Blisko ludziJesteśmy agresywni, bo się boimy. Dr Agata Loewe tłumaczy, jakimi mechanizmami się posługujemy

Jesteśmy agresywni, bo się boimy. Dr Agata Loewe tłumaczy, jakimi mechanizmami się posługujemy

Agresja nie zawsze wygląda tak samo - zaznacza psychoterapeutka
Agresja nie zawsze wygląda tak samo - zaznacza psychoterapeutka
Źródło zdjęć: © Getty Images
09.09.2020 12:47

– Jeśli ludzie zaangażowaliby się w obronę mniejszości, to ci, którzy na nie napadają, straciliby swoją siłę. Wiedzieliby, że w zetknięciu z większą grupą nie mają szans – mówi psychoterapeutka Agata Loewe. O tym, jak sobie radzić z wszechobecną agresją i jak jej przeciwdziałać, rozmawia z Katarzyną Trębacką.

Katarzyna Trębacka: Czy poziom agresji w Polsce wzrósł, czy po prostu ostatnio więcej o tym mówimy?

Agata Loewe, psychoterapeutka: Nie mam poczucia, żeby agresji było obecnie więcej ani mniej. Moim zdaniem utrzymuje się ona na bardzo wysokim i niepokojącym poziomie, zwłaszcza wobec grup, które są wrażliwe społecznie. Chodzi mi o te osoby, które w łańcuchu społecznym są najczęściej poszkodowane ze względu na pewne odmienności czy braki systemowego wsparcia. Ale to nie jest tak, że te osoby są sobie winne, tylko są poszkodowane z powodu układu społecznego, w którym żyjemy, a ten bardzo wzmacnia przemoc i dominację jednych nad drugimi. Możemy szukać przyczyn takiego stanu rzeczy w naszej historii, w obecnej sytuacji politycznej, ale też zobaczyć tendencje światowe, gdzie promowane są agresywne zachowania. Analogiczne – u nas dzieje się podobnie.

A na naszym podwórku: jakie czynniki powodują, że poziom agresji wśród Polaków jest taki wysoki?

Przyczyn upatrywałabym przede wszystkim w niskim poziomie edukacji, zwłaszcza tej społecznej, obywatelskiej. Nikt nie uczy naszych dzieci i młodzieży, że różnorodność jest dobra, że na jakąś sprawę warto spojrzeć z odmiennych punktów widzenia, bo wiele rozwiązań może okazać się dobrych, a inne sposoby myślenia niż nasze są równorzędne i tak samo ważne. Nie uczymy też w szkołach, jak radzić sobie z problemami osobistymi, konfliktami, trudnościami życiowymi. I nie chodzi tu o wprowadzenie jednego przedmiotu, bo edukacja kompleksowa jest potrzebna na wielu poziomach.

Weźmy choćby lekcję matematyki. Warto, by nauczycielka umiała pokazać uczniom, że do rozwiązania danego problemu można dojść na różne sposoby i że dotyczy to nie tylko liczenia. Ważne jest też, żeby miała świadomość, iż sposobem mówienia i traktowaniem uczniów modeluje relacje w grupie. To od niej zależy, czy uczennice i uczniowie będą czuli się traktowani równo i sprawiedliwie, bo ustalone zasady obowiązują wszystkich.

Niezwykle istotna w moim odczuciu jest także edukacja obywatelska. Korzystanie w tym zakresie z takich narzędzi jak warsztaty antydyskryminacyjne przynosi znakomite wymierne skutki. Jednak w programie nauczania takich zajęć nie ma. Tymczasem mam poczucie, że w naszym kraju nie tylko nie uczy się, jak nie dyskryminować, ale jak też wskazywać winnych lub celowo pomija się istnienie jakichś grup społecznych. Wychodzi się z założenia, że jak o nich się nie mówi, to znaczy, że nie istnieją. Gdy jednak nagle okazuje się, że ta grupa jest i żyje, to zachowujemy się, jak byśmy spotkali kosmitów i próbujemy sobie poradzić z nią, traktując jak absolutną anomalię. Zakładamy, jak w filmie "Dzień niepodległości", że kosmita nie przyjeżdża do nas z misją pokojową, tylko po to, żeby nam zrobić krzywdę i zniszczyć naszą planetę. To jest bardzo dehuminizujące podejście. I nie dotyczy to tylko grupy LGBTQ+.

