#herstory. Była pierwszą kobietą ubiegającą się o fotel prezydenta. Zrobiono z niej wariatkę i czarownicę
Nie Hilary Clinton, a Victoria Woodhull była pierwszą kobietą w USA ubiegającą się o fotel prezydenta. I to wiele lat przed tym, zanim Amerykanki w ogóle mogły głosować. Jednak Victoria pod wieloma względami szokowała ówczesne społeczeństwo: walczyła o prawa kobiet, małżeństwo nazywała zalegalizowaną prostytucją, była też pierwszą kobietą, która założyła na Wall Street własną firmę brokerską. Dziś byłaby zapewne kobietą sukcesu. W pod koniec XIX wieku mogła zasłużyć co najwyżej na miano wariatki.
27.10.2016 | aktual.: 28.10.2016 08:45
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Każdy człowiek powinien mieć fundamentalne prawo do świeckiej edukacji i kształcenia zawodowego – mówiła Victoria w wypełnionym po brzegi Apollo Hall w Nowym Jorku, zbierając głośne owacje. – Jeśli to ma oznaczać rewolucję, co z tego? Mamy być niewolnikami? Nigdy! Do diabła z taką głupotą i słabością! Walczmy o sprawiedliwość!
To właśnie po tym przemówieniu 10 maja 1872 roku tłum zebranych zaczął skandować „Woodhull na prezydenta!”. Tego samego dnia została ona oficjalną kandydatką Partii Równych Praw ubiegającą się o najwyższe stanowisko w USA. Mimo to nawet dziś wielu historyków podważa tę kandydaturę, ponieważ Amerykanki otrzymały prawo głosu dopiero w 1920 roku.
Victoria urodziła się w 1838 roku w Ohio - w patologicznej rodzinie, która nie sprzyjała jakiemukolwiek rozwojowi, a co dopiero marzeniom o politycznej karierze. A jednak to w tym domu zrodziła się w niej potrzeba sprawiedliwości i walki o równość. Była córką pijaka i oszusta, Bucka Claflina oraz niezrównoważonej psychicznie Roxanny, zwaną Annie, agresywnej i nadużywającej przemocy wobec dzieci.
Najbardziej spektakularnym z kryminalnych poczynań jej ojca było otwarcie w domu „gabinetu lekarskiego”. Od rana przed drzwiami ustawiała się kolejka schorowanych ludzi, którzy uwierzyli Claflinowi, że jego druga córka, Tennessee posiada magiczną moc uzdrawiania i przyrządzania leczniczych eliksirów. Gdy okazało się, że w cudownych płynach znajduje się ług, którym wywołał u „pacjentów” poparzenia, a jeden z nich w wyniku obrażeń, zmarł, Buck wraz z rodziną musiał uciekać z miasta, żeby uniknąć aresztu. Ukrywali się przez wiele lat.
Gdy Victoria skończyła 15 lat, w jej życiu pojawił się kolejny pseudolekarz i alkoholik, a wkrótce jej mąż, Canning Woodhull. Urodziła mu dwoje dzieci, Zulę i Byrona, który był opóźniony w rozwoju, co według Victorii było skutkiem choroby alkoholowej męża. Nie zamierzała spędzić reszty życia z następnym pijakiem pod jednym dachem i po 11 latach nieudanego małżeństwa rozwiodła się, mimo że był to wówczas bardzo rzadki proceder.
Jako rozwódce z dwójką dzieci, która musiała utrzymać się sama, było jej bardzo ciężko. Najłatwiejszym sposobem na zdobycie jakichkolwiek pieniędzy był powrót do rodzinnych „tradycji”. Razem ze wspomnianą już siostrą zaczęła urządzać seanse spirytystyczne. W tym czasie na seanse z duchami panował ogromny popyt, ponieważ każda rodzina traciła swoich bliskich w trwającej wojnie secesyjnej. Jednak pani Woodhull poszukiwała w tych spotkaniach nie tylko zysku (który okazał się całkiem spory). Rozmawiała z kobietami, które nagle zostały same – bez mężów, ojców, synów i braci. Musiały na nowo odnaleźć się w nowej, brutalnej rzeczywistości, radzić sobie, utrzymywać rodziny, wciąż nie mając nawet prawa do głosowania.
Może Victoria i Tennessee nie otrzymały wykształcenia, może pochodziły z ubogiej, patologicznej rodziny, ale z pewnością były niezwykle inteligentne i przedsiębiorcze. W 1868 roku zapukały do drzwi jednego z najbogatszych ludzi Ameryki, Corneliusa Vanderbilta, który właśnie stracił swoją ukochaną żonę Sophię i – tak się składa – był zafascynowany seansami spirytystycznymi. Bystre i charyzmatyczne siostry, zrobiły na nim ogromne wrażenie. Ta trójka zaczęła spędzać ze sobą coraz więcej czasu, a Tennessee niedługo została kochanką Vanderbilta (ich romans trwał nawet po zawarciu przez milionera drugiego małżeństwa).
