Katarzyna Zielińska: "Wszystkie marzenia się kiedyś spełnią"
Do osiemnastych urodzin nie spróbowała szampana ani papierosa. Śpiewała w kościelnych chórkach. Mówili o niej: „Dobra dziewczyna z domu z fortepianem”. Pokazała pazur i talent – przez Kraków, gdzie poznała swojego mistrza Leopolda Kozłowskiego, dotarła do Warszawy.
12.03.2012 | aktual.: 16.03.2012 16:07
Do osiemnastych urodzin nie spróbowała szampana ani papierosa. Śpiewała w kościelnych chórkach. Mówili o niej: „Dobra dziewczyna z domu z fortepianem”. Pokazała pazur i talent – przez Kraków, gdzie poznała swojego mistrza Leopolda Kozłowskiego, dotarła do Warszawy. Góralka ze Starego Sącza mówi o stolicy: „Moje miejsce na ziemi”. Tu chciała zamieszkać, zrobić karierę i zakochać się. W ilu procentach plan się udał? O samotności aktora, o tym dlaczego wciąż trzeba brać nowe lekcje i jaki wpis jest niezbędny w kalendarzu opowiada Katarzyna Zielińska, aktorka, wokalistka, showmanka.
Agata Młynarska: Czujesz się bardziej aktorką, showmanką prowadzącą teleturnieje, celebrytką? Kim jesteś dla samej siebie?
Katarzyna Zielińska: Dla samej siebie jestem po prostu Zieliną, osobą która robi wszystko zgodnie ze swoim sercem i sumieniem. Mój tata powiedział mi kiedyś, żebym szukała wokół siebie wyłącznie dobrych ludzi... a tych złych najlepiej nie zauważała. I to się w życiu świetnie sprawdza.
A.M.: A jak odbierasz wizerunek, który tworzą ci media i opinia publiczna?
K.Z.: W związku z nagłówkami różnych gazet czasem bywa ciężko, ale staram i uczę się tym nie przejmować. Raz wychodzi mi to lepiej, raz gorzej... Często pozwalam sobie na płacz i chwile słabości. To mnie bardzo oczyszcza. Nie potrafię się tak zupełnie niczym nie przejmować, to zresztą chyba byłoby złe.
A.M.: Bardzo dobrze pamiętam cię z czasów, których ty już pewnie nie chcesz pamiętać, kiedyś przyszłaś do mnie zalana łzami i powiedziałaś, że rozstałaś się ze swoim ówczesnym chłopakiem, nie masz pracy i właściwie nie masz pomysłu, co dalej robić. Przyniosłaś mi demo swojej płyty. Udało nam się wtedy zatrudnić cię do kilku programów, w których śpiewałaś... I potem jakoś to zaczęło się toczyć. Zresztą zawsze wierzyłam, że ci się uda.
K.Z.: Wiesz, że właściwie tak naprawdę to właśnie od tego momentu jakoś wszystko ruszyło? To był dokładnie ten czas, kiedy się spotkałyśmy. Kiedy, mogę to teraz śmiało powiedzieć, na szczęście runęło moje życie, a potem zaczęło się to lepsze. Doskonale pamiętam czasy „Jak oni śpiewają” i tych wszystkich fajnych spotkań z ludźmi, przyjaźni, które trwają do dziś. Życie nabrało zupełnie nowych kolorów.
A.M.: I pojawiły się twoje „Barwy szczęścia”!
K.Z.: Tak! W końcu pojawiły się barwy szczęścia. I od tamtej pory trwa to do dziś, a ja doceniam każdy kolejny dzień.
A.M.: Wróćmy do Kasi, która jest małą góralką. Jaką byłaś dziewczyną?
K.Z.: Byłam bardziej niskopienną góralką, taką beskidzką laszką. W młodości żyłam pod parasolem ochronnym rodziców. Potem zresztą często miałam do nich o to pretensje. Do 18 roku życia nie piłam szampana, ani razu nie zapaliłam papierosa, śpiewałam w chórze kościelnym. Jurek Fedorowicz, dyrektor teatru w Krakowie, powiedział o mnie kiedyś: „dobra dziewczyna z domu z fortepianem”. Długo się to za mną ciągnęło. Przez ten ochronny parasol w domu bardzo długo wydawało mi się, że wszyscy są dobrzy, mili, wspaniali, a życie jest usłane różami...
A.M.: Kiedy się okazało, że tak nie jest?
K.Z.: Kiedy wyjechałam na studia do Krakowa.
A.M.: Jak rodzice przyjęli twój pomysł na życie, kiedy zdecydowałaś, że zostaniesz aktorką?
