Ginekolog: Wykrywam tego wirusa nawet u połowy pacjentek. Gdy się dowiadują, wpadają w histerię
- Karty zarażonych pacjentek układam w oddzielnym segregatorze. To bardzo gruby segregator. Kobiety z wirusem HPV stanowią od 30 do 50 proc. wszystkich moich pacjentek - mówi ginekolog Jerzy Zygmunt.
12.02.2019 | aktual.: 12.02.2019 21:43
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Czym jest wirus HPV?
Ginekolog Jerzy Zygmunt: To bardzo groźny wirus, który może zainicjować rozwój niektórych nowotworów, a mimo to wiedza o jego istnieniu w społeczeństwie jest właściwie żadna. Można zarazić się nim poprzez zachowania seksualne. Najczęściej powoduje zmiany w obrębie zewnętrznych narządów płciowych, np. pojawienie się brodawek płciowych tzw. kłykcin. Prowadzi też do raka szyjki macicy, żołędzi, odbytu lub krtani. Ten ostatni rodzaj nowotworu spowodowany jest przez seks oralny z osobą zarażoną HPV.
Zobacz też: Brak higieny i świadomości. Wiele kobiet nie wie, jak przygotować się do wizyty u ginekologa
Jakie objawy daje wirus?
Jeśli nie są to zmiany widoczne gołym okiem, jak np. pojawienie się brodawczaków, to niestety nie daje żadnych objawów. Wirus jest praktycznie "niewidzialny" dla naszego układu odpornościowego, dlatego może spokojnie się replikować wiele lat i doprowadzić do nowotworu. A wtedy często jest już za późno.
Ma pan pacjentki, które dopiero mając raka, dowiedziały się, że są zarażone?
Oczywiście, ale wtedy to nie z wirusem walczymy przede wszystkim, a z nowotworem. Pamiętam pacjentki, które przyszły do mnie dopiero, gdy z szyjki macicy zaczęły się pojawiać nieprawidłowe krwawienia, albo wypadały elementy tkankowe. Wtedy w czasie badania ginekologicznego obserwuje się zmiany charakterystyczne dla postaci inwazyjnej choroby nowotworowej, nierówne guzy lub owrzodzenia.
Jak można wykryć wirusa wcześniej?
Wirus znajduje się w śluzie narządów płciowych człowieka. Można wykryć go na różne sposoby – najłatwiej poprzez badania molekularne, które wykrywają obecność DNA charakterystycznego dla typów wirusów. Dlatego wszystkim pacjentkom zalecam poza cytologią wykonanie testu na obecność HPV. Koszt badania waha się od 90 do 150 zł, ale są to pieniądze, które mogą uratować życie.
U jakiej liczby pacjentek badania na obecność HPV wychodzą pozytywnie?
Skala jest ogromna. Karty zarażonych pacjentek układam w oddzielnym segregatorze. To bardzo gruby segregator. Kobiety z wirusem HPV stanowią od 30 do 50 proc. wszystkich moich pacjentek. W tym momencie jest ogromna łatwość w nawiązywaniu przygodnych kontaktów seksualnych. Ludzie nie wiedzą, z kim wcześniej mieli do czynienia ich partnerzy, a już na pewno nie wiedzą, z kim mieli do czynienia byli ich partnerów. Jeśli ktoś miał więcej niż dwóch partnerów seksualnych, jest bardzo prawdopodobne, że miał też styczność z wirusem. Jeśli badanie wychodzi negatywne - także proponuję zaszczepienie się przeciwko HPV.
Jak reagują pacjentki, gdy dowiadują się, że mają wirusa?
Większość wpada w histerię. Jedne od razu płaczą, inne potrzebują czasu, żeby to do nich dotarło. Pamiętam pacjentkę, która z niewiedzy się uśmiechała, mówiąc: "To przecież nic takiego". Na drugi dzień znów przyszła do gabinetu. Tym razem kompletnie rozbita, w panice. Powtarzała, że umrze, bo w internecie napisali, że HPV zabija.
Jak pan wtedy reaguje?
Po pierwsze uspokajam, że musimy sprawdzić, jak groźny jest to typ lub typy HPV i czy wirusy zdążyły już wyrządzić szkody w organizmie. Informuję, że po diagnostyce rozpoczniemy leczenie i jeśli pacjentka będzie miała trochę szczęścia, uda się nam wspólnie wypędzić wirusa. W zależności od wyników wycinków z szyjki po potwierdzeniu zmian przedrakowych zalecamy leczenie chirurgiczne np. wykonanie konizacji szyjki macicy, czyli wycięcia zarażonego fragmentu.
Ostatnio przyszła do mnie pacjentka, powiedziała, że miała kiedyś problem z wirusem HPV, ale wycięto jej kawałek szyjki macicy. W karcie napisano: "zmiana nie przekroczyła cięcia chirurgicznego", co oznacza, że została w całości wycięta. Pacjentka myślała, że nie ma już wirusa, a to nieprawda, bo wirus cały czas pozostawał w śluzie. Ona twierdziła, że jest zdrowa i dopiero po naszej rozmowie zrozumiała ze może być nadal nosicielem wirusów HPV. Dlatego zazwyczaj proponuje pacjentkom także szczepienie przeciwko HPV, czyli tak naprawdę immunoterapię. Szczepienie opiera się na domięśniowym podaniu białkek kapsydu wirusa, kompletnie nieszkodliwego, bez materiału genetycznego HPV, żeby organizm wyprodukował przeciwciała, które mogłyby zwalczyć wirusa w organizmie.
Co jest najtrudniejsze w leczeniu pacjentek, u których zdiagnozowano HPV?
Chyba właśnie wytłumaczenie im, z czym mają do czynienia. Obecność HPV nie oznacza wyroku śmierci, nie oznacza też, że pacjentka została zdradzona, a one często tak myślą. Te, które mają stałego partnera, na następną wizytę przychodzą razem z nim. To trudne wizyty, zazwyczaj oboje się oskarżają i szukają, kto kogo zaraził. Mówię im wtedy, że nie dojdą do źródła, bo mogli zarazić się lata temu. Powinni raczej skupić się na rozwiązaniu problemu. Dodatni wynik HPV świadczy o nosicielstwie i że jest się w grupie potencjalnie zagrożonych.
Skala zarażeń jest ogromna. Co państwo mogłoby zrobić, by temu zapobiec?
To ogromna ułomność naszego społeczeństwa, że szczepienie dziewczynek przeciw HPV nie jest tak powszechne, jak np. w USA, Australii, Skandynawii, czy krajach "starej" Unii Europejskiej . Tam oszacowano, że dzieci podejmują pierwsze czynności seksualne w wieku 13 lat, więc szczepi się już 12-letnie dziewczynki. U nas też powinno tak być. To szczepienie wykonuje się w kilku schematach i w skali masowej nie generuje ogromnych kosztów. Uważam ze państwo powinno znaleźć na nie pieniądze. Nie rozumiem, dlaczego tak nie jest. Przecież tak moglibyśmy uratować wiele kobiet, zwłaszcza że na raka szyjki chorują kobiety młode i w średnim wieku.
Jakie masz zdanie na temat takiej pomocy? Prześlij nam spostrzeżenia przez dziejesie.wp.pl