Gwałty na mężczyznach w przedwojennej Polsce
„Również i mężczyzna może być przedmiotem nadużycia płciowego. Może się zdarzyć, że kobieta dopuści się czynów lubieżnych względem mężczyzny, którego w tym celu wprawi w stan bezbronności lub nieprzytomności” – ostrzegał w 1925 roku wileński profesor prawa. Ile było takich przypadków w przedwojennej Polsce? Jak karano sprawczynie?
26.05.2018 | aktual.: 29.05.2018 11:27
Przedwojenni polscy juryści uwielbiali stroić się w piórka postępowców. Wykorzystywali każdą okazję, by zwrócić uwagę na reformatorskiego ducha Kodeksu karnego wprowadzonego w 1932 roku, po wieloletnich dyskusjach i burzliwych sporach. W większości przypadków klepali się po plecach w uznaniu dla kompletnie fantomowych osiągnięć. Zdarzało się jednak i tak, że ich starania w istocie okazywały się postępowe. Zapewniły przynajmniej teoretyczną ochronę ofiarom, których dotąd zupełnie nie zauważano. I których cierpienie nie miało dla sądów żadnego znaczenia.
Kobiece gwałty w świetle prawa
„Dawne kodeksy broniły zasadniczo tylko kobiet przed naruszeniem ich swobody płciowej ze strony mężczyzny” – wyjaśniał Paweł Horoszowski w 1937 roku na kartach Encyklopedii Podręcznej Prawa Karnego.
Na tę rażącą lukę jako pierwszy zwrócił uwagę wileński profesor prawa, Stefan Glaser. „Również i mężczyzna może być przedmiotem nadużycia płciowego (…). Może się zdarzyć, że kobieta dopuści się czynów lubieżnych względem mężczyzny, którego w tym celu wprawi w stan bezbronności lub nieprzytomności. Tutaj bowiem wystarcza bierne zachowanie się mężczyzny” – tłumaczył profesor Glaser w referacie z 1925 roku, który zaadresował do twórców nowych przepisów. Jego uwagi najwidoczniej wpłynęły na członków komisji kodyfikacyjnej, bo w 1932 roku w przepisach wprowadzono niby drobną, ale brzemienną w skutkach zmianę. A mianowicie zrezygnowano z jakichkolwiek określeń płci ofiary i sprawcy.
„Zarówno sprawcą, jak i ofiarą wszelkich przestępstw, przewidzianych w rozdziale o nierządzie, może być tak mężczyzna, jak i kobieta” – pisał kilka lat później Horoszowski. Odniósł się nie tylko do treści kodeksu, ale też do stanu faktycznego.
„Skłonność kobiet do młodzieży męskiej jest stanowczo powszechną”
Nauczycielki, wychowawczynie, służące… Byli tacy, co szczególnie obawiali się wyuzdanych ciągot wszelkich pracownic wchodzących w kontakt z młodzieżą, a szczególnie z chłopcami. I byli przekonani o ich zupełnej bezkarności. „Kobiety te, zajęte stale około nieletnich, mogą łatwo pokrywać czyny nierządne pod byle jakim rzekomym pozorem (…), zwłaszcza, że w tych wypadkach nie ma z reguły normalnego stosunku płciowego” – tłumaczył pewien warszawski prawnik.
Podobnym obiekcjom, względem wszelkiej maści opiekunek, trzy dekady wcześniej dał wyraz krakowski seksuolog Stanisław Kurkiewicz. Do jego kontrowersyjnych, a często wręcz szalonych ustaleń warto podchodzić ze zdrowym dystansem. Tym razem jednak Kurkiewicz pisał o zjawisku, które dotknęło go osobiście. I to w wieku, gdy zwyczajnie nie był w stanie temu przeciwdziałać.
„Skłonność kobiet do młodzieży męskiej i dzieci jest stanowczo powszechną. Rodzi różne nadużycia, zwykle zbrodnicze i wielce osobę męską krzywdzące” – wyjaśniał na kartach Szczegółowego odróżnienia czynności płciowych. Ukuł nawet termin „chłopczykowanie”. Ten czyn przestępny miał się przejawiać „merdanką” dokonywaną na zbałamuconych chłopcach. Zdaniem Kurkiewicza niektóre służące czy guwernantki posuwały się też do „płcenia z chłopczykiem”.
Sam doktor wspominał, że w wieku pięciu lat padł ofiarą „służącej Kasi”, która wbrew jego woli dobrała się do jego genitaliów. Z kolei jako ośmiolatek został zaciągnięty do łóżka przez „15-letnią piastunkę Zosię”. Kilkukrotnie zmuszała go ona do seksu. A więc do czynności, której w tak młodym wieku nie miał nawet prawa rozumieć.