K.Z.: Tata wspaniale! A mama? Mama początkowo się załamała, ale widząc mój zapał, z jakim przygotowywałam się do kolejnych konkursów, nagrody przywożone do domu, zrozumiała, że to jest dla mnie najważniejsze i „weszła w to”. Dziś jest na każdej mojej premierze, wspiera mnie w każdym działaniu, ogląda wszystkie programy. Czasem jest bardzo dumna, czasem się wstydzi, ale generalnie wychodzi na plus. Największych fanów mam w swoich rodzicach. Wsparcie rodziny jest najważniejsze i niezwykle pomaga, dlatego każdemu życzę, aby takie wsparcie miał.
A.M.: Potem znalazłaś się w świątyni teatru, jaką jest Krakowska Wyższa Szkoła Teatralna...
K.Z.: W świątyni teatru i piosenki! Zawsze chciałam śpiewać, a moim wielkim marzeniem było poznanie Leopolda Kozłowskiego, mistrza piosenki żydowskiej. W Krakowie właśnie to marzenie się spełniło i rozpoczął się nowy rozdział w moim życiu. Rozdział z piosenką żydowską na krakowskim Kazimierzu pachnącym sokiem marchwiowym z cynamonem i rybami.
A.M.: Dobrze się tam czułaś?
K.Z.: Bardzo!
A.M.: Co Leopold Kozłowski powiedział ci, kiedy zaczęłaś u niego występować?
K.Z.: Powiedział, że jestem jego przybraną córką. To było jedno z pękniejszych spotkań w moim życiu.
A.M.: Z Krakowa wyruszyłaś do Warszawy. Jak się wtedy czułaś? Jak przyjęła cię stolica Polski?
K.Z.: Jeździłam tysiąckrotnie, żeby coś dostać, zagrać choćby jakiś epizod. Ale wiedziałam, że tu zostanę, że to jest moje miasto. Kocham Warszawę za to, że jest tak wspaniale zielona, otwarta na ludzi, trzeba tylko dobrze o niej myśleć. Nie byłam, jak to się mówi, typowym „Krakusem”, który wietrzy jakiś podstęp w stolicy... Kocham oba te miasta, natomiast wiedziałam, że Warszawa jest moim miejscem – tu chcę żyć, pracować, zakochać się i spędzić większość życia.
A.M.: Ale pewnie marzył ci się również wielki świat filmu, telewizji?
K.Z.: Bardzo mi się marzył. Wiedziałam, że pierwszą ścieżką, jaką sobie wydeptam, to będzie ta do telewizji. CV spisywałam na zawieszającym się komputerze, miałam problemy z jego drukowaniem, ciągle czegoś brakowało. Ale po prostu dzielnie chodziłam – sto, dwieście razy... Pokazywałam się, przypominałam, mówiłam: „Ja muszę śpiewać, muszę grać”. To chyba ta nasza góralska determinacja – my się łatwo nie poddajemy. Dotąd będziemy krzyczeć, aż ktoś nas w końcu zauważy. Z drugiej strony, rodzice zawsze uczyli mnie wiary w siebie i uczciwości oraz tego, że wszystkie marzenia kiedyś się spełnią, ale trzeba sobie na nie zasłużyć. Nie wszystko może być podane od razu na talerzu.
A.M.: Trzeba również na nie zapracować, a ty bardzo ciężko pracowałaś. Wiem, jak bardzo było dla ciebie ważne to, by schudnąć, zmienić swój wygląd. Jesteś teraz zupełnie inną dziewczyną. Jesteś szczęśliwsza? Lepiej czujesz się w swojej skórze?
K.Z.: Lepiej. Dużo lepiej. Ale przypominam sobie takie wydarzenie, kiedy pierwszy raz trafiłam do telewizji, do programu Włodzimierza Korcza, to tylko dlatego, że poszukiwał pyzatej dziewczyny, która zaśpiewa „Zachodźże słoneczko”. To właśnie dzięki tym kształtom, krągłościom dostałam się pierwszy raz do programu.
A.M.: Byłaś dorodną, piękną „dziołchą”. A teraz jesteś kruszyną!
K.Z.: Wiesz... wolę ten stan.
A.M.: Ile kosztowała cię ta zmiana?
K.Z.: Bardzo dużo samozaparcia.
A.M.: Dlaczego tak chciałaś się zmienić?
K.Z.: Wiedziałam, że w tym zawodzie jest wtedy łatwiej. Mówiąc wprost – wszystkie ciuchy lepiej na tobie leżą. Każdy chce na ciebie patrzeć, bardziej wszystkim pasujesz do jakiejś roli. Nie chciałam ciągle patrzeć na rozmiar 40... tęskniłam w duszy za 38, nawet nie myślałam wówczas o 36. A poza tym zyskałam więcej pewności siebie, energii.