Czyli kogo najczęściej dotyczą ataki agresji?

Osób, które mają odmienny kolor skóry, przynależą do jakieś subkultury, która nie jest mainstreamowa, lub mają atrybuty innej religii niż ta dominująca w naszym kraju. Ale zaliczyłabym też tu kobiety, osoby z niepełnosprawnościami, otyłe, biedne… Agresja nie zawsze wygląda tak samo. Z jednej strony mamy do czynienia z pobiciami, zastraszaniem, niemożnością powrotu ofiary do domu, bo ktoś jej grozi, a z drugiej z mikroagresjami, które są znacznie bardziej subtelne i trudniejsze do zidentyfikowania. Chodzi na przykład o wykluczenia i pominięcia.

Wyobraźmy sobie sytuację, że wszyscy koledzy i koleżanki z pracy są zapraszani na przyjęcie, ale e-mail z zaproszeniem do tej jednej osoby nie trafia. Inną formą agresji jest milczenie, gdy ta osoba wchodzi do pomieszczenia. Kolejna to tokenizm, czyli mówienie do kogoś: wiesz, że nie lubimy gejów, ale ty jesteś wyjątkowy. Albo mówienie do osoby o odmiennym kolorze skóry: wiesz, śmiejemy się z Murzynów, ale ty prawdziwym Murzynem nie jesteś. Tutaj dodatkowo dochodzi użycie słowa, które jest obraźliwe. To samo dotyczy słowa pedał, które jest używane przez wiele osób. W ich opinii demonstrują w ten sposób, jak bardzo są ponad tymi podziałami, pozornie je depatologizują. Tymczasem powtarzając to słowo, podtrzymują jego moc.

Ale skąd ta agresja w nas się bierze?

Agresja i stosowanie przemocy to efekt podniesionego lęku. Na dodatek ukrytego, bo przecież nie mówimy, że się boimy. W naszej kulturze nie przystoi przyznawać się do tego uczucia, zwłaszcza mężczyznom, bo to stoi w poprzek ról społecznych przynależących płciom w kulturze patriarchatu. Zatem oficjalnie mężczyzna nie boi się, ale na wszelki wypadek da po gębie temu, kogo uważa za zagrożenie, żeby pokazać mu, gdzie jest jego miejsce. I pokazać też swoją dominację, nawet wtedy, gdy nie stoi w obliczu realnego zagrożenia.

No ale skoro ktoś się boi…

Pytanie jednak brzmi, czy to jest rzeczywisty lęk. A drugie, to jak się zachowa w takiej sytuacji atakowana osoba – czy po katolicku powinna nadstawić drugi policzek, żałując oprawcy, czy jednak na atak odpowiedzieć atakiem. W tym drugim przypadku dochodzi do nakręcania się spirali przemocy. Narastające emocje powodują, że osoba je przeżywająca, zamiast widzieć świat szerzej, zaczyna patrzeć tunelowo. Uruchamia się wtedy taki mechanizm, który nazywa się "walcz albo uciekaj". Jednak żadna z tych metod nie jest konstruktywna w obliczu społecznych problemów. Bo wtedy albo idziemy na wojnę, albo chowamy się przed konfrontacją z trudną sytuacją, która nas spotyka.

A jak w tej sytuacji zachowuje się system, czyli państwo? Bo lęk przed nieznanym jest naturalny…

Tak, odczuwamy lęk przed tym, co nie jest oswojone. Jednak mam poczucie, że dominująca część społeczeństwa, która jest u władzy, poprzez swoje media nie tylko nas nie uspokaja, ale jeszcze nakręca w nas ten strach i wzmaga tym samym wyobcowanie grup mniejszościowych. Podtrzymuje iluzję, że członkowie danej grupy to obcy, że nie nasi i że nam zagrażają. Dreszcz grozy przeszedł mi po plecach, gdy dowiedziałam się o historii z piecem (chodzi o sytuację, która miała miejsce w sierpniu we Wrocławiu – 35-letni mężczyzna zniszczył punkt informacyjny poświęcony wymianie pieców na ekologiczne. Zamiast "Zmień piec" przeczytał "Zmień płeć" – przyp. red.). To pokazuje, do jakiego poziomu lęku musi być doprowadzony człowiek, który czytając jedno słowo, widzi w nim zupełnie inne.

Czy zatem osoby, które odstają od przyjętego kanonu, wyróżniają się ubiorem, zachowaniem, słusznie czują się w Polsce zagrożone?

Tak. Pracuję w Kampanii Przeciw Homofobii i mieliśmy już wiele zgłoszeń od osób, które na ulicy czy w tramwaju spotykały się z niezrozumiałymi atakami agresji. Wystarczy wspomnieć tu heteroseksualnego chłopaka, który został pobity w metrze, ponieważ miał zielone spodnie… Wystarczyło, że nie spodobały się jednemu ze współtowarzyszy podróży. A wszystko zaczyna się od słów.

Przecież mówienie o tym, że jakaś grupa to nie ludzie, tylko ideologia, ma służyć odhumanizowaniu jej członków, pozbawieniu ich ludzkich cech. Jeśli kogoś pozbawimy człowieczeństwa, znacznie łatwiej jest go atakować. Ale przecież nie pierwszy raz w życiu publicznym padają słowa, które ranią do żywego. Wystarczy, że atrakcyjny medialnie polityk lub polityczka rzuca takie słowa, a one zaczynają żyć własnym życiem. Parę lat temu miała miejsce sytuacja, w której ówczesna Rzeczniczka Praw Dziecka Ewa Sowińska mówiła, że teletubiś Tinky Winky nosząc damską torebkę, promuje homoseksualizm. Niewiele później posłanka Pawłowicz mówiła o "jałowych ludziach". Teraz słowa dehumanizujące grupy LGBT popłynęły od najważniejszej osoby w państwie.

Czy takich słów nie można po prostu puścić mimo uszu, nie przejmować się nimi?

Te słowa bardzo bolą i mają żywe konsekwencje. Osoby, które należą do jakiejś mniejszości, przez całe swoje życie słyszą wiele takich raniących do żywego słów, które podważają sens ich życia. Ma to oczywiście ogromny wpływ na poczucie własnej wartości, na chęć życia, na poczucie bezpieczeństwa – szeroko rozumiane zdrowie. Psychologicznie to są słowa absolutnie druzgocące, podkopujące fundamenty jestestwa. Członkowie napiętnowanych grup mniejszościowych żyją w traumie. Przeżywają tzw. stres mniejszościowy, który polega na tym, że nieustannie dowiadują się, że coś z nimi jest nie tak, że są gorsze, że muszą sobie zasłużyć na funkcjonowanie w tym społeczeństwie, że muszą znacznie więcej pracy włożyć w to, by móc żyć, oraz na pewno powinni ograniczyć swoje potrzeby. Zdarza się, że internalizują te przekazy i w nie całkowicie wierzą, nie czując się pełnoprawnymi ludźmi.

Jak się bronić przed agresją w przestrzeni publicznej? Warto w ogóle reagować, gdy jesteśmy świadkami, gdy ktoś jest w tarapatach?

Absolutnie tak. Oczywiście trzeba dbać o swoje bezpieczeństwo i nie wchodzić w konfrontację fizyczną z osobą, która jest od nas zdecydowanie silniejsza, w większej grupie sobie podobnych, ale potrzebujemy stawać po stronie ofiary. Warto, gdy jesteśmy świadkiem aktu agresji, otoczyć opieką osobę atakowaną ignorując przy tym oprawcę. Jeśli taki gest wykona więcej niż jedna osoba, agresor słabnie i traci animusz. Warto takie zdarzenie nagrywać i robić to oficjalnie, bo wtedy osoba, która napada na kogoś, jest wulgarna czy agresywna fizycznie, wie, że nie może czuć się bezkarna. Zawsze trzeba wzywać w takich sytuacjach policję, choć wiem, że obecnie zaufanie do tej formacji gwałtownie spadło. Ale trzeba to robić. Jeśli ludzie zaangażowaliby się w obronę mniejszości, to ci, którzy na nie napadają, straciliby swoją siłę. Wiedzieliby, że w zetknięciu z większą grupą nie mają szans.

Doktor Agata Loewe, psycholożka kliniczna i międzykulturowa, psychoterapeutka systemowa, seksozofka, seksuolożka, założycielka Instytutu Pozytywnej Seksualności. Od 2009 roku współpracuje z instytucjami działającymi na rzecz równości w zakresie płci, genderu, seksualności oraz relacji i dostępu do praw seksualnych człowieka.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (120)
Zobacz także