Ginekolog miał zgwałcić pacjentkę. Dowody są niezbite, ale i tak domagają się uniewinnienia
Po dwóch latach zakończył się proces ginekologa Piotr P., który miał odurzyć i zgwałcić swoją pacjentkę. W poniedziałek w Sądzie Okręgowym w Gorzowie wygłoszono mowy końcowe. Choć dowody są miażdżące, Piotrowi P. grozi najwyżej 8 lat pozbawienia wolności.
Maj, 2014 roku. Do gabinetu w Strzelcach Krajeńskich (woj. lubuskie) przychodzi 22-letnia pacjentka. Młoda studentka przechodzi zabieg wymagający podania mocnych środków znieczulających. Pod gabinetem czekają jej dwie przyjaciółki. W pewnym momencie słyszą dziwne odgłosy dobiegające zza drzwi - dźwięki przypominające rytmiczne uderzanie mebla o ścianę. Niedługo po tym z gabinetu wychodzi odurzona pacjentka. Mówi koleżankom, że nic nie pamięta, ale wydaje jej się, że została zgwałcona. Dziewczyny biegną na policję. Tego samego dnia do gabinetu Piotra P. wkraczają funkcjonariusze, w koszu znajdują zużytą prezerwatywę.
Dopiero we wrześniu 2014 roku prezerwatywa trafiła do pracowni genetyki sądowej. Przygotowanie opinii biegłych trwało ponad rok. W październiku 2015 roku wydano ekspertyzę, z której wynikało, że na prezerwatywie był materiał genetyczny pacjentki, a w środku sperma ginekologa.
- Wtedy prokurator zastosował wobec oskarżonego środek zapobiegawczy, czyli zawieszenie prawa do wykonywania zawodu - powiedziała Anna Nowak, adwokat reprezentująca kobietę, w rozmowie z Gazetą Wyborczą.
Proces ginekologa ruszył w marcu 2016 roku. Był tajny, ale wiadomo, że Piotr P. nie przyznaje się do winy. Po dwóch latach, w poniedziałek 16 kwietnia, wygłoszono mowy końcowe. Jak podaje Gazeta Lubuska, prokurator chce dla oskarżonego ośmiu lat więzienia, a obrońcy domagają się uniewinnienia.
Według informacji przekazanych przez Gazetę Wyborczą dziewczyna nie doszła do siebie. Zrezygnowała ze studiów i zdecydowała się zamieszkać za granicą. Musiała wyjechać z rodzinnego miasta, gdzie wciąż mówiono o jej gwałcie.