A.M.: Zasuwałaś na siłowni?
K.Z.: Zasuwałam. Ale ja lubię wyzwania. Lubię sobie postawić coś za cel i nie że od pierwszego stycznia, tylko od jutra. To mi daje dużo radości. Sama wiesz, jak po dwóch tygodniach w sklepie zaczyna coś bardziej pasować albo wstajesz rano i masz więcej energii, bo jedno z drugim się wiąże... to warto.
A.M.: Długo to trwało?
K.Z.: Około dwóch lat.
A.M.: Na blogu napisałaś o swojej profesji – ten zawód składa się w dużej mierze z samotności, umiejętności czekania i optymizmu. Dlaczego samotność wymieniłaś na pierwszym miejscu i jaki to jest rodzaj samotności?
K.Z.: Samotność, dlatego że nie masz swojej stałej bazy. Wyjeżdżasz z domu, udajesz się na plan zdjęciowy, gdzie znajdujesz się w zupełnie innej grupie ludzi. Za chwilę musisz jechać do teatru i udowodnić sama sobie i publiczności, że jesteś dobra. Że robisz to, co kochasz i chcesz żeby to było dobre. I tak oto większość czasu spędzam sama w samochodzie i tylko czekam na takie chwile, żeby spotkać się z przyjaciółką, wieczorem gdzieś wyjść w gronie najbliższych mi osób. A przez cały dzień walczę z rzeczywistością. A cierpliwość? Umiejętność czekania na role. To jest to, czego się uczę. Trzeba sobie uzmysłowić, że aktorstwo to nie jest jedyna rzecz, którą można w swoim życiu wykonywać.
A.M.: Jesteś w stanie widzieć siebie gdzieś indziej? Wykonującą inny zawód?
K.Z.: Tak. Uświadomiłam to sobie dokładnie rok temu. I w momencie, kiedy to sobie uświadomiłam, odetchnęłam. Wypuściłam powietrze.
*A.M.: Co by to mogło być? * K.Z.: Mogłabym wyjechać na jakiś czas za granicę. Znalazłabym sobie tysiąć różnych zajęć: nauka języka, wykłady o filmie, kultura, organizacja imprez, fundacja...
A.M.: Interesuję cię rozwój?
K.Z.: Generalnie rozwój. Pan Leopold Kozłowski powiedział, że cały czas człowiek się rozwija, do siedemdziesiątki, osiemdziesiątki. Trzeba się kształcić, nie wstydzić się rozwoju, nauki w kazdym wieku. Bardzo to sobie wzięłam do serca.
A.M.: A Kasia ma bardzo dobre serce i pomaga innym. Teraz bardzo chcesz pomóc swojej przyjaciółce, bo prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie...
K.Z.: Czasem tak się zdarza w życiu, że w pewnym momencie spotyka sie osoby, o których kompletnie byśmy wcześniej nie pomyśleli i nie wiedzieli, że ktoś może mieć taki problem. Staram się zebrać pieniądze na leki dla bliskiej mi osoby – Agnieszki.
A.M.: Która jest bardzo ciężko chora...
K.Z.: Która jest bardzo ciężko chora... Przy tej okazji zachęcam wszystkie panie do robienia cytologii, aby uniknąć raka szyjki macicy, bo to od tego wszystko się zaczęło. Także drogie panie, trzeba robić te badania, koniecznie wpiszcie je sobie w kalendarz, jako prezent na urodziny czy imieniny dla samej siebie.
A.M.: Cytologia raz w roku obowiązkowa!
K.Z.: Tak. Myślę, że Agnieszka to zaniedbała... Na szczęście jest taką osobą, która w ogóle nie daje po sobie poznać, że jest chora. Myślę, że wygra z tą chorobą, tylko musi mieć ku temu możliwości. I wolną głowę od problemów, że na coś brakuje jej pieniędzy.
A.M.: I wtedy pojawia się Kasia Zielińska i jej przyjaciele.
K.Z.: Pojawia się nasze pogotowie. Mam nadzieję, że zbierzemy jak najwięcej środków i Agnieszka będzie szczęśliwą mamą. Wiem, że medycyna idzie bardzo do przodu, więc mocno w to wierzę.
A.M.: My wierzymy razem z tobą, a dla tych, którzy chcą więcej przeczytać o tej przyjaźni i o tym, co robi Kasia, zapraszamy na OnaOnaOna.com. Czyli w piękne strony kobiety. A Kasia jest jedną z nich. Dziękuję ci bardzo za spotkanie.
K.Z.: A ja za zaproszenie.