Jest ratowniczką nad Bałtykiem. Wskazuje grzechy główne Polaków na plaży
- Przychodzimy rano do pracy na nasze stanowisko, a przed nim rozłożony parawan. Prosimy grzecznie, żeby państwo się przesunęli, bo to jest stanowisko ratownicze. W odpowiedzi słyszymy: "A gdzie to jest napisane?". Państwo twierdzą, że specjalnie przyszli na plażę rano, żeby zająć sobie dobre miejsce. Często słyszymy też, że ktoś przyjechał 300 km nad morze, a ratownicy są od tego, żeby ich pilnować. Albo mówią z pogardą: "Wy to macie dobrze, leżycie całe dnie na plaży. Co to za praca?" - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Marta Kubisiak, ratowniczka WOPR, która od 2010 roku pracuje na nadbałtyckich plażach.
01.07.2022 | aktual.: 02.07.2022 14:25
Marta Kubisiak jest absolwentką Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, nauczycielką wychowania fizycznego w Zespole Szkół Specjalnych w Ozorkowie. Od 3 lat prowadzi Uczniowski Klub Sportowy Rekin Ozorków, gdzie uczy pływania. Jest młodszym ratownikiem WOPR od 2006 roku, ratownikiem WOPR od 2007. Od 2010 roku w sezonie letnim regularnie pracuje na nadbałtyckich plażach. Od 2019 roku jest instruktorką ratownictwa wodnego - prowadzi kursy w Zgiersko-Łęczyckim WOPR. Od 25 czerwca tego roku przebywa na plaży w Dąbkach, gdzie pracuje na plaży.
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: W tym roku tylko w czerwcu utonęły już 73 osoby, a sezon na kąpiele dopiero się zaczął. Ostatnio było kilka głośnych tragedii w wodzie. Jak wygląda sytuacja nad Bałtykiem na początku wakacji?
Marta Kubisiak, ratowniczka WOPR: Już jest sporo ludzi na plaży. W Dąbkach są to głównie osoby starsze i rodziny z dziećmi. Pierwsze dni były spokojne. Nic się nie wydarzyło i oby tak już zostało do końca sezonu. Warto pamiętać, by planując wypoczynek nad akwenem i zamierzając korzystać ze sprzętu pływającego, bezwzględnie zaopatrzyć się w kapok, kamizelkę ratunkową. Na łódce jest to obowiązkowe. To może uratować nam życie, o czym boleśnie uczą nas ostatnie tragedie.
Co jest najtrudniejsze w pracy ratowniczki WOPR?
Plażowicze, których zachowania bywają trudne do opanowania. Niestety często nie szanują nie tylko zasad społecznych, ale także nas — ratowników. Nie współpracują z nami, a gdy zwraca się im uwagę, nierzadko reagują agresywnie: wyzywają nas, obrażają.
Przykład zaledwie z wczoraj. Przychodzimy rano do pracy na nasze stanowisko, a przed nim rozłożony parawan. Prosimy grzecznie, żeby państwo się przesunęli, bo to jest stanowisko ratownicze. W odpowiedzi słyszymy: "A gdzie to jest napisane?". Państwo twierdzą, że specjalnie przyszli na plażę rano, żeby zająć sobie dobre miejsce. Często słyszymy też, że ktoś przyjechał 300 km nad morze, a ratownicy są od tego, żeby ich pilnować. Albo mówią z pogardą: "Wy to macie dobrze, leżycie całe dnie na plaży. Co to za praca?". Takie dyskusje to nasza codzienność.
Zastawienie stanowiska ratowniczego to nie tylko nieuprzejmość, ale przede wszystkim ograniczenie możliwości waszej pracy, a co za tym idzie – potencjalne narażanie zdrowia i życia innych plażowiczów.
Zgadza się. Jeszcze gorsze są sytuacje, kiedy ludzie zastawiają korytarz życia albo wieszają sobie na nim kostiumy kąpielowe czy majtki do wyschnięcia. To niedopuszczalne. Kolejnym problemem są rodzice, którzy pozwalają dzieciom wchodzić na łódkę ratowniczą, która przecież w każdej chwili może być niezbędna do przeprowadzenia akcji ratunkowej. W takich sytuacjach liczą się sekundy, nie ma czasu na zdejmowanie dziecka z łódki i użeranie się z jego rodzicami.
Jakie jeszcze grzechy Polacy popełniają na plaży?
Największym jest spożywanie alkoholu na plaży. Często obserwujemy, że ktoś pije jedno piwo, potem drugie, trzecie, a następnie idzie się kąpać albo w takim stanie pilnuje kąpiącego się dziecka. Nagminne są też kąpiele, kiedy wywieszona jest czerwona flaga, która oznacza zakaz kąpieli. Wiele osób nie reaguje na upomnienia, by wyjść z wody.
Co gorsza, zdarzają się rodzice, którzy nawet przy czerwonej fladze, pozwalają, by dziecko się kąpało. Mówią, że dziecko tylko "skacze na falach", a nie się kąpie. Nie rozumieją tego, gdy są złe warunki, takie skakanie też może skończyć się tragicznie. Gdy zwracamy im uwagę, słyszymy: "To pójdę na plażę niestrzeżoną i tam dziecko będzie mogło skakać", po czym widzimy, że faktycznie to robią. Jaki to daje przykład dziecku?
Kolejny grzech to przecenianie swoich możliwości pływackich, wypływanie daleko w morze, np. na oddaloną rewę. Często to ma na celu popisanie się umiejętnością świetnego pływania. Takie szpanowanie też może skończyć się tragedią, bo może komuś wystarczyć sił, żeby daleko wypłynąć, ale żeby wrócić — już nie.
Następna rzecz to wypływanie na materacach w morze. Dorosłym, szczególnie po alkoholu, zdarza się zasnąć, a gdy się budzą, orientują się, że są daleko od brzegu. Jeszcze gorsze jest sadzanie materacach czy kołach ratunkowych dzieci. Wystarczy chwila nieuwagi, silniejsza fala i dziecko może odpłynąć. Sama kiedyś ratowałam takie dziecko, bo mama nawet nie zauważyła niebezpiecznej sytuacji.
Skoro jesteśmy przy temacie dzieci, co roku słyszymy o przypadkach dzieci, które zgubiły się na plaży.
Panujące rozluźnienie i wakacyjna atmosfera często osłabiają czujność rodziców. Do tego dochodzi alkohol. Zdarzają się też rodzice, którym wydaje się, że ratownicy to opiekunowie do dzieci. Na przykład każą dziecku ustawić się naprzeciwko naszego stanowiska, mówiąc: "Tu jest ratownik. Będzie cię pilnował", po czym zostawiają malucha i odchodzą, żeby "sprawdzić telefon". Apelujemy, by tego nie robić. Rola ratownika jest inna. Często zdarza się, że wystarczy chwila nieuwagi, by dziecko zgubiło się na plaży. Zdarzyła się sytuacja, kiedy 5-letnie dziecko siedziało przez pięć godzina na stanowisku ratowniczym i nikt się po nie nie zgłosił. Zastanawiałam się wtedy, jak ktoś mógł przez pięć godzin nie zauważyć nieobecności małego dziecka.
Jak zapobiegać takim sytuacjom?
Przede wszystkim zachować czujność. Pomocne mogą być też prewencyjne bransoletki dla dzieci, które są rozdawane przez niektóre WOPR-y. Można też kupić taką bransoletkę. Umieszcza się na niej imię i nazwisko oraz numer telefonu do rodziców. To mała i niedroga rzecz, ale bardzo pomocna. Pamiętajmy, że w szczycie sezonu na plaży jest mnóstwo ludzi. Większość parawanów jest do siebie podobnych, więc dziecko, które się zgubi, będzie miało ogromną trudność, by samodzielnie znaleźć rodziców.
Co jest najtrudniejszego w pracy ratowniczki WOPR?
Najgorsze są zgłoszenia, że ktoś zginął w wodzie. Wtedy rozpoczynamy akcję ratunkową. Doskonale pamiętam akcję, kiedy dostaliśmy wezwanie, że małżeństwo ze Śląska poszukuje 30-letniego syna. Nie było go w hotelu, nie było go na plaży, nie widzieli go w wodzie. Razem z plażowiczami zrobiliśmy łańcuch życia, szukaliśmy go. Nie było to łatwe, bo tego dnia było bardzo zimno, warunki były bardzo złe, były ogromne fale. Obowiązywała czerwona flaga.
Akcja trwała ponad godzinę, ale nie znaleźliśmy go. Mężczyzna wypłynął z wody 200 metrów dalej na niestrzeżonej plaży. Podjęta została akcja reanimacyjna, ale niestety nie przyniosła skutków. Mężczyzna utonął. Później okazało się, że pan niezbyt dobrze pływał, a mimo tego zdecydował się kąpiel przy czerwonej fladze na niestrzeżonej plaży.
Według policyjnych statystyk w 2021 roku w Polsce utonęły 422 osoby. 208 z nich, czyli niemal połowa, to osoby powyżej 50. roku życia w większości mężczyźni. Z czego to może wynikać?
Prawdopodobnie z braku świadomości. Młodsze osoby są bardziej świadome, dzięki edukacji w szkołach, programom prewencyjnym czy akcjom społecznym. Starsze osoby nie były edukowane w tej kwestii, więc tej świadomości może im brakować. Do tego może towarzyszyć im przeświadczenie, że doskonale pływają, bo przecież w młodości uzyskali kartę pływacką. Nie biorą pod uwagę tego, że ich kondycja może już nie być tak dobra jak trzydzieści lat temu. Jeśli dojdą do tego brawura i alkohol, to tylko krok dzieli nas od tragedii.
