Katarzyna Zajączkowska: Próbujemy uniknąć odrzucenia i zasłużyć na lajka od życia
Bujna przyroda południowej Estonii, drewniana sauna z dala od zgiełku miasta i nagie, kobiece ciała w różnym wieku, otoczone parą i unoszącą się w rozgrzanym powietrzu wzajemną troską.
06.06.2023 | aktual.: 29.03.2024 12:42
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Po pierwszych kadrach filmu "Siostrzeństwo świętej sauny" nachodzi mnie refleksja, jak mało wiem o Estonii. Chwilę później pojawia się myśl, że reżyserka Anna Hints zabiera nas do ziemi obiecanej, gdzie kobiety żyją w głębokiej przyjaźni ze sobą, naturą i swoimi ciałami. Radosne, wolne, bez kompleksów i przymusu perfekcji. Niczym odkryte na krańcach świata plemię szczęśliwych kobiet.
Z tej przyjemnej fantazji o ciało-pozytywnej codzienności estońskich kobiet, szybko wyrywają mnie historie bohaterek dokumentu. Większość jest jak kubeł lodowatej wody albo skok w przerębel.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wspomnienie matki, która zaczynała każdy dzień od krytycznego przyglądania się sobie w lustrze i litanii pogardy do swoich nóg, piersi, pupy. Opowieść o pięknej siostrze, której urodą zachwycała się cała rodzina i tej drugiej – "przynajmniej bystrej", która nie doczekała się komplementu, nawet gdy zapytała: "Czy naprawdę nie jestem ani trochę ładna?". Gorycz w głosie singielki, której całe życie oceniane jest wyłącznie przez pryzmat braku męża i dzieci.
A więc jesteśmy w tym razem, choć żyjemy w różnych miejscach na Ziemi. Bardziej podobne niż możemy przypuszczać. Masowo doświadczamy poczucia niewystarczalności, mierzymy się z rozczarowaniem sobą i swoim ciałem. W poszukiwaniu akceptacji, spędzamy godziny lub lata tocząc nierówne walki z każdym "nadmiarowym" kilogramem, włosem albo zmarszczką. Przeglądamy się w krzywych zwierciadłach. Przystawia je nam rodzina, świat mediów społecznościowych, kultura i patrtiarchat. Wydajemy krocie, by zatrzymać upływ czasu i dostosować się do wyśrubowanych kanonów piękna. Próbujemy uniknąć odrzucenia i zasłużyć na lajka od życia.
Myślisz, że przesadzam? Niech przemówią liczby. W 2019 r. przeprowadzono 1,8 mln zabiegów powiększenia piersi i 1,7 mln liposukcji. Na wypełnianie i likwidację zmarszczek botoksem i kwasem hialuronowym corocznie decyduje się ponad 10 mln osób. Wartość rynku chirurgii plastycznej w 2021 r. szacowano na 70 miliardów dolarów amerykańskich, a 92 proc. klienteli stanowią kobiety.
Możemy się spierać, czy coraz większa dostępność procedur, jakim możemy poddawać nasze ciała oznacza rozwój i przywilej, czy rosnącą presję. Jedno jest pewne: jesteśmy gotowe na wiele wyrzeczeń i bólu, by podobać się sobie i światu.
Sprzedawców marzeń jest więcej
Ponad połowa postów na Instagramie dotyczy branży mody i urody. Reklamy (często w przebraniu szczerych poleceń od gwiazd) obiecują, że od szczęścia dzieli nas tylko jedno kliknięcie: "dodaj do koszyka". Nowa torebka z logo wyśle światu sygnał, że jesteśmy kobietą sukcesu. Buty w najmodniejszym kolorze najlepiej poprawią humor (do pierwszych odcisków). Sukienka o specjalnym kroju wyszczupli i wydłuży (wiadomo - priorytety!).
W obrazkowym świecie mediów społecznościowych nieustannie porównujemy się z innymi, a poprzeczka zawieszona jest w chmurach. Zapominając o filtrach i sztabach ludzi stojących za niejedną "spontaniczną" sesją, niechcący dokarmiamy kompleksy. Próbujemy je zasypać górami niepotrzebnych rzeczy, bo przekonano nas, że zakupy relaksują skuteczniej niż kontakt z czymś żywym - naturą lub drugim człowiekiem. Nasze szafy pękają w szwach, bo potwierdzenia swojej wartości szukamy na zewnątrz, przeglądając się w oczach innych. "Musisz to mieć!". Aby branża mody mogła co roku sprzedać nam osiemdziesiąt miliardów sztuk ubrań, marketingowa machina musi się wysilić.
Legenda głosi, że gdyby pewnego dnia wszystkie kobiety obudziły się zadowolone z siebie, branżę mody i beauty czekałoby bankructwo. Póki co, giganci fast fashion mogą spać spokojnie. Biznes się kręci, bo miliony z nas wierzą, że marki wiedzą lepiej, jakie kolory i fasony mamy nosić w danym sezonie, a wizerunek to najważniejsza sprawa dla kobiety.
Śniąc o idealnym wyglądzie, porzucamy inne marzenia. To zjawisko ma nawet swoją nazwę - dream gap. Nierówność w marzeniach (opisana m.in. przez profesora Andreia Cimpiana) dotyczy dziewczynek, które w okolicach piątego roku życia zaczynają wątpić, że są tak samo zdolne i mądre jak chłopcy. Dlaczego? Źródeł jest kilka. Badania pokazują, że dziewczynki trzy razy rzadziej niż chłopcy dostają zabawki edukacyjne.
Ponadto pytanie "Czy mój syn jest utalentowany?" wpisywane jest w wyszukiwarkę dwa razy częściej niż "Czy moja córka ma talent?". Inne oczekiwania rodziców wobec chłopców i dziewczynek mają związek z kreowanym w kulturze wizerunkiem kobiet. Media pełne są obrazków grzecznych dziewczynek w różach, zajętych makijażem i modą nastolatek, poświęcających się dla rodziny matek i babć, których jedyną radością są wnuki. Utrwalone stereotypy nie podpowiadają dziewczynkom ról, w których obserwują niemal wyłącznie mężczyzn.
Naukowiec, pilot, prezydent, astronauta…
Zgadnij ile kobiet rysują dzieci proszone o ilustracje tych zawodów? Język ma więc znaczenie i wyraźnie sugeruje płeć, która stoi za daną profesją. Kojarzysz te internetowe boje o feminatywy, w których głównie mężczyźni bronią męskich końcówek jak niepodległości? Architektka czy inżynierka podobno brzmią śmiesznie, ale sprzątaczka i kelnerka zupełnie naturalnie. Pilotka to tylko czapka, ale wiadomo że pilot może być też od telewizora. Członkini zarządu brzmi idiotycznie, nie to co członek. Posłanka? W polskim Sejmie nie pozwolono kobietom na takie "fanaberie" na tabliczkach ze swoim nazwiskiem. Patriarchat święcie wierzy, że kobietom nie można ufać i pozwalać na zbyt wiele, nawet w kwestii decydowania o własnym ciele.
Czy więc trudno się dziwić, że w XIX wieku wielu dziewczynkom i dorosłym kobietom wciąż trudno wyobrazić sobie siebie w roli prezeski, premierki lub uczestniczki ekspedycji na Marsa? Dlatego bardziej od podboju kosmosu potrzebujemy wzorców, które przywrócą nam wiarę we własne siły i zainspirują do realizacji marzeń.
Potrzebujemy nowych opowieści i nowych bohaterek. Mamy już coraz więcej bajek, w których dziewczynki są sprawcze, a księżniczki nie czekają na ratunek królewicza, którego zachwycić może tylko ich uroda. Czas na podręczniki historii, w których znajdzie się miejsce dla kobiet. Myślę tu na przykład o kapitance Krystynie Chojnowskiej- Liskiewicz - pierwszej kobiecie, która samotnie opłynęła świat. Już w latach siedemdziesiątych brawurowo pokonała horyzont uprzedzeń i ocean niechęci wobec kobiet pod żaglami. Dlaczego nie słyszymy o takich kobietach w szkole? Czyżby z obawy, że rozpalą wyobraźnię dziewcząt, a te, gdy dorosną, zmienią porządek świata?
Minie pewnie niejedna estońska zima i polska jesień zanim urodzą się dziewczynki, którym nigdy nie przyjdzie do głowy, że są gorsze od chłopców. Nie będą mierzyć swojej wartość urodą i obwodem brzucha, ani cenzurować marzeń. To, co możemy zrobić już dzisiaj, to czulej spojrzeć na siebie i inne kobiety. Usiąść w kręgu, uczyć się obnażać emocje i ciała bez wstydu i czerpać z siły siostrzanej wspólnoty. To już się dzieje i mało rzeczy napawa mnie większą radością i nadzieją.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl