"Go to Hel(l)". Polacy skarżą się na zagranicznych turystów
- Mam wrażenie, że oni u nas czują się, jakby przyjechali do kraju z tej gorszej części Europy - mówi Monika, kelnerka z nadbałtyckiego pubu. Niemcy, Brytyjczycy i Skandynawowie pracują sobie na coraz gorszą opinię w Polsce.
03.07.2019 | aktual.: 04.07.2019 10:37
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Liczba turystów odwiedzających Polskę rośnie z roku na rok. W 2016 roku było ich 17,5 mln, a rok później już 18,3 mln. Dużą popularnością cieszą się nadmorskie kurorty. W 2018 roku sam Gdańsk odwiedziło ponad 400 tys. gości z zagranicy. Głównie byli to mieszkańcy zachodniej i północnej Europy.
Monika, która od kilku lat dorabia latem jako kelnerka w restauracji na Helu, przyznaje, że z każdym rokiem coraz trudniej jest jej tolerować zachowanie zagranicznych klientów. – Najwięcej jest u nas Szwedów i Brytyjczyków. Nazwa naszego miasta jest podobna do angielskiego słowa "hell", czyli piekło, dlatego utarło się wśród nich powiedzenie: "go to Hel" – opowiada 27-latka.
Dziewczyna zdaje sobie sprawę, że podczas wakacyjnego wyjazdu ludzie chcą nie tylko odpoczywać, ale też bawić się. – Nie ma nic złego w piciu alkoholu, ale gdy widzę, jak grupka Szwedów hurtowo zamawia szoty, a później wymiotuje przy barze, to już jest przegięcie – wspomina. – Mam wrażenie, że oni u nas czują się jakby przyjechali do kraju z tej gorszej części Europy i mogli pozwolić sobie na więcej – analizuje.
Monikę denerwuje również wulgarne zaczepianie kobiet. - Tyle mówi się o molestowaniu, gwałtach itp., a oni nadal zachowują sie jak dzicz. Idziesz miastem i ni stąd, ni zowąd słyszysz: "Hi lady, do you wanna suck my d*k?" - przytacza.
Tanio i bezpiecznie
Obcokrajowców do polskich kurortów przyciąga kilka istotnych czynników. Pierwszy z nich to poczucie bezpieczeństwa. Nasz kraj ma dobre rekomendacje większości ministerstw zagranicznych krajów Unii Europejskiej. Jest to cenna opinia, biorąc pod uwagę wciąż wysokie ryzyko zamachów terrorystycznych na południu Europy.
Kolejną kwestią są względnie niskie ceny z perspektywy osób zarabiających na co dzień w euro czy funtach, oraz dynamicznie rozwijająca się infrastruktura wypoczynkowa. W Sopocie, Kołobrzegu czy na Mazurach hotele wyrastają niczym grzyby po deszczu.
Skoro już mowa o deszczu, to warto wspomnieć o coraz lepszej pogodzie nad polskim Bałtykiem. Od kilku lat wakacyjne miesiące w naszym kraju potrafią być wyjątkowo upalne, dlatego słoneczny urlop staje się coraz bardziej prawdopodobny.
Wymagający jak Niemiec
To wszystko sprawia, że w polskich kurortach można spotkać mnóstwo przybyszów. Niestety zachowanie wielu z nich znacząco wychodzi poza jakiekolwiek ramy dobrego wychowania, na co narzeka coraz więcej Polaków.
W Międzyzdrojach czy w Świnoujściu robi się międzynarodowo. Niemieckie rodziny chętnie spędzają tutaj wakacje i często zbyt dosadnie wczuwają się w rolę gości. - Są niezwykle roszczeniowi. Wydaje im się, że każdy Polak musi im usługiwać. – twierdzi Ola, jedna z tutejszych kelnerek. - Czepiają się każdego niedociągnięcia. Nie raz zwrócono mi uwagę, za to, że na stole były okruchy po poprzednich klientach, chociaż nawet nie miałam chwili, żeby podejść i pościerać. Wiedzą, że zarabiają lepsze pieniądze niż my i przez to czują się panami – dodaje.
Imprezowe miasto królów
Widok imprezujących obcokrajowców jest popularny nie tylko wzdłuż nadmorskich deptaków, ale również w zabytkowych polskich miastach. Krakowianie mieszkający w okolicach Starego Miasta od lat toczą walkę z magistratem, który nieprzerwanie ukierunkowuje politykę turystyczną na gości z Wielkiej Brytanii. I to bardzo skutecznie.
Czytelnicy brytyjskiego portalu "Which?" wybrali stolicę Małopolski jako najlepsze miejsce na tzw. city break. Kraków dostał maksymalną liczbę punktów w kategoriach: jakość jedzenia i picia, zakwaterowanie oraz atrakcje. W końcu który Brytyjczyk nie ucieszyłby się piwem za jednego funta, które można znaleźć w wielu tamtejszych pubach?
Brytyjczycy wyciskają z Krakowa ile się da, czasem nawet dosłownie. Katarzyna, która jest rodowitą krakuską i mieszka w samym centrum, wylicza, że wracając do mieszkania spotyka min. 10 grup Brytyjczyków. - Sikają i rzygają w bramach, wrzeszczą jak opętani o 4 nad ranem, leżą pijani do nieprzytomności tam, gdzie padną. Nie jest to przyjemny widok – opowiada.
Wiosną grupka pijanych i nagich Brytyjczyków najpierw paradowała po mieście, a później jeździła dorożką po Krakowie. Bez jakiegokolwiek skrępowania.
Oburzeni mieszkańcy szybko wezwali straż miejską, która co prawda zainterweniowała i wszczęła postępowanie w sprawie zdemoralizowanych turystów, jednak przewidywane kary finansowe nie są surowe z punktu widzenia wielu Brytyjczyków. Zgodnie z art. 51. Kodeksu wykroczeń za zakłócenie porządku i spokoju publicznego grozi areszt od 5 do 30 dni, miesięczne ograniczenie wolności lub grzywna od 20 zł do 5 tys. zł. Taką kwotę można łatwo zaoszczędzić z piwnego budżetu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl