Blisko ludziKatarzyna Partyka: Byłam dzieckiem, które ładnie jadło

Katarzyna Partyka: Byłam dzieckiem, które ładnie jadło

Katarzyna Partyka: Byłam dzieckiem, które ładnie jadło
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
16.08.2020 10:25, aktualizacja: 16.08.2020 12:38

- 100 kg to taka bariera, po której przekroczeniu człowiek nie kontroluje się już tak bardzo. Miałam wtedy dosyć stresującą, siedzącą pracę. Byłam menedżerką w sieci kantorów, pracowałam po 12 godzin dziennie, jadłam nieregularnie. W ciągu kilku lat przytyłam o kolejne 30 kg - wspomina Katarzyna Partyka. Jest już po operacji zmniejszenia żołądka i wyjaśnia innym, na czym to polega.

O tym, dlaczego warto schudnąć, nawet jeżeli trzeba poddać się operacji usunięcia części żołądka i jakie ma się dzięki temu korzyści opowiada szefowa Stowarzyszenia Pacjentów Bariatrycznych CHLO Katarzyna Partyka.

Katarzyna Trębacka: Jak do tego doszło, że poddała się pani leczeniu bariatrycznemu?

Katarzyna Partyka: Zawsze byłam dużym dzieckiem. Większym niż inne, bo bardzo ładnie jadłam. To znaczy bardzo ładnie jadłam od czwartego roku życia. Przypuszczam, że chciałam zwrócić na siebie uwagę po tym, jak urodziła się moja siostra. W tym byłam świetna, wszyscy mnie chwalili, a ja lubię być najlepsza
we wszystkim, co robię. Na imprezach rodzinnych byłam tym dzieckiem, które zawsze siedzi przy stole i najładniej je. Znalazłam sobie niszę, w której osiągnęłam sukces, więc jadłam i rosłam. W szkole byłam zawsze jednym z największych dzieci i wychodziłam poza siatki centylowe. Pani higienistka zwróciła na to uwagę moim rodzicom i zaczęło się szukanie dietetyka. Mimo to dalej ładnie jadłam, tyłam i rosłam. Gdy byłam nastolatką zdecydowaliśmy, że teraz idę do dietetyka na serio. Przez półtora roku stosowałam dietę, liczyłam kalorie, zwracałam uwagę na to, co jem. Wtedy rzeczywiście bardzo schudłam.

Obraz
© Archiwum prywatne

Ile pani ważyła przed dietą, a ile po jej zastosowaniu?

Przed około 100 kg przy wzroście 166 cm. A na diecie przez półtora roku schudłam do 60 kg. Jednak po powrocie do normalnego jedzenia, efekt jojo był straszny. W ciągu trzech, czterech miesięcy moja waga wzrosła o ponad 40 kg. To nawet nie było tycie, ale puchnięcie. Szybko wszystko wróciło do punktu wyjścia, a korzystne efekty diety zaprzepaszczone.

Ile pani miała wtedy lat?

Około 19 lat, byłam w klasie maturalnej, więc na studniówce wyglądałam jak laska.

Jak się pani czuła z taką nadwagą?

Nie miałam problemów z tuszą, w takim sensie, że mi to nie przeszkadzało. Po prostu byłam większa. Nie pamiętam dyskryminacji z tego powodu. Zawsze należałam do osób towarzyskich, lubianych.

Zatrzymała się pani na wadze stu kilogramów? Czy tyła dalej?

100 kg to taka bariera, po której przekroczeniu człowiek nie kontroluje się już tak bardzo. Miałam wtedy dosyć stresującą, siedzącą pracę. Byłam menedżerką w sieci kantorów, pracowałam po 12 godzin dziennie, jadłam nieregularnie. W ciągu kilku lat przytyłam o kolejne 30 kg.

Miała pani wtedy partnera życiowego?

Tak, był ktoś.

I nie przeszkadzało jemu, że waży pani 130 kg?

Ale co miało przeszkadzać? Wydaje mi się, że to mu się wręcz podobało (śmiech)
. Przecież w związku chodzi o charakter. Naprawdę nie odczuwałam nigdy żadnych przykrości z powodu mojej wagi. Nawet moi znajomi, którzy wiedzieli, że planuję poddać się operacji, martwili się, czy się po niej nie zmienię. Mieli obawy, że gdy zeszczupleję, będę inną osobą. Podobno się nie zmieniłam.