Domyślam się, że takim osobom trudno wyperswadować chęć kąpieli.
Tak. W Dąbkach, gdzie obecnie pracuję, jest sporo osób starszych. Są tu sanatoria, ośrodki wczasowe, z których korzystają seniorzy. Z przykrością muszę stwierdzić, że na plaży najczęściej zwracamy uwagę właśnie osobom starszym. Panowie chcą udowodnić swoim żonom czy partnerkom, że świetnie pływają. Wypływają daleko w morze, żeby pomachać żonie z daleka, a później trzeba ich ratować. Często to jest moment. Wystarczy skurcz, zasłabnięcie przy upale czy większa fala. Jak zwracam uwagę takim osobom, to często słyszę: "Jesteś gówniara. Nie będziesz mi uwagi zwracać".
Wracając do statystyk, wynika z nich, że najwięcej utonięć ma miejsce nie nad morzem, ale w rzekach, jeziorach czy stawach. Wiele z tych akwenów to kąpieliska niestrzeżone.
Miałam kiedyś okazję pracować nad akwenem śródlądowym. Z moich obserwacji wynika, że w takich miejscach, jeszcze częściej niż nad morzem, dochodzi do spożywania alkoholu i narkotyków, więc łatwo połączyć te fakty.
A jak to jest nad Bałtykiem? Na plażach jest wystarczająca liczba rąk do pracy?
Z roku na rok jest coraz gorzej. Kiedyś ludzie walczyli o to, by móc pracować jako ratownik na nadmorskiej plaży. Były organizowane różne konkursy, w których posady wygrywali najlepsi. Nierzadko trzeba było mieć znajomości, żeby taką pracę dostać. Obecnie sytuacja jest odwrotna. Ratowników brakuje, więc na niektórych plażach zmniejsza się liczbę wież ratowniczych, bo nie ma kto pracować.
Dlaczego tak jest?
Kursy ratownicze kosztują, więc przypuszczam, że wielu młodych ludzi na nie stać lub nie chcą w nie inwestować. Jest też wielu takich, którzy, choć mają uprawienia, to boją się pracować nad morzem. To satysfakcjonująca, ale ciężka i odpowiedzialna praca.
Zarobki to wynagradzają?
Na pewno są lepsze, kiedy zaczynałam tę pracę. Wtedy za 1300 zł pracowało się przez cały miesiąc. Teraz są to stawki w przedziale 6000-7000 brutto, czyli około dwudziestu kilku złotych za godzinę. Pracuje się codziennie, bez wolnych weekendów i świąt, bez względu na pogodę, przez jeden lub dwa miesiące. Mnie się wydaje, że to nie jest dużo jak na odpowiedzialność, która na nas spoczywa. Poza tym często mieszkamy w kiepskich warunkach, które nie zmieniają się od lat. Pracujemy na przestarzałym sprzęcie, który aż prosi się o wymianę. Jednak większość z nas wykonuje ten zawód z powołania. Kochamy tę pracę, więc będziemy przyjeżdżać nad Bałtyk co rok, dopóki wystarczy nam sił.
Ile jest kobiet w tym zawodzie?
Nie jest nas wiele. To wciąż zawód zdominowany przez mężczyzn, ale sytuacja się poprawia. Kiedy zaczynałam, wielu ratowników w ogóle nie uznawało obecności kobiet na plażach. Natomiast teraz jest już inaczej. Co więcej, kobiety często lepiej sobie radzą w tym zawodzie. Mężczyźni przebijają nas siłą fizyczną, to jest nie do przeskoczenia, ale w innych aspektach często radzimy sobie lepiej. W zespołach ratowniczych płeć nie ma znaczenia. Każdy dostaje zadania zgodne ze swoimi predyspozycjami, a najważniejsze jest to, żebyśmy mogli na sobie polegać. Od tego zależy zdrowie i życie ludzi.
Kobieta w czerwonym kostiumie ratowniczym nieuchronnie budzi skojarzenia z pewnym popularnym w latach 90. serialem telewizyjnym. Zdarzają się zaczepki?
Zdarzają się bardzo często. Czasem są miłe, bo na przykład pochodzą panowie, którzy proszą, by móc zrobić sobie ze mną zdjęcie albo podpytują o naszą pracę, przyjaźnie mówią, że "O, to nasz słoneczny patrol". Niestety nie brakuje też chamskich odzywek, szczególnie ze strony pijanych plażowiczów, którzy potrafią do mnie krzyczeć: "Co ty myślisz, że jesteś Pamela?".
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.