Jak przetrwać zimę? O "szmacie śmierci", gołych kostkach i syberyjskich temperaturach
Paweł Supernat przygotowywał uczestników rowerowej wyprawy na Syberię do przetrwania w kosmicznie zimnych warunkach. Spędził razem z nimi 100 godzin w komorze termoklimatycznej, w której temperatura wynosiła skromne -50 stopni Celsjusza.
27.02.2018 | aktual.: 28.02.2018 12:08
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Paweł opowiedział nam nie tylko o tym, jak przeżyć w tak dramatycznych warunkach, ale przede wszystkim jak my, zwykli zjadacze parówek z Tesco, możemy przetrwać polską zimę. W której niezwykle nas irytuje samą obecnością - mimo że do syberyjskiej się nie umywa.
Czy zwykły człowiek, który z survivalem ma niewiele wspólnego, może przetrwać w temperaturze 50 stopni poniżej zera?
Każdy z nas jest w stanie wejść do takiej komory na 24 godziny. Naprawdę wszyscy, kobiety i mężczyźni, bez większego przygotowania. Natomiast przetrwanie stu godzin w takich warunkach jest już problematyczne, nie można zrobić małego błędu, jakim jest np. wyciągnięcie dłoni z rękawiczki na odrobinę dłużej niż się chciało.
Nie można zdjąć rękawiczki na trzy sekundy i podrapać się po nosie?
Nosa to się w ogóle nie czuje, jest ukryty pod warstwą kominiarki! Trzeba natomiast ściągnąć rękawiczkę, żeby załatwić potrzeby fizjologiczne. Albo pogrzebać w zamku plecaka i dostać się do butelki z wodą. Wyliczyliśmy taki wzór, że minuta pracy ręką bez rękawiczki przy -50 stopniach Celsjusza, wymaga później 30 minut pracy ręką w rękawiczce, żeby wróciła temperatura ciała i prawidłowe krążenie krwi.
A my teraz narzekamy, że nam zimno. Przy -12 stopniach Celsjusza.
W Polsce kiedyś były takie temperatury, a teraz media robią z tego wielkie halo. Kiedyś bywało -25 przez kilkanaście dni z rzędu i nie było wielkiego problemu. Ogromną rolę w przetrwaniu gra psychika i czas, aklimatyzacja. Na początku zimy było 5 stopni na plusie. Wszyscy mówili, że ojej, jak zimno! Ale przez zimę ciało przystosowuje się do zimna i jak w marcu mamy 5 stopni, to wszyscy mówią, że jest superciepło. Nasz organizm przystosowuje się sam. A co do psychiki, to musimy sobie zdać sprawę, że mróz nie jest niczym strasznym, bo ludzie żyją w takich warunkach.Trzeba tylko pamiętać o drobnych szczegółach.
Takich jak noszenie czapki i rajstop/kalesonów?
Oczywiście, ale przede wszystkim o jednym - o tym, że nie możemy się spocić. Pot jest elementem, który nas zabija. Świetnym przykładem jest bawełniana podkoszulka, która nazywana jest przez wspinaczy "szmatą śmierci". Były przypadki śmierci poprzez wychłodzenie – właśnie dzięki takim koszulkom. Bawełna jest cienka, fajna, nawet ciepła, gdy jest sucho. Natomiast gdy spocimy się chociaż troszeczkę, to nawet tego nie poczujemy, ale wilgoć zostanie w tej koszulce i ona na nas nie wyschnie. Dlatego bawełna świetnie się sprawdza na pustyni, bo chłodzi nasze ciało. Ale w warunkach zimowych to jest właśnie "szmata śmierci".
Lepiej sposobem naszych mam i babć ubierać się "na cebulkę" czy kupić odzież specjalistyczną?
Najlepiej kupić sobie odzież termiczną, termoaktywną czy termoregulacyjną – to wszystko są materiały, które nie zatrzymują wilgoci. Ale termoaktywna odzież nie wyklucza ubierania się "na cebulkę" - takie ubranie zrobi warstwę, która więzi warstwy powietrza. Tylko zalecam nie ubierać się na cebulkę w materiały, które łapią wilgoć i ją trzymają. No chyba, że mowa o starszej osobie, która idąc na powolny spacer, nie będzie się na pewno męczyć i pocić. Wtedy oczywiście może się ubrać we wszystko, co ma w domu.
A pan jak był ubrany w tych -50 stopniach?
Byłem ubrany na cebulkę, ale w ubraniach specjalistycznych, termicznych. Ten cebulkowy system nie do końca się sprawdził, bo żeby dostać się do warstwy pod spodem, celem np. spełnienia potrzeby fizjologicznej, czyli żeby znaleźć rozporek i dostać się do gołego ciała, musiałem przebić się przez 5 warstw. Nie pamiętałem, czy koszulkę włożyłem do kalesonów, czy kalesony na koszulkę. A ręka marzła! Temperatura -50 to jest już jak lot w kosmos.
A czy to prawda, że najwięcej ciepła ucieka nam przez głowę?