„Uspokajają dzieci głaskaniem płciwa”
Kurkiewicz był przekonany, że każda bez wyjątku kobieta przejawia tendencje do molestowania dzieci przeciwnej płci. Wyolbrzymiał skalę zjawiska w oparciu o własne traumatyczne doświadczenia. W żadnym razie jednak nie kłamał. Relacji o podobnych czynach jest w literaturze tej epoki prawdziwe zatrzęsienie.
Wzięty specjalista w dziedzinie impotencji, Stanisław Higier, przytaczał przykład ortodoksyjnego Żyda, który nie potrafił odbyć normalnego stosunku ze swoją żoną. Lekarz zwrócił uwagę, że mężczyzna ten jako dziecko znajdował się pod opieką starszej o kilkanaście lat służącej, która zabawiała się jego narządami płciowymi. Także autorzy broszurek adresowanych do rodziców i wychowawców przestrzegali przed niańkami, które uspokajają dzieci „głaskaniem i łechtaniem płciwa lub otworu odchodowego”.
Problem sygnalizowały wreszcie podręczniki seksuologii. Wzmiankę o „nimfomankach”, które „zmuszają do stosunków płciowych młodych chłopców i często zarażają ich syfilisem” można znaleźć chociażby na kartach Racjonalnego życia płciowego z 1936 roku.
1 kobieta na 200 mężczyzn?
Jeśli czegoś w tej sytuacji brakowało to twardych dowodów. W Niemczech na dwustu mężczyzn skazywanych za „nierząd z nieletnimi” przypadała jedna kobieta. W Polsce podobnych statystyk nie prowadzono. O tym, że gwałty na mężczyznach jednak się zdarzały, wiemy raczej z prac seksuologicznych.
Wspomniany już Stanisław Higier opisał przypadek swojego pacjenta, który „był dosłownie uwiedziony przez swoją obecną partnerkę seksualną”. Dzisiaj zdanie to brzmi dość niewinnie. Przed wojną jednak określenie „uwieść” oznaczało ni mniej, ni więcej, tylko gwałt.
O podobne przykłady znacznie trudniej w dokumentacji urzędowej. W aktach policyjnych czy prokuratorskich da się wskazać zaledwie pojedyncze akty „chłopczykowania”. Jeszcze rzadsze były nad Wisłą potwierdzone przez organy sądowe przypadki, gdy kobieta doprowadziła mężczyznę do stosunku siłą lub groźbą. A więc żeńskie gwałty. Główny Urząd Statystyczny odnotował jednak tylko jedną taką sprawę w całym międzywojniu.
Jedyny przypadek w aktach
W 1924 roku o naruszenie paragrafu o zgwałceniu oskarżono pewną pełnoletnią kobietę. Jej proces odbył się w Warszawie. Podsądna była już wcześniej dwukrotnie karana, choć niekoniecznie za przestępstwa seksualne. Delikwentkę sądzono jeszcze według starego, rosyjskiego kodeksu, pamiętającego czasy zaborów. W świetle jego zapisów zgwałcić można było tylko kobietę. Ograniczenie ze względu na płeć nie dotyczyło jednak przestępstw na nieletnich, musiało więc chodzić o czyn dokonany na chłopcu w wieku do lat 14.
Nie sposób stwierdzić, co najbardziej poruszyło sąd: wiek ofiary, recydywa czy może charakter czynu. W każdym razie sankcja okazała się, jak na standardy warszawskiego Sądu Apelacyjnego, wyjątkowo surowa. Kobieta dostała wyrok od jednego do dwóch lat więzienia (dokładniejsze dane nie są dostępne). Był on więc bardziej restrykcyjny niż w 62 proc. wszystkich skazań za zgwałcenie w tym okresie. Kobietę pozbawiono też praw obywatelskich.
Personalia gwałcicielki pozostają tajemnicą. Podobnie jak liczba spraw, które nie trafiały na policję i o których nikt głośno nie mówił. Bo gwałty na mężczyznach były zjawiskiem równie wstydliwym i obarczonym społecznym tabu, co seksualne wykorzystywanie kobiet.
Kamil Janicki - Redaktor naczelny "Ciekawostek historycznych". Historyk, publicysta i pisarz. Autor książek wydanych w łącznym nakładzie ponad 200 000 egzemplarzy, w tym bestsellerowych “Pierwszych dam II Rzeczpospolitej”, “Żelaznych dam”, "Dam złotego wieku", "Epoki hipokryzji" i "Dam polskiego imperium". W maju 2018 roku ukazała się jego najnowsza książka: "Epoka milczenia".
Poniżej: Najmroczniejsze strony ludzkiej natury w książce Kamila Janickiego pt. „Epoka Milczenia. Przedwojenna Polska, o której wstydzimy się mówić”. Kliknij i kup z rabatem w księgarni wydawcy
Zainteresował Cię ten artykuł? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o tym jak w przedwojennej Warszawie zboczeniec wykorzystał córkę amerykańskiego konsula.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl