Kamery nad pisuarem, ale twarzy nie widać. Czyli monitoring w polskich szkołach

Kamery nad pisuarem, ale twarzy nie widać. Czyli monitoring w polskich szkołach

Kamery nad pisuarem, ale twarzy nie widać. Czyli monitoring w polskich szkołach
Źródło zdjęć: © Pixabay.com
09.05.2018 12:40, aktualizacja: 09.05.2018 16:23

Nie wiadomo, jak dużo kamer jest w szkolnych toaletach i szatniach - wiadomo, że gimnazjum w Puławach zamontowało jedną nad rzędem pisuarów. Ustawa RODO i projekt Ministerstwa Cyfryzacji pomogą ochronić prywatność? - Chcą zmian, ale zatrzymują się w pół drogi - ostrzega Wojciech Klicki z Fundacji Panoptykon.

Przepisy europejskiego rozporządzenia o ochronie danych osobowych (RODO), dosięgną też sektora oświaty. RODO, które wejdzie w życie 25 maja, nałoży na kraje członkowskie obowiązek uporządkowania systemu monitoringu w szkołach. I to dobra wiadomość, bo do tej pory dyrektorów w montowaniu kamer nie ograniczało nic poza własną fantazją.

- Nie było przepisów, które wyraźnie mówiłyby, w którym miejscu można obserwować uczniów, jaki powód to tłumaczy, co później dzieje się z nagraniami – tłumaczy Wojciech Klicki z fundacji Panoptykon, która zajmuje się ochroną podstawowych wolności wobec zagrożeń związanych z rozwojem technik nadzoru.

Moda na monitoring w szkołach zaczęła się w 2007 r. dzięki ówczesnemu ministrowi edukacji Romanowi Giertychowi, który wcielił w życie program dofinansowania kamer. Zadziałało, w 2015 roku monitoring jest już w ok. 11 tys. szkół.

Gdy rok temu Najwyższa Izba Kontroli sprawdziła szkoły pod kątem kamer, wyniki raportu były, łagodnie mówiąc, niepokojące. Uczniów obserwuje się najczęściej na korytarzach i halach sportowych. Niestety raport nie mówi nic o salach lekcyjnych i toaletach. A tam umieszczanie kamer GIODO uważa za niedopuszczalne. Raport NIK-u odwołuje się tylko do najbardziej drastycznego przykładu gimnazjum w Puławach, gdzie dyrekcja założyła kamery w męskiej toalecie, tuż nad pisuarami.

Kamera nad sedesem, ale twarzy nie widać

Ministerstwo Cyfryzacji we współpracy z MEN przygotowało projekt regulujący obecność kamer w szkołach. O problemie napisała w środę „Rzeczpospolita”. Niestety, mimo że kierunek dobry i dzięki projektowi ubędzie kamer w szkołach, zmiany zatrzymują się w pół kroku.

- Nagranie musi być skasowane po trzydziestu dniach, chyba że jest dowodem w sprawie sądowej; nagrania nie będzie można udostępniać osobom trzecim – Klicki wylicza pozytywy. Do tego dyrektorzy szkół będą musieli jasno informować rodziców i uczniów, że dany teren jest objęty monitoringiem, np. na tablicy przed szkołą.

Tyle dobrego. Bo wciąż pozostają niewyjaśnione kwestie. Po pierwsze, w projekcie brak wyraźnej regulacji, że kamer nie można instalować w miejscach intymnych, jak toaleta, przebieralnia czy sale lekcyjne. – Ministerstwa skonstruowały przepis, który zabrania tego tylko w teorii. Bo w praktyce, jeśli dyrektor uzna, że chce, to może – tłumaczy nam ekspert z fundacji Panoptykon. – Czyli tak naprawdę wszystko wolno. Ministerstwo broni się, że kamery w takich miejscach muszą zamazywać twarz ucznia. A to jest pozorne rozwiązanie problemu, nadal intymność jest narażona na szwank. Uczniowie są rozpoznawalni, choćby po ubraniu, charakterystycznym plecaku położonym koło umywalki – wyjaśnia dalej.

To nie koniec etycznych znaków zapytania. Monitoring w szkołach nie wpływa na zwiększenie bezpieczeństwa, natomiast negatywnie odbija się na procesie wychowawczym. Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak mówił o tym już w 2015 roku.

„Podstawą zapewnienia dzieciom bezpieczeństwa na terenie szkoły powinny być odpowiednie oddziaływania wychowawcze (podejmowane we współpracy z rodzicami) i tworzenie przyjaznego klimatu społecznego. Zadaniem szkoły jest przecież kształtowanie właściwych warunków do swobodnego i nieskrępowanego rozwoju dzieci i młodzieży w atmosferze wzajemnego zaufania i poszanowania. Instalowanie kolejnych kamer jest zaprzeczeniem tej idei” - to jego stanowisko w piśmie do MEN, opiniującym rządowy program „Bezpieczna+”, skierowany do szkół.

Pod Jego Okiem i atrapą oka

Z opinią Rzecznika Praw Dziecka zgadza się Fundacja Panoptykon. Klicki uważa, że wpływ kamer na poprawę bezpieczeństwa jest wątpliwy, a jeśli dzieci zachowują się „w odpowiedni sposób”, to tylko dlatego, że są obserwowane. Po wyjściu ze szkoły mogą skopać śmietnik czy pobić kolegę – wtedy przecież nikt nie patrzy, nikt ich nie przyłapie.
A to nie jest wychowywanie, tylko nadzorowanie, które do niczego dobrego nie prowadzi.

Kolejną kontrowersję wzbudzają kamery-atrapy. – To świadome wprowadzanie w błąd, oszukiwanie, dziecko myśli, że może czuć się bezpiecznie, tymczasem po drugiej stronie szkiełka nikogo nie ma – podkreśla Klicki.

W takim razie co zamiast kamer?

- Dyrektor szkoły powinien zapewnić bezpieczeństwo uczniom poprzez zastosowanie innych metod i środków, chociażby adekwatną organizację dyżurów nauczycielskich podczas przerw międzylekcyjnych oraz oddziaływania wychowawcze, budowanie właściwego klimatu w szkole - odpowiada nam Ewa Dryhusz z Biura Rzecznika Praw Dziecka. - Dyrektor nie może w swoich działaniach naruszać prawa dziecka do prywatności (art. 16 Konwencji o prawach dziecka, art. 47 Konstytucji), niedopuszczalnym jest montowanie kamer monitoringu szkolnego w takich miejscach jak szkolna toaleta czy przebieralnia - podkreśla.

Zdaniem Kickiego, poza prawem do prywatności, tu są łamane podstawowe wolności. - Dziecko kontrolowane przez oko Wielkiego Brata przestaje być naturalne, zaczyna modyfikować siebie, tak tworzy się społeczeństwo nadzorowane. Jeśli dzieciom pokazuje się, że kamery w toaletach są normalne, będą zgadzały się na inwigilację i łamanie swoich praw w dorosłym życiu – ostrzega.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (1)
Zobacz także