Jestem bezwartościowa, bo nie mam dzieci? Panie Radziwiłł, kobieta wie, co dla niej najlepsze
Ministerstwo Zdrowia chce uczyć Polaków, jak zajść w ciążę za pomocą kalendarzyka małżeńskiego. I wyda na to prawie 3 mln złotych.
Spoty w radiu i telewizji, kampania w serwisie Youtube, e-kalendarzyk w portalu internetowym, kampania informacyjna w mediach społecznościowych. To nowy pomysł Ministerstwa Zdrowia propagujący modę na posiadanie dzieci poprzez promowanie metody kalendarzyka małżeńskiego. Ministerstwo postanowiło przeznaczyć na to 2,7 mln zł. Tyle pieniędzy warto bowiem wydać w tak ważnym celu. W celu pokazania kobiecie w Polsce, gdzie jest jej miejsce.
Jestem Polką. MUSZĘ mieć dzieci. Bo przecież kobieta jest tylko po to, by je rodzić. Jestem niezmiernie „wdzięczna” naszym rządzącym za przypomnienie o tym, jaką mam rolę do odegrania w społeczeństwie! Bo jeśli nie będę matką, będę bezwartościowa.
- Ale kobiety w Polsce mogą przecież robić karierę, coraz częściej mają wysokie stanowiska, coraz więcej zarabiają - słyszę od znajomych mężczyzn, kiedy wyrażam swoje oburzenie na temat praw kobiet w Polsce. Oczywiście, bo kobieta w Polsce może przecież robić karierę. Ale po pracy, zmęczona tak samo jak jej partner, musi jeszcze zająć się dzieckiem, ugotować obiad i zadbać o porządek. Większość rodzin, które znam, działa w ten sposób. Na szczęście coraz częściej mężczyźni są świadomi tego, ile pracy wymaga wychowanie dziecka i dbanie o dom i dzielą się równo obowiązkami ze swoimi pracującymi partnerkami.
Dlaczego nie podoba mi się nowy pomysł ministerstwa? Nie sądzę, że uczenie ludzi, jak skutecznie zajść w ciążę, jest niepotrzebne. Nie uważam także, że kalendarzyk małżeński nie powinien być stosowany przez pary, które chcą zajść w ciążę lub wiara nie pozwala im na inne metody. Dobrze, ale wydawać prawie 3 miliony, aby uczyć, jak zajść w ciążę?! Dlaczego nie wydać tych pieniędzy na porządną, zgodną ze standardami naukowymi edukację seksualną? Taką, która nauczy nie tylko JAK mieć dziecko, ale też pozwoli zdecydować KIEDY i CZY chce się je mieć i nauczy, jak się skutecznie zabezpieczyć.
Skoro nasz kraj ufa nam, że będziemy wspaniałymi matkami, dlaczego nie zaufa nam, że wiemy, kiedy i czy chcemy nimi zostać? Że do tej roli chcemy podejść odpowiedzialnie i tak właśnie zadecydować? A może by tak wydać te 3 mln na dzieci, które już ISTNIEJĄ, np. niepełnosprawne, które tej pomocy potrzebują? Albo na pomoc parom, które nie mogą mieć potomstwa w naturalny sposób? Ale program refundacji in vitro pan minister postanowił zlikwidować.
Istnieje Powszechna Deklaracja Praw Seksualnych. Dokument przyjęty w celu „zaspokojenia potrzeb społecznych i osobistych niezbędnych do prawidłowego rozwoju człowieka" przez Światową Organizację Zdrowia (WHO). Wśród praw seksualnych jest np. prawo do prywatności seksualnej. Obejmuje ono „możliwość podejmowania indywidualnych decyzji i zachowań w sferze intymnej, w stopniu, w jakim nie naruszają one praw seksualnych innych osób". Mamy także „możliwość podejmowania decyzji o posiadaniu lub NIEPOSIADANIU potomstwa, jego liczbie, różnicy wieku między potomstwem oraz prawo do pełnego dostępu do środków regulacji płodności". Według WHO powinnyśmy mieć też prawo do informacji seksualnej opartej na badaniach naukowych. Nie rozumiem więc, dlaczego nasi rządzący chcą edukować społeczeństwo tylko o jednej, do tego mało skutecznej metodzie antykoncepcji? Nie daje nam prawa do wiedzy o metodzie innej niż ta, aprobowana przez Kościół Katolicki.
Dlatego bardzo, bardzo dziękuję, panie Radziwiłł. Za wszystkie nielegalne aborcje, za nastoletnie matki i porzucone dzieci. Za wszystkie kobiety, które stracą życie przy próbach dokonania aborcji po swojemu. Albo za dziewczynki w liceum, które zarażą się wirusem HIV, bo nie będą wiedziały, jak się zabezpieczyć. Będą za to DOSKONALE wiedziały, kiedy mają dni płodne. Ale przed HIV ich to nie uchroni. Nie uchroni ich też przed ciążą, jeśli z jakichkolwiek powodów ich cykl się przesunie. Jestem oburzona ignorancją naszej władzy i wydawaniem pieniędzy na edukację niezgodną ze standardami.
Według WHO istnieje także prawo do swobodnych kontaktów seksualnych i przyjemności seksualnej. Jak widać, kobietom w Polsce najwyraźniej nie wypada z niego korzystać.