"Musimy działać szybko". Ratownik medyczny o kulisach pracy
Karol Bączkowski to ratownik medyczny z 14-letnim doświadczeniem. W rozmowie z WP Kobieta zdradza, jakie słowa uspokajają pacjentów w karetce pogotowia. - Przekazanie niektórych rzeczy w formie żartu ratuje nasze głowy - mówi.
Karol Bączkowski to ratownik medyczny, którego profil na LinkedInie obserwują z zainteresowaniem ponad 22 tysiące osób. Trener szkoleń z pierwszej pomocy podsumował 14 lat pracy w karetce pogotowia, w tym wezwań do zdarzeń domowych typu porody czy poronienia. Jak mówi, to wyjątkowo trudne sytuacje nie tylko dla pacjentek, ale też dla samych medyków. Właśnie wtedy słowa mają szczególną moc.
Justyna Sokołowska, WP Kobieta: Czy zgodzi się pan ze mną, że osoba, która ma problem z szybkim podejmowaniem decyzji, nie sprawdzi się w karetce pogotowia?
Karol Bączkowski: My, ratownicy medyczni, pracujemy w takich warunkach, że musimy działać szybko i podejmować decyzje bez możliwości szerokiej diagnostyki i konsultacji z lekarzami różnych specjalności, co oczywiście ułatwiłoby nam zadanie. Poza tym najczęściej przyjeżdżamy na wezwania do domu pacjenta. W karetce mamy podstawowe narzędzia takie jak leki, urządzenia do pomiaru ciśnienia i EKG, żeby móc uratować życie. Ale nie mamy rentgena, USG, bo nie sposób włożyć wszystkiego do karetki. By ocenić stan pacjenta, pozostają więc: wywiad medyczny, historia choroby, nasze doświadczenie plus występujące objawy.
Jakie wspomnienia towarzyszą takiemu doświadczeniu, jakim jest odbieranie porodu?
Kiedy odbierałem porody pacjentek, miałem poczucie, że moja praca ma sens, bo widziałem jej natychmiastowy efekt. Przyjeżdżasz do jednego przypadku, a po chwili masz już dwa, bo matkę i dziecko, którymi trzeba się zająć. Jest to trudne, bo w zespole ratunkowym są tylko dwie osoby. Zdarzają się sytuacje, kiedy otrzymujemy zgłoszenie o pacjentce w ciąży, która ma pełne rozwarcie, cierpi z powodu bólu i albo zdążymy dowieźć ją do szpitala, albo poród odbywa się w domu, bo kobieta nie jest zdolna do transportu. Już sam moment, kiedy kobiecie odchodzą wody płodowe, jest dla niej potwornie kłopotliwy. Myśli, że już rodzi, bo widzi wody z krwią. Pojawia się strach, szczególnie kiedy rodzi po raz pierwszy i nie ma pojęcia, jak to powinno przebiegać. A wrażenie ma takie, jakby się wiadro wody z jej brzucha wylało. I tutaj nasza robota w tym, żeby powiedzieć: "Spokojnie, nic się nie stało, posprzątamy".
Wspominał pan o ratowniku medycznym, który chcąc rozładować sytuację, powiedział w żartach do rodzącej kobiety: "Proszę się nie wygłupiać i nie rodzić w karetce, bo będzie musiała pani sprzątać". Jak na takie słowa reagują pacjentki?
Na pewno musimy mieć wyczucie, pobadać chwilę pacjentkę, poznać ją, żeby mieć pewność, że w ogóle ma ona ochotę na to, żeby ktoś z nią rozmawiał i żartował. Nie pozwolilibyśmy oczywiście, żeby ktoś sprzątał za nas w karetce, bo to jest nasza praca, ale czasem żarty też są dobre nie tylko dla pacjentki, ale i dla nas, by upuścić trochę emocji i złagodzić napięcie. Przekazanie niektórych rzeczy w formie żartu ratuje nasze głowy. Kiedy pacjentka na chwilę się rozweseli, lepiej znosi ból.
Jak to się stało, że panie nie zdążyły dojechać na porodówkę?