Nie! To jest wierutne kłamstwo, które powtarzała nam zawsze mama, żebyśmy nosili czapkę. Ciepło ucieka tam, gdzie pozwalamy na to, żeby uciekało. Na klatce piersiowej mamy zazwyczaj kilka różnych warstw, a ile mamy warstw na głowie?
No zazwyczaj chyba jedną.
No właśnie. Gdyby ciepło uciekało nam najbardziej przez głowę, to nosilibyśmy tyle warstw, co na innych częściach ciała. Ale oczywiście głowa jest mocno ukrwiona, więc możemy tracić ciepło, kiedy nie nosimy czapki. Natomiast jeśli ktoś będzie miał rozpiętą kurtkę albo jedną skarpetkę w bucie, to ciepło będzie uciekało właśnie tamtędy. Organy, które przede wszystkim musimy ogrzewać, to wątroba, serce, płuca i nerki. Jeśli te miejsca dobrze opatulimy, to ciepła krew będzie "latała" po organizmie i nie będzie kłopotu.
Czyli nie grozi nam wyginięcie populacji poprzez to, że gros młodych osób chodzi z odsłoniętymi kostkami?
Taka osoba niszczy sobie organizm, bo jak będzie miała 50 lat, to będą ją kostki bolały, bo będą przemrożone. W młodym wieku nie czuje się zimna. Jak ja miałem 17 lat, to spałem na ziemi bez karimaty, ale teraz wstaję i umieram. Ktoś teraz jest cwaniakiem i chodzi w krótkich skarpetkach, bo to może ładnie wygląda. Pytanie, dla kogo… i jakie to będzie miało konsekwencje. Poza tym ciepło też ucieknie, w naturalny sposób.
Wróćmy do zabójczej wilgoci. Nie można w zimie używać kremu nawilżającego?
Tak. Trzeba się smarować tłustym kremem bez wody, nawilżający zaś ją ma. I miałem kłopot, kiedy szukałem w drogerii takiego kremu. Dobrze, że mam mądrą i ogarniętą żonę, która powiedziała, żebyśmy poszukali na stoisku dla dzieci. I tam go znalazłem, bo nikt nie sprzeda dziecku, które jeszcze jeździ w wózku, kremu z wodą. Krem tłusty niestety brudzi wszystko, ale coś za coś.
Myśli pan, że my jesteśmy genetycznie przystosowani do tego, żeby lubić zimno lub ciepło, czy może każdy jest w stanie polubić niskie temperatury?
Nasi rodzice i dziadkowie żyli w takich temperaturach i nikt nie robił afery. Tyle że świat poszedł do przodu, staliśmy się wygodniccy. Chcemy, żeby było cieplej, szybciej, łatwiej. Nawet samochody są nieprzystosowane. Ostatnio miałem taki przypadek w lesie, że nowoczesny samochód padł z zimna. I nie było możliwości – tak jak w starych samochodach – żeby wziąć kable i go odpalić. Producent nie przewiduje, że ten samochód będzie używany w takich temperaturach.
W tej chwili -10 stopni to dla pana pewnie temperatura wręcz "na plażę". Zanim jednak przyzwyczaił się pan do tak niskich, bywało panu zimno?
Ja uważam, że zima to zima. Poza tym niestety teraz nam się trochę zmienił klimat. Jak nam nie przemrozi ziemi, to wszystkie owady i żyjątka później będą zmutowane. Jak zima będzie słabsza, to cały syf, który nas atakuje w lecie, będzie coraz silniejszy. Zima to ma być zima. Ma być śnieg po kolana, i spokojnie te -15 stopni mogłoby "przytrzymać" dwa miesiące.
Co przeciętny Warszawiak może zrobić, żeby ten mróz polubić?
Po pierwsze powinien sobie wmówić, że wcale nie jest zimno! Powinien też nosić czapkę, rękawiczki i nie mieć kostek na wierzchu. W samochodzie powinien mieć dodatkową kurtkę, jakieś koce, batony. Zawsze może się zdarzyć, że zmarzniemy w korku, samochód nam się zepsuje. Trzeba się liczyć z takimi sytuacjami, a nie mieć nadzieję, że jednak będzie ciepło. I w każdej sytuacji przede wszystkim używać głowy. To jest tylko mróz.
I jeszcze jedno na koniec! Słyszał pan o tym, że gorąca herbata wychładza organizm i zamiast niej powinno się pić wrzątek z imbirem?
Słyszałem dużo różnych rzeczy. Ale każdy ciepły płyn wpadający do naszego organizmu sprawia, że nasze ciało nie musi spalać kalorii, żeby utrzymywać ciało w danej temperaturze. Nie można natomiast absolutnie pić nic zimnego. Natomiast jest w tej kwestii dużo różnych szkół. Za 10 lat przyjdzie jakiś naukowiec i powie, że to wszystko jest bez sensu i powinniśmy się wszyscy smarować tłuszczem wielorybim.
Na szczęście, jako ludzie nadal żyjemy, więc może i to przetrwamy.
***
Paweł Supernat wziął udział w testach w komorze termoklimatycznej na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej. Był to jeden z elementów przygotowań do kolejnej ekstremalnej wyprawy rowerowej Valeriana Romanovskiego i jego zespołu.