Z pomocą Vanderbilta Victoria i Tennie zostały pierwszymi w historii kobietami-brokerkami, zakładając na Wall Street własną firmę Woodhull, Claflin&Co. O ich talencie niech świadczy fakt, że podczas „czarnego piątku” na amerykańskiej giełdzie, 24 września 1898 roku, siostry zarobiły 700 tysięcy dolarów, co obecnie stanowiłoby równowartość kilku milionów.
Dobra passa Victorii trwała. Na drzwiach prowadzących do jej firmy wisiał szyld: „Wychodząc od nas, od razu możesz iść na emeryturę”. Robienie pieniędzy nie było jednak jedynym celem Woodhull. Korzystając z rosnącej władzy, założyła własną gazetę „Woodhull&Claflin’s Weekly”, która propagowała, jakżeby inaczej, równouprawnienie, krótkie spódniczki i wolną miłość. Woodhull używała jej również do głoszenia swojego programu wyborczego jako kandydatki na prezydenta.
To na łamach swojego tygodnika nazwała małżeństwo zalegalizowaną prostytucją, tłumacząc, że kobiety stają się dzięki niemu dostępne seksualnie w zamian za utrzymanie. Prawdopodobnie jako pierwsza kobieta na świecie zwróciła publicznie uwagę na zjawisko gwałtów małżeńskich. „Na mocy prawa żona może być bezkarnie gwałcona przez męża, któremu wolno wyegzekwować siłą tzw. obowiązek małżeński”. Zwracała uwagę na konsekwencje w postaci niechcianych ciąże, które odbierały kobietom kontrole nad ich ciałami, co Woodhull nazywała formą niewolnictwa. Siebie samą określała mianem „wolnej miłośnicy” – kobiety, której miłości nie można było kupić za pieniądze.
Woodhull zajmowała się również demaskowaniem podwójnych standardów wiktoriańskiej „moralności”. W jednym z numerów opisała romans prominentnego pastora Henry’ego Beechera z własną parafianką. Znalazła się w nim również skandaliczna historia z Lutherem Challisem, znanym bankierem, w roli głównej, który na jednym z przyjęć uwiódł dwie uczennice, rozdziewiczył je, a następnie na dowód tego zdarzenia „całymi dniami obnosił się z krwią zaschniętą na palcu wskazującym”.
Po tym wydaniu Woodhull oskarżono o pomówienia i obsceniczne opisy, za co na sześć miesięcy, wraz z siostrą trafiła do więzienia. Nietrudno się domyślić, że obie zyskały również bardzo groźnych wrogów we wpływowych rodzinach Beecherów i Challisów. Co ciekawe, ale nie zaskakujące, w obronie pastora i bankiera stanęły głównie ich krewne, nazywając Victorię rozpustnicą i czarownicą. Podczas dwuletniego procesu w prasie ukazywały się satyryczne wizerunki Victorii przedstawianej jako wiedźmy i damskiego wcielenia szatana, zaczęły również krążyć pogłoski, że siostry dorabiały sobie jako prostytutki. Po wyjściu z więzienia znów były biedne, bez pracy, z reputacją nadwątloną jak nigdy dotąd. Kampania wyborcza Victorii legła w gruzach.
Jednak ani brak pieniędzy, ani odsiadka, ani nawet bycie wytykaną palcami nie były w stanie złamać Woodhull. W 1876 roku wyjechała do Londynu, gdzie wraz z innymi sufrażystkami prowadziła prelekcje i wkrótce poznała bankiera, Johna Martina, za którego wyszła za mąż. Ostatnie lata życia spędzała na zmianę w jego londyńskiej posiadłości i w zamku u wybrzeży Portugalii. O nominację na kandydatkę w wyborach prezydenckich starała się jeszcze dwa razy. Gdy w końcu ją uzyskała, w brytyjskim tabloidzie „Daily Mail” zaczęła się ukazywać seria oczerniających ją artykułów. Nazywano ją szantażystką, oszustką, wariatką i byłą prostytutką, przypomniano o odsiadce, wywleczono również historię o „gabinecie medycznym” jej ojca i dorastaniu w patologicznym środowisku. Dla Victorii to był koniec marzeń o prezydenturze.
Wycofała się z polityki. Zmarła w 1927 roku, siedem lat po uzyskaniu przez Amerykanki praw wyborczych.
Victoria Woodhull jest jedną z niezwykle ważnych postaci kobiecych, wymazanych z historii i zapomnianych. Miała odwagę walczyć o prawa kobiet, ich równość na rynku pracy, możliwość decydowania o sobie i swoim ciele. Demaskowała podwójne standardy, obnażała seksualną deprawację warstw uprzywilejowanych. Zrobiono z niej wariatkę, prostytutkę i czarownicę. Nie pierwszy raz w historii taki los spotkał kobietę głośno sprzeciwiającą się patriarchalnemu systemowi, prawdopodobnie nie ostatni.