Jedziesz do hotelu za granicą? Uważaj, możesz skończyć na stronie pornograficznej
Przemysł hotelarski zatrząsł się od skandalu, który wywołał właściciel pensjonatu w Nowej Zelandii. Mężczyzna umieścił kamerki w pustych opakowaniach po szamponach i płynach do mycia. Nagrywał swoich gości, a następnie umieszczał filmy w sieci. Znaleziono u niego 219 filmów.
Mężczyzna prowadził pensjonat położony na Hawke's Bay na nowozelandzkiej Wyspie Północnej. Czekał, aż jego goście pójdą pod prysznic, a następnie, gdy słyszał odgłos wody, uruchamiał zdalnie kamerkę internetową. Filmy, które nagrywał, wrzucał na strony pornograficzne. Na wielu z nich było widać twarze kobiet, a mężczyzna potrafił także zamieszczać w opisie ich dane. Policja odszukała wszystkie kobiety, które w ten sposób nagrał. I wszystkie były w głębokim szoku. Nie wspominająć o uczuciu upokorzenia i złości.
Jakby tego było mało, zachęcał internautów w komentarzach do oceniania jego dokonań, gdyż to go motywowało. W momencie ujęcia przez policję powiedział także, że "zrobił to dla dreszczyku i ryzyka bycia złapanym”. Na szczęście takich ludzi jak on, jest mało. Z drugiej strony, nie jest to pierwsza tego typu akcja, o jakiej słyszymy w ostatnich latach. Trzy lata temu rozpętała się afera w Wielkiej Brytanii, kiedy turystka odkryła, że w hotelu obok Oksfordu nagrywała ją kamerka umieszczona w wentylatorze w łazience. W Polsce w zeszłym roku głośno było chociażby o kamerce ukrytej w urzędowej toalecie w Krzeszowicach. Czasem, kamera może nawet wyglądać jak zwykły wieszak. I kosztuje krocie.
Za przestępstwa, których się dopuścił właściciel pensjonatu z Nowej Zelandii, grozi mu 14 lat więzienia. Policja nie zdecydowała się ujawniać jego danych osobowych, ze względu na zdrowie psychiczne jego żony.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl