Jadźka na to jak na lato

Jadźka na to jak na lato

13.08.2008 16:48, aktual.: 13.08.2008 17:01

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Lato o wspaniały czas dla matek. Obie pamiętamy jednak, jak to było zaledwie rok temu. Mój brzuch, a w nim Jadźka, ważył jakieś dwieście kilogramów. Nie mogłam ruszać ani ręką ani nogą. W przeciwieństwie do Jadźki, która wtedy nazywała się Koparką.

Lato o wspaniały czas dla matek. Nie trzeba zakładać dziecku kilkunastu warstw ciuchów przed wyjściem na spacer. Można siedzieć godzinami na trawie w parku lub na plaży, bez obawy, że skończą się atrakcje. Ale przede wszystkim, mamy dwa razy dłuższy dzień, więc więcej czasu. Dla siebie.

Śmiem twierdzić, iż zadowolona matka to zadowolona Jadźka. Nic więc dziwnego, że kocha te letnie deszczyki, wylegiwanie się na działce u dziadków, latanie w samej pieluszce po plaży, grzebanie w piasku i jedzenie owoców prosto z drzewa. Lubi latać na boso i bez czapki, za co jest nieustannie strofowana. Ale ja jakaś taka wyluzowana ostatnio, więc i krzyczeć mi się nie chce. Leżę sobie na kocyku i patrzę na nią jednym okiem, drugim czytając nowo zakupiony komiks. Czujemy się jak w niebie.

Nie wszyscy mają podobne odczucia związane z latem. Głównie są to osoby pracujące w klimatyzowanych lub nieklimatyzowanych (o zgrozo!) biurach, uczące się do jesiennych poprawek, wykończone ciężarne lub zmasakrowane gorącem starsze panie i panowie. Nie zaliczamy się z Jadźką, rzecz oczywista, do żadnej z wyżej wymienionych grup, ale się z nimi solidaryzujemy. Bo obie pamiętamy, jak to było zaledwie rok temu…

Mój brzuch, a w nim Jadźka, ważył jakieś dwieście kilogramów. Kiedy na dworze upał dochodził do czterdziestu stopni Celsjusza w cieniu, nie mogłam ruszać ani ręką ani nogą. W przeciwieństwie do mojej córki, która wtedy jeszcze nazywała się Koparką i trzepała kończynami niczym koń w galopie. Biorąc pod uwagę, że nigdzie nie mogła się ruszyć, musiało ją to wszystko wkurzać nie mniej niż mnie. Głowa Rodziny widząc nasze katusze postanowiła zakupić wentylator, aby ulżyć nam w minimalnym chociaż stopniu. Poszedł na całego, bo przywiózł na bagażniku swego roweru coś w rodzaju śmigłowca.

Wielka maszyna została odpalona niezwłocznie. W mieszkaniu zawirowały wszelkie papiery, kurz podniósł się nawet z najbardziej skrywanych zakamarków, a kwiaty na parapecie zaczęły kiwać się niczym topole podczas wiosennej burzy. Wymieniliśmy go na następny o mniejszej średnicy. Siedziałam, a raczej leżałam godzinami na kanapie i się wentylowałam. Jadźka co chwila przypominała mi o sobie, ale nie była na tyle łaskawa, żeby wziąć tyłek w troki i wreszcie wyleźć. Zamiast tego, musiałam coś jakiś czas zwlec się ze swojej kochanej kanapy, porzucić wentylator i pojechać na zajęcia w ramach szkoły rodzenia. W pocie czoła ćwiczyłyśmy z Jadźką jak najgorliwiej, żeby w miarę płynnie i bezboleśnie wydostać ją ze mnie na światło dzienne. Inno kobiety mdlały, padały z wycieńczenia, a my nie. Dzielnie do przodu, chociaż baaardzo powolutku.

Dzisiaj patrzymy na kobiety w ciąży ze zrozumieniem. Bo kiedyś wiele byśmy za takie zrozumienie dały. Pamiętam, jak wracałyśmy w dziewiątym miesiącu z naszych fascynujących zajęć z oddychania w czasie porodu. Wycieńczyło to mnie do tego stopnia, że ledwo wwlokłam swoje opuchnięte nogi do tramwaju. Zazwyczaj nie liczyłam na miejsce w wagonie, doskonale sobie radziłam stojąc nad jakimś młodzieniaszkiem i udowadniając mu, że nic mnie nie obchodzi, że jego nic nie obchodzi, bo jest równouprawnienie, a ja jestem twarda niczym mój brzuch. Ale tego dnia wszystko było inaczej. Ledwo żyłam, a Jadźka mi w tym podtrzymywaniu mojego wątłego jestestwa nie pomagała.

Na szczęście, kiedy wsiadłam do tramwaju, pewna młoda panna wstała ze swojego siedzenia jak oparzona, uśmiechnęła się do mnie i wskazała miejsce. Musiała być bardzo dobrze wychowaną panienką (niech ktoś spróbuje narzekać na naszą młodzież!), albo wyglądałam, jakbym miała zaraz zejść z tego świata. Tak czy siak, ustąpiła mi drogocenne miejsce, a ja zaczęłam się do niego przybliżać swoim żółwim tempem. Zanim dosiadłam fotela, siedział na nim już pewien grubszy pan po czterdziestce, mówiąc: - „Co pani młodszym ustępuje, jak starsi stoją!” Zaniemówiłam, ale na szczęście w mowie wyręczyła mnie młoda panna: - „Ale ta pani jest w ciąży!”.

Czterdziestolatek zerknął na mój brzuch w dziewiątym miesiącu i stwierdził bez pardonu: „Tak? Nic nie widać.” I tramwajowe krzesełko wiozło jego tyłek w bliżej nieokreślone miejsce, a my stałyśmy sobie – aż do naszej dzielnicy.

Kochane, znane mi i nieznane, ciężarne. Trzymajcie się, chłodźcie wentylatorami i poruszajcie się po mieście samochodami. A obiecujemy wam z Jadźką, że za rok będzie fantastycznie!