Jedna pani czekała na męża, mamę czy koleżankę, bo nie chciała jechać sama. Albo też skurcze nastąpiły w sposób nagły i ból ograniczył możliwość udania się do szpitala. Inna myślała, że ma więcej czasu, bo jej koleżanka urodziła po dobie spędzonej w szpitalu. Albo też nie potrafiła odróżnić skurczów przepowiadających od porodowych lub poprzednia ciąża przebiegała inaczej, więc myślała, że i tym razem tak będzie. Ja nigdy nie pytam, dlaczego pani nie zadzwoniła wcześniej. Przede wszystkim muszę ustalić, od kiedy trwają skurcze, czy ruchy dziecka są obecne, która to ciąża itd.
Czy ratownicy medyczni są szkoleni pod kątem tego, co mówić ludziom w karetce? Czy raczej przemawia tu doświadczenie życiowe, empatia i wyczucie sytuacji?
Każdy z nas reprezentuje swoją wrażliwość, bo kształtują nas własne doświadczenia życiowe. Na studiach dla ratowników są wykłady z podstaw psychologii, ale czy liczba ich godzin jest wystarczająca? Czym innym jest przeczytać książkę, a czym innym ją zrozumieć, więc to zależy od człowieka. Dużo też zależy od samego pacjenta, czy chce współpracować, czy też nie, co z kolei trudno przewidzieć, więc pod tym względem praca jest niezmiernie trudna. Jeden jest zdziwiony, że musi jechać do szpitala, bo był przekonany, że będzie tylko zastrzyk albo porada. Inny bierze to za pewnik i nie chce słyszeć o alternatywnych rozwiązaniach, a jeszcze inny zastanawia się, czy mając tzw. choroby współistniejące, podejmuje duże ryzyko, jadąc do szpitala w czasach covidowych.
Jakie słowa najczęściej uspokajają ludzi w karetce? Co im pomaga?
Najfajniej by było, gdybym powiedział: "Dwie godziny i do domu". Czasami jednak lepiej pomilczeć, niż powiedzieć za dużo. Pacjenci na pewno są uspokojeni, kiedy dowiedzą się, co im jest, i że to nie jest śmiertelna choroba. Pacjent z bólem w klatce piersiowej uspokoi się, kiedy usłyszy, że to nie jest zawał, tylko ból w klatce. Pacjent z bólem kolana, że nie wygląda to na poważne złamanie, że złamana jest tylko jedna kość, a nie dwie. Uspokoi się też, kiedy się dowie, jak będzie wyglądała ścieżka diagnostyczna, kiedy wyjaśni mu się po kolei, co się wydarzy po przyjeździe do szpitala, że będzie rejestracja, podpisanie zgody na leczenie, skierowanie do określonego specjalisty itd. Nawet taka krótka informacja daje pacjentowi dużo spokoju, bo wie, co się z nim będzie działo, że to nie będzie tak, że karetka zawiezie go do szpitala, posadzi się go na krześle i nikt nie będzie miał dla niego czasu. Szpitale i pogotowie to są fabryki działające według schematu: pacjent, realizacja, następny pacjent, realizacja, następny... A w pandemii mamy jeszcze mniej czasu na rozmowę z pacjentem.
Czy ratownicy medyczni mogą liczyć na wsparcie psychologiczne, żeby móc przepracować trudne sytuacje, z jakimi spotykają się w swojej pracy?
Śmiem twierdzić, że nie. Może są takie miejsca, gdzie pomoc psychologa jest udzielana natychmiast i gdzie nie ma sytuacji, że gryziesz się z problemem dwa tygodnie, a dopiero potem zgłaszasz się do jednostki zarządzającej, a oni będą się zastanawiać, czy pokryją koszty. Potem za dwa miesiące umówią cię na spotkanie, żeby temat obgadać. To nie jest ścieżka pomocy. Nie wolno rezygnować z ludzi, których kształcenie tak wiele kosztowało.
Powinno być natychmiastowe działanie, spotkanie z psychologiem, nawet online, a w tym czasie powinien zastępować cię inny zespół ratunkowy.
To jest mój pomysł na to, żebyśmy nie tracili żołnierzy, bo ratownicy medyczni, lekarze i pielęgniarki są na wojnie, to jest front walki nie tylko z COVID-19, ale też z udarami, zawałami, samobójstwami, zatrzymaniem krążenia u dzieci, śmiercią pod pociągiem... Spotykamy się z porodami, ale i z poronieniami, kiedy matka przeżyje, a dziecko umrze, czy odwrotnie. To nie jest tylko trauma rodziny. To, że patrzą na to medycy, to nie znaczy, że na nich to nie robi wrażenia. Też chcielibyśmy o tym wszystkim pogadać.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!