Jadźka idzie na wojnę z osami
Lata lub biega i tylko denerwuje. Nigdzie nie siądzie na dłużej. Marudzi, wydaje dziwne odgłosy i podjada wszystko, co leży na stole. Nie, nie mówię o Jadźce. Mowa o okropnych owadach.
Lata lub biega i tylko denerwuje. Nigdzie nie siądzie na dłużej. Marudzi, wydaje dziwne odgłosy i podjada wszystko, co leży na stole. Nie, nie mówię o Jadźce. Mowa o okropnych owadach, z którymi Jadźka wdaje się w prawdziwą bijatykę.
Skąd dziecko wie, że owad jest okropny, obślizgły i że trzeba się go bać? Że przed osą trzeba uciekać, a mucha jest niegroźna? Skąd jej przyszło do głowy, że mrówka jest „fe”, a robale obślizgłe i niejadalne? Nie wiedziała. Ale dorośli szybko ją nauczyli jak postępować z owadami.
Początek lata stał pod znakiem fascynacji wszystkim tym, co małe i szybko się rusza. Raz znalazłam ją na trawie zjadającą mrówkę. Innym razem, jak ścigała po chodniku małego żuczka. Za muchami latała po całym mieszkaniu jak perszing, a osy chciała ściskać w małych rączkach niczym przytulanki. Trzeba było zaznajomić ją z instrukcją obsługi poszczególnych owadów. Na początku chciałam, żeby jej miłość do najmniejszych stworzeń pozostała niezmienna. To takie urocze! Cały świat nienawidzi owadów, a ona chce je przytulać…Ale wyżej wymienione beztroskie poczynania z owadami zapaliły u mnie czerwone światełko zaniepokojonego rodzica.
Po etapie bezwarunkowego zaufania do drepczących i latających owadów, przyszedł element refleksji. Przemyślenia wzięły się z obserwacji jej kochanych rodziców. Zaczęła nas naśladować i energicznie odganiać od siebie latające potwory. Osy w tym roku są wyjątkowo liczne i wyjątkowo perfidne, a my w obecności Jadźki zaczęliśmy na nie reagować nerwowo, szczególnie jak ładowały nam się do ust przy jakiejkolwiek konsumpcji. Zazwyczaj staram się obcować z osami ze spokojem, ale obecność osy i Jadźki na jednym metrze kwadratowym wywołuje u mnie panikę. Szczególnie po tym, jak osa ukąsiła dziadka.
Dziadek Jadźki nie był nigdy uczulony na jad. Tym razem jednak jego dłoń zamieniła się w wielkiego balona. Palce zniknęły gdzieś pod opuchlizną, a przedramię wyglądało jak nadmuchiwany materac. Przyjechałyśmy do dziadków na działkę właśnie wtedy, kiedy mój tata Edzik fundował sobie kolejny okład z octu - jeden z cudownych domowych sposobów zaczerpniętych ze skarbnicy narodowych lekarstw naturalnych. Moja mama i ciotka zmieniały mu okłady i ubolewały. Jadźka zdawała się nie zauważać problemu. Machnęłam ręką, co ja tam będę jej tłumaczyć, że człowiek umiera z bólu. Dzień później siedziałyśmy w domu oglądając polskie siatkarki na olimpiadzie (Jadźka postanowiła nie bojkotować olimpiady w Chinach, bo to jej pierwsza olimpiada, więc ciekawość wzięła górę).
W trakcie meczu opowiadałam jej, że po naszym wyjeździe z działki dziadek z babcią zdecydowali się pojechać na pogotowie, gdzie dziadek Edzik dostał kroplówkę i antybiotyk, po czym wrócili do domu. Jadźka spojrzała na mnie, zrobiła smutną minkę, pokazała na swoją rączkę i powiedziała „dziadzia”. Jednym słowem, skubana, doskonale wiedziała co się dzieje, że boli, że ała, że biedny dziadek. Obiecałam jej, że wszystko będzie dobrze. Lekcja pod tytułem „osy są niebezpieczne” odrobiona.
Pokolenia całe zastanawiają się, na czym polega fenomen „obrzydliwości” owadów. W Azji jedzone są jako pyszne przekąski, u nas nikt nie chce tego tknąć nawet palcem, a co dopiero podniebieniem. Z dziada pradziada uczymy dzieci lęku przed pająkami i innymi okropnymi stworzeniami, których nazw nawet nie znamy, bo kto by chciał uczyć się czegoś o takim ustrojstwie!
Żal mi utraconej przyjaźni, jaką przez chwil kilka miała Jadzia z nielubianymi przez nikogo, prócz entomologów, żyjątkami. Żal, ale… Siedzę przy komputerze, obok bawi się mała. Do domu właśnie wleciała kolejna wścibska osa. A może pszczoła. Nie wiem, nie znam się. Ale zaraz ją unicestwię, zanim ukąsi krągły policzek Jadwigi. Będę walczyć jak lwica. Bo owady są po to, by je nienawidzić i aby się ich bać. Oprócz biedroneczek. Ale „biedroneczki są w kropeczki”, więc to inna historia. Milsza. Nikt nie wie dlaczego.