Blisko ludziIrlandia nie zamknęła szkół. Rodzice są za to wdzięczni

Irlandia nie zamknęła szkół. Rodzice są za to wdzięczni

Agata Marczewska
Agata Marczewska
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Aleksandra Sokołowska
18.11.2020 13:33, aktualizacja: 02.03.2022 10:42

Agata Marczewska od czterech lat mieszka w Irlandii. Ma trójkę dzieci: bliźniaczki w wieku 6 lat i 9-letnią córkę. Wszystkie w trakcie pandemii chodzą do szkoły w hrabstwie Dublin. Irlandzkie władze zdecydowały się wprowadzić drugi lockdown i surowe obostrzenia, ale szkoły wciąż są otwarte. – To jest bardzo miłe i pocieszające dla mnie jako mamy – mówi 37-latka w rozmowie z nami.

Drugi lockdown w Irlandii został wprowadzony 21 października. Rząd zdecydował się zamknąć sklepy, siłownie, gabinety kosmetyczne, restauracje. Czynne są apteki, niektóre punkty usług i markety, w których można zrobić spożywcze zakupy. Otwarte są też szkoły, uczniowie codziennie chodzą na lekcje. Władze zamknęły placówki w marcu, ale drugi raz się na to nie zdecydowały. Dlaczego?

– Otworzyli je przy 1200 przypadków zachorowań na COVID-19 dziennie. Po trzech tygodniach pełnego zamknięcia kraju liczba ta spadła do około 300 przypadków na dobę. Sytuacja jest już stabilna. Pozytywne wyniki testów w ciągu ostatniego tygodnia stanowiły 3,6 proc. Lockdown ma obowiązywać do 1 grudnia, choć niektórzy mają nadzieję, że restrykcje zostaną poluzowane nieco wcześniej. Sęk w tym, że nikt nie wie, jak dalekie będzie to poluzowanie – mówi w rozmowie z WP Kobieta Agata Marczewska, która od czterech lat mieszka z mężem i dziećmi w Dublinie.

Jak podkreśla 37-latka, drugi lockdown różni się od pierwszego tym, że teraz ludzie wiedzą, kiedy "zamknięcie" się skończy. Założenie było takie, że zostanie wprowadzony na 6 tygodni. Głównie chodziło o to, żeby sytuacja stała się bezpieczna na święta i żeby grudzień był w miarę normalny. Spotkania z rodziną, świąteczne zakupy, wizyty w restauracjach. Jak mówi Agata Marczewska, w Irlandii jest taka moda, że na święta zawsze idzie się na obiad do restauracji.

"Czuję, że moje dzieci są bezpieczne"

Jednym z założeń programu rządu było to, że szkoły nie będą się zamykać. Najpierw lekcje zawieszono od 12 marca aż do wakacji. Tym razem nie zdecydowano się na ten krok. - Szkoły podstawowe i średnie są otwarte. Przy czym wprowadzono bardzo dużo wewnętrznych obostrzeń: higiena, dystans, maski w trakcie lekcji u starszych dzieci. Ja mam bliźniaki, które są w tej samej klasie, ale dzieci podzielone są na podgrupy. Np. w ramach takich podgrup nie wolno im się kontaktować czy wymieniać przedmiotami – mówi mama trzech dziewczynek.

- Trochę inaczej traktuje się dzieci przez pierwsze cztery lata nauki i tu obostrzeń jest mniej. W starszych klasach należy zachowywać większe restrykcje, np. odległości między ławkami. I tego bardzo się pilnuje. Na lekcji ławki rozstawione są po sali w bezpiecznych i określonych przez ministerstwo edukacji odstępach – opowiada Marczewska.

Pamięta, jak latem w szkołach zorganizowano akcję wynoszenia sprzętu z klas czy pomieszczeń, tylko po to, żeby było więcej miejsca i udało się rozstawić ławki i krzesła. – Podczas lekcji cały czas są otwarte na oścież okna, dostaliśmy prośby od dyrektora szkoły, żeby dzieci przychodziły ciepło ubierane – opowiada. Przez długi czas dzieciom nie zadawano pracy domowej, żeby nie przynosiły książek do domu. Często zadania przychodziły jednak przez aplikacje.

Placówki w zorganizowaniu nauki na czas pandemii sporo pomocy dostały z góry, ministerstwo edukacji wspierało je, podpowiadało, jak zorganizować lekcje. – Czuję, że moje dzieci są bezpieczne. Oczywiście na początku byłam niepewna. To, że szkoły są otwarte, dało nam dużo mentalnie, zobaczyliśmy, że życie toczy się dalej – mówi 37-latka.

Większość szkół w Irlandii to szkoły, w których uczniowie noszą mundurki. I tu zasada jest taka, że ubranie należy codziennie prać albo wietrzyć. Mundurki zakłada się co drugi dzień. – W tym roku inaczej też wyglądało Halloween, dzieci nie mogły się przebrać, co jest bardzo popularne w Irlandii, ale zniosły to dzielnie – mówi mama trzech dziewczynek.

Jak się okazuje, to, że szkoły są otwarte, nie ma wpływu na rozprzestrzenienie się wirusa. Tak wydaje się Agacie Marczewskiej i zaznacza, że zdarzają się przypadki zakażeń w szkołach, ale w placówce jej dzieci nie miało to miejsca. Z rządowych tabelek wynika, że jest ich mało w porównaniu z innymi miejscami, jak zakłady pracy czy dom.

Dane z www.worldometers.info
Dane z www.worldometers.info

Dlaczego rząd zdecydował się na to, żeby nie zamykać szkół przy pełnym lockdownie? – Były duże naciski ze strony rodziców. Prawie wszyscy pracujemy zdalnie. W wakacje przeprowadzono ankietę wśród rodziców, w której zapytano, czy chcą powrotu swoich dzieci do szkół, czy powinien on być całkowity, a może pół na pół. Ponad 90 proc. rodziców stwierdziło, że chce edukacji stacjonarnej – mówi Marczewska. Sama nie poświęca czasu na odrabianie lekcji z dziećmi. Oczywiście zdarzają się sytuacje, że w czymś pomaga, ale nie ślęczy z córkami nad książkami.

Marczewska jest zadowolona z takiego rozwiązania edukacji w czasie pandemii. Podoba jej się to, że nauczyciele i dyrekcja mają pozytywne nastawienie do sprawy. Kadra nauczycielska dzwoni do rodziców i pyta, jak radzą sobie w czasie pandemii. – Podczas pierwszego lockdownu do mojej córki dzwonił jej wychowawca i po prostu chciał porozmawiać. To było bardzo miłe – wspomina i dodaje: – Szkoła się nami przejmuje – to jest pocieszające dla mnie jako rodzica.

– Rodzice pracują zdalnie. Mój mąż od połowy marca był w pracy tylko raz i będzie pracował z domu jeszcze przez kilka miesięcy. Widzę też to po osiedlu, jak wyglądam przez okno. Nigdy wcześniej nie było tyle zaparkowanych samochodów. Ludzie po prostu siedzą w domach – mówi.

Kiedy dzieci są w szkole, Agata ma czas dla siebie. Pisze pracę zaliczeniową na studia, które zaczęła kilka miesięcy temu, słucha audiobooków i szydełkuje. Tworzenie rękodzieła pomaga jej się zrelaksować.

Agata Marczewska
Agata Marczewska © Archiwum prywatne

Edukacja zdalna w Irlandii – jak wyglądała podczas pierwszego lockdownu?

Agata dobrze wspomina też czas, kiedy od marca do sierpnia szkoły były zamknięte, a dzieci uczyły się z domów. – W Irlandii potraktowano to na luzie. Dzieci dostawały zadania do zrobienia, wytyczne, ale nikt się nie spinał. Lekcje zdalne odpadały, bo nie wszystkie rodziny mają możliwości sprzętowe, nie ma też platformy do takiej nauki – mówi 37-latka. Pamięta też program w telewizji, który był kierowany do dzieci. Taką "szkolną telewizję". – Dzieci ją uwielbiały. Jak emisja programu się skończyła, to były rozczarowane. Widziałam też polskie programy, ale te irlandzkie to jednak inny poziom – mówi.

Lockdown w Irlandii

Lockdown oznacza konkretne obostrzenia dla mieszkańców Irlandii. Jednym z nich jest to, że nie można oddalać się od domu dalej niż na odległość 5 kilometrów. Jak przyznaje Polka, każdy z jej otoczenia się tego trzyma. Jej rodzina i znajomi także. Spacerują po raczej pustych ulicach, ale w dozwolonej odległości. –  Pilnuje się tego, żeby nie przekraczać tych 5 km i nie oddalać się od domu. Do tej pory przekroczyłam ten limit raz. To było 7 km. Pojechałam pod ambasadę Irlandii zostawić dynię z błyskawicą, na znak solidarności ze Strajkiem Kobiet. Na co dzień unikam takich sytuacji, bo nie chcę łamać obostrzeń. Żałuję, że zamknięte są restauracje, bo tu często się je odwiedza. Ludzie są już tym trochę sfrustrowani, ale się podporządkowują – mówi kobieta.

Według niej ciekawe jest to, że choć sklepy z żywnością funkcjonują normalnie, to działy z ubraniami albo z kosmetykami są zamknięte. – Odzież czy kosmetyki kolorowe przykryte są płachtami, tak żeby tych produktów nikt nie mógł dotykać – mówi. Według Marczewskiej chodzi o to, żeby nie było niezdrowej konkurencji. Skoro sklepy z ubraniami są zamknięte, to dlaczego mieliby je sprzedawać w marketach?

Lockdown w Irlandii: dział z ubraniami w supermarkecie
Lockdown w Irlandii: dział z ubraniami w supermarkecie© Archiwum prywatne

Ci, którzy prowadzą biznesy, nie protestują tak jak przedsiębiorcy w Polsce. –  Na pewno jest im ciężko i tracą na obostrzeniach. Ale trzeba pamiętać o tym, że rząd zapewnia im finansowe wsparcie. 350 euro tygodniowo dostaje osoba, która nie może pracować ze względu na lockdown (np. pracownicy zamkniętych sklepów) czy jej biznes został zamknięty przez obostrzenia. To dość sporo – mówi nasza rozmówczyni.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (264)
Zobacz także