A zatem co panią skłoniło do poddania się operacji zmniejszenia żołądka?

Przypadek. Trafiłam na Oddział chirurgii w szpitalu uniwersyteckim w Krakowie z zupełnie inną sprawą. Musiałam poddać się operacji tarczycy. I tam zainteresował się mną jeden profesor. Opowiedział mi o programie, w którym operują ludzi po to, by wyleczyć ich z otyłości. Początkowo uznałam, że to coś zupełnie nie dla mnie. Przecież dobrze się ze sobą czułam i nie myślałam o leczeniu nadwagi. Poza tym zwyczajnie bałam się tego, co nieznane. Ale była jedna sytuacja, w której moja tusza mi przeszkadzała. Gdy szłam do sklepu, nie mogłam kupić ubrań takich, jak bym chciała i musiałam brać to, co było. Poza tym wszystko pozostałe było ok: czułam się wtedy w miarę zdrowo, miałam jedynie zdiagnozowane nadciśnienie, które mi na dodatek nie doskwierało. Teraz wiem, że to był idealny moment, żeby zrobić coś z tą otyłością, bo potem, z wiekiem, wszystko zaczyna się sypać. Pojawiają się kolejne dolegliwości. Nie byłam świadoma, ile chorób bezpośrednio wywodzi się z otyłości.

Obraz
© Archiwum prywatne

Jakie miała pani wtedy BMI?

46, więc dużo. To poziom zdecydowanie kwalifikujący do operacji. Jednak z decyzją o poddaniu się jej zwlekałam ponad pół roku. Przekonał mnie do tego lekarz, który sam taką operację przeszedł. W czasie USG powiedziałam mu, że chcą mi wyciąć żołądek. Wtedy jeszcze moje pojęcie o chirurgicznym leczeniu otyłości było znikome. A on na to, że powinnam to zrobić, że on to też przeszedł. To była pierwsza osoba po takiej operacji, którą widziałam na żywo. I widziałam efekt. To mną wstrząsnęło. Wtedy zapadła decyzja.

Ile trwała sama operacja?

Podobno godzinę. Podczas zabiegu spałam, ponieważ te zabiegi wykonuje się w znieczuleniu ogólnym

Krótko. Operacje robi się laparoskopowo?

Tak. Dziś taka operacja trwa nawet około 40 minut. To szybki zabieg, ale wcale nie błahy. Warto pamiętać, że nie ma on charakteru estetycznego. Jego celem nie jest poprawienie wyglądu. Śmiejemy się, że to, iż dzięki tej operacji się chudnie, to efekt uboczny. Tu chodzi o efekt metaboliczny. Pacjentowi poprawiają się parametry zdrowotne i jakość życia. To jest też okaleczanie się na życzenie, ale robi się to po coś. To inwestycja w dalsze życie. Płacimy zdrowym narządem, bo żołądek jest zdrowy. To głowa szwankuje przy otyłości. A w głowie nie da się często nic zrobić, albo jest to bardzo trudne.

Wróćmy jeszcze do operacji. Ile pani wtedy miała lat?

35.

Jaką część żołądka pani wycięto?

Operacja polega na częściowej resekcji żołądka. Chirurg wprowadza do niego sondę kalibrującą, która pozwala dokładnie oszacować, jaką wielkość żołądka zostawić. Bo u każdego jest ona inna. Inną mamy długość, inną szerokość, wreszcie inną pojemność tego narządu. Nie da się zadekretować, że usuwamy na przykład jego połowę. U każdego wygląda to inaczej. W każdym razie bardzo prosto i obrazowo wytłumaczę, że zamiast rurki z torebką, jaką jest normalnie żołądek, mam teraz samą rurkę (śmiech).

Operacja przyniosła zamierzony efekt?

Tak. Na początku chudnie się bardzo szybko. To są spadki rzędu 10 kg miesięcznie. Wiele zależy od masy wyjściowej. Ale każdy kilogram mniej jest bardzo ważny, z każdego się cieszymy. Dietetycy nauczyli się już postępować z pacjentami bariatrycznymi. Bo tu nie chodzi o to, by takiego pacjenta odchudzać, ale by go odżywiać. Tak, żeby nie było żadnych niedoborów. Je się małe posiłki z przewagą produktów białkowych, ale też różnorodnie i zbilansowanie. Takie żywienie nie jest trudne. Można się tego nauczyć. Przez pierwszy rok zrzuciłam jakieś 60 kilogramów. Później te kilogramy lecą już wolniej i waga zaczyna się stabilizować. Przez półtora roku człowiek powinien chudnąć, potem spadki wagi powinny się zatrzymać. Ważne, żeby te nawyki żywieniowe, których się uczymy poprzez operacje i przygotowania do niej zostały z nami na całe życie.

Ile pani teraz waży?

73 kg. Moja najniższa waga to 69 kg. Ale od tej wagi można się odbić o kilka kilogramów. Przy takich wzrostach nie panikujemy. Jestem siedem lat po operacji. Od dobrych pięciu lat trzymam się swojej wagi. Kilkukilogramowe wahania nie mają znaczenia. Mamy różne cykle, zatrzymywanie wody, normalna fizjologia. Nie trzeba się tego bać.

Obraz
© Archiwum prywatne

A jak sobie poradzić z dawnymi nawykami żywieniowymi? Choćby z zajadaniem stresu czy nagradzaniem się słodyczami za wysiłek?

Nie miałam z tym problemu. Euforia spowodowana szybkim spadkiem wagi sprawiła, że szybko poukładałam się z jedzeniem. Dużo się też ruszałam. Kijki, rower, endorfiny sprawiły, że nie miałam potrzeby nagradzać się jedzeniem. Dodatkowo, jak straciłam wagę i wchodziłam do sklepu, okazywało się, że ciuchów dla mnie jest w bród. Nagradzanie się poszło więc w tym kierunku.

Miała pani trudne momenty po operacji? Żałowała pani, że się jej poddała?

Nie. Nigdy. Trudnym momentem, ale to jeszcze przed operacją, była reakcja mojego szefa. Gdy mu powiedziałam co chcę zrobić, po prostu zwolnił mnie, bo uznał, że przez miesiąc beze mnie sobie nie poradzi i musi mieć kogoś innego. Po operacji byłam więc bez pracy. Po paru miesiącach znalazłam inną pracę, którą uwielbiam.

Założyła pani Stowarzyszenie CHLO.

Wyszłam ze szpitala. Dwa dni później spotkałam się na imprezie ze znajomymi. I jeden z nich, który miał podobny problem, jak ja wcześniej, zainteresował się, dlaczego piję tylko wodę i wszyscy koło mnie skaczą. Powiedziałam mu, że mam wycięty żołądek. Zaczął pytać o szczegóły. Gdy po trzech miesiącach spotkaliśmy się znów zrzuciłam już 30 kg z moich 128. A on się męczył. Miał nadciśnienie, cukrzycę, był schorowany. I zaczął mówić, że też chciałby mieć taką operację. Postanowiłam mu pomóc. Pojechaliśmy do Katowic na spotkanie osób po operacji. Mówiły to samo co ja. I to go przekonało.

Poddał się operacji. Potem tą samą drogę przeszły kolejne osoby. Profesor, który je operował powiedział: Kaśka ty nam załóż stowarzyszenie. Nie miałam o tym pojęcia, ale od słowa do słowa z koleżanką, która miała na ten temat sporą wiedzę, założyłyśmy stowarzyszenie. Dziś na spotkania w naszych 10 ośrodkach w całej Polsce przychodzi miesięcznie jakieś 800 osób. Zatrudniamy 80 lekarzy, dietetyków, psychologów. Młody doktor, który w czasach mojej operacji był jeszcze rezydentem i bardzo mi pomagał po operacji, dziś jest profesorem i bardzo ważną osobą w naszym stowarzyszeniu. Nazywam go pieszczotliwie móżdżkiem. Jest jak ten bohater z bajki „Pinky i Mózg”. A ja jestem Pinky (śmiech).

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (125)
Zobacz także