła się na dworcu w Krakowie, gdzie zobaczyła Marię Wittek, konspiratorkę, a później pierwszą kobietę generała. „Zo” przekazała jej karteczkę z wiadomością, że jest śledzona.

- Odetchnęłam z ulgą – opowiadała potem. - Teraz już tylko musiałam się zabić.

Elżbieta wiedziała, że jeśli złapią ją prześladowcy, będzie torturowana. Posiadała zbyt wiele cennych informacji, żeby na to pozwolić. Wsiadła do pociągu w kierunku Warszawy, myśląc tylko o tym, co wydawało się nieuniknione: zabić się, zabić się. Ale jak? Rzucić się na tory? Bała się. No i był jeszcze jeden problem – chciała żyć.

Ostatecznie postanowiła podjąć próbę ucieczki. Kiedy pociąg zbliżał się do Żyrardowa, poprosiła polskiego kolejarza, żeby potrzymał jej drzwi. Wyskoczyła. Pobiegła co tchu do pobliskiego lasu, a następnie cały dzień szła do Warszawy. Przeżyła. Elżbieta Zawacka mogła walczyć dalej.

Nieprzytomna feministka

Według Katarzyny Minczykowskiej, autorki biografii Elżbiety Zawackiej, „Zo” czuła się przede wszystkim emisariuszką i kurierką AK. Cichociemną została poniekąd z konieczności – została wysłana na misję do Londynu w celu zdania raportu rządowi londyńskiemu. Żeby wrócić potem do Polski, miała do dyspozycji tylko drogę powietrzną. Została więc przeszkolona na cichociemną, ku zdziwieniu całego męskiego towarzystwa, które w kobietach było skłonne widzieć tylko służbę pomocniczą. Podczas skoków próbnych ze spadochronem skręciła sobie kostki u obu nóg, co udało jej się ukryć przed wszystkimi.

Swoją wizytę w Londynie do końca życia wspominała z dużym żalem. Jej zadaniem było usprawnienie komunikacji między podziemiem a rządem w Londynie. Zderzyła się tam jednak z zupełnie innym światem.

- Oni w tym Londynie służyli Polsce, ale kraju nie rozumieli. Mieli tam swoje kawki, swoje śniadanka - wspominała w filmie biograficznym. - A myśmy tu nie mieli nic!

Mówiła też, że generał Sikorski nie chciał wysłuchać jej raportu. Podczas godzinnego spotkania przez 50 minut opowiadał jej o tym, że przeciwnicy rzucają mu kłody pod nogi. Powiedział, że wysłucha jej po swoim powrocie ze wschodu – tylko, że już nigdy nie wrócił, bo zginął w katastrofie lotniczej w Gibraltarze.

Zawacka miała w Londynie jeszcze jedną misję – przekonać rząd, aby kobiety dostały prawa żołnierskie. Wcześniejsze regulacje prawne tego nie przewidywały, a ona wiedziała, ile jej koleżanek poświęca się dla sprawy. Udało jej się, choć natrafiła na pewien opór. Kiedy w 1976 roku, już jako docent, po raz drugi znalazła się w Londynie, udała się do Studium Polski Podziemnej. W swojej teczce personalnej znalazła opinię, w której nazwana została „nieprzytomna feministką i pionierką ruchu »wyzwolenia« i równouprawnienia kobiet.” Mogła też przeczytać, że była histeryczką i cechował ją „fantastyczny przerost ambicji osobistej”. Te przytyki były ceną, jaką zapłaciła za swoją walkę z nierównością.

Czy czuła się feministką? Katarzyna Minczykowska twierdzi, że pewnie tak, chociaż „Zo” nie lubiła szufladek. W 1951 roku została aresztowana przez UB pod zarzutem szpiegostwa i wyrokiem sądu trafiła do więzienia na dziesięć lat (wyszła po czterech w okresie odwilży). Zamiast się załamać, zaczęła uczyć młode więźniarki. Potem zaczęła się jej kariera akademicka, która również dawała jej radość, chociaż uczelniane władze spychały ją na boczny tor. Na emeryturze zaczęła zbierać materiały archiwalne, upamiętniające działalność konspiracji – zwłaszcza dzieje kobiet. Pod koniec życia zajmowała się opracowywaniem „Słownika biograficznego kobiet odznaczonych Virtuti Militari”. Robiła to, póki starczyło jej sił.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (1)