Kiedy Bill poznał Hillary. Jak Clinton przekuła swój największy koszmar w sukces
Największy koszmar każdej kobiety, która wiedzie dobre, uczciwe życie, tylko po to, by odkryć, że wszystko legło w gruzach przez jej męża, odhaczającego kolejne sukcesy na swojej liście. Tak określiła małżeństwo Hillary Clinton amerykańska dziennikarka, Elizabeth Wurtzel. Wielu biografów, publicystów, polityków, ale też zwykłych Amerykanów, wciąż zadaje to pytanie: Dlaczego Clintonowie się nie rozwiedli? I czy postawa wiernej mimo wszystko Hillary to dobra wróżba dla jej ewentualnej prezydentury?
Upokorzenie, którego doznała Clinton w wyniku słynnego romansu jej męża z Monicą Lewinsky, wydaje się niewyobrażalne dla wielu kobiet. Trwanie przy nim, mimo wysłuchania najintymniejszych szczegółów tej znajomości – jest trudne do zrozumienia. A jednak po latach Clinton korzysta ze wsparcia męża w trakcie swojej kampanii prezydenckiej.
Feministki mają z nią problem. Z jednej strony kibicują jej kandydaturze, ponieważ zwycięstwo kobiety byłoby niewątpliwym przełomem w historii USA. Z drugiej strony wielokrotnie oskarżały ją o pasywność wobec niewiernego męża, krytykowały za tolerowanie jego wyskoków. Czy jej postawa jest przejawem kobiecej siły czy słabości? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba sięgnąć do początków ich małżeństwa i do młodości Hillary.
Jak na przyszłą parę prezydencką przystało, Bill i Hillary poznali się na zajęciach z praw obywatelskich w Szkole Prawniczej Yale.
- Miała długie blond włosy, wielkie okulary, zero makijażu – będzie wspominał po latach Bill Clinton. – I emanowała niezwykłą, magnetyczną siłą oraz samoświadomością.
I choć mijał później Hillary wielokrotnie na uczelni, minęło sporo czasu, zanim odważył się otworzyć usta. Właściwe to ona zrobiła pierwszy krok, mając prawdopodobnie dość dziwnego gościa, który ciągle wodził za nią wzrokiem.
- Skoro już się tak na mnie gapisz, to może byś się w końcu przedstawił? – zapytała, gdy zastał ją któregoś dnia w bibliotece. Zamknęła książkę i podeszła do niego. - Ja jestem Hillary Rodham, a ty?
Nazywał się Bill Clinton i pochodził z Arkansas. Nie miał ciekawej przeszłości. Jego ojciec zginął w wypadku samochodowym, zanim Bill się urodził. Matka wyszła później za Rogera Clintona, który dał chłopcu nazwisko, ale niewiele poza tym – był hazardzistą, alkoholikiem i przemocowcem. Często bił żonę. Nie było ich stać na studia w prestiżowych szkołach, ale Bill był świetnym uczniem. Dzięki bardzo wysokim stopniom i stypendium dostał się na Oxford, a później do Yale.
Hillary, choć rozpoczynała studia jako członkini konserwatywnej Partii Republikańskiej, po zamachu na Martina Luthera Kinga Juniora zorganizowała na uczelni dwudniowy strajk, a później głośno przeciwstawiała segregacji rasowej, działając na rzecz czarnoskórych studentów i wykładowców. W trakcie wakacji pracowała m.in. w fabryce konserw rybnych, ale została zwolniona z powodu zadawania zbyt wielu niewygodnych pytań na temat produkcji. Krótko po tym incydencie fabrykę zamknięto ze względu na liczne uchybienia.
Hillary, mimo że tworzyli udaną i zgraną parę, odrzuciła pierwsze oświadczyny Billa. A także drugie i trzecie. Nie zniechęcił się odmową, ale zmienił taktykę. Za czwartym razem powiedział:
- Bardzo chciałbym, żebyś za mnie wyszła, ale nie powinnaś tego robić.
Zdziwiona, ale pewnie zaintrygowana Hillary odrzekła, że to kiepska reklama.
- Wiem, ale taka jest prawda – zakończył Bill, a jego przyszła żona miała się o tym wkrótce przekonać w najboleśniejszy sposób.
Hillary nigdy nie siedziała z założonymi rękoma. Jako prawniczkę od początku interesowały ją głównie prawa dzieci, jeszcze w trakcie studiów zajmowała się sprawami dotyczącymi przemocy domowej, udzielała bezpłatnych porad prawnych dla najuboższych. Po przeprowadzce do Arkansas w 1977 roku założyła organizację non-profit, która reprezentowała interesy dzieci i ich rodzin. Będąc pierwszą damą, kierowała grupą zadaniową wspomagającą reformę edukacji i zdrowotną. W 2008 roku z ramienia Partii Demokratycznej stanęła w szranki z czarnoskórym kandydatem na prezydenta, Barackiem Obamą, który po wygraniu wyborów uczynił Hillary sekretarzem stanu.
Jej pozycja polityczna była już wówczas silna i ugruntowana, mimo seksskandalu, który zatrząsł jej małżeństwem i całym życiem w 1998 roku. Początkowe doniesienia o romansie Clintona z młodą stażystką Białego Domu, Monicą Lewinsky, Hilary nazywała „wielkim prawicowym spiskiem”. Lojalną żonę w błędzie utrzymywał sam małżonek, który bardzo długo wypierał się tego romansu, mimo zeznań kochanki. Gdy wreszcie przyznał się do zdrady, Hillary przestała wypowiadać się publicznie na bardzo długi okres czasu.
Lewinsky nie była ani pierwszą, ani jedyną kochanką byłego prezydenta, a Hillary Clinton wiedziała o wielu jego skokach w bok. W rzeczywistości, jak podaje jeden z jej biografów, prof. William Chafe, dysponowała całą listą nazwisk kochanek męża z czasów, gdy w latach 1978-1992 piastował urząd gubernatora Arkansas. Któregoś dnia pokazała ją Billowi, a on dopisał kolejne nazwiska. Już w 1992 roku, gdy Bill wdał się w romans z Gennifer Flowers, Clinton musiała zadecydować, jak postępować w tego typu sytuacjach. Najwyraźniej rozwód nigdy nie był dla niej opcją.
- Zdecydowała wtedy, że będzie ratować i małżeństwo przed rozpadem, i Billa przed zrujnowaniem własnej kariery politycznej – mówi biograf Clintonów, historyk, William Chafe.
Według Chafe’a wyciąganie męża z seksualnych tarapatów nie jest jednak przejawem słabości czy uległości Hillary, ale w przewrotny sposób – emanacją jej siły i politycznej władzy.
- Clinton ma u żony dług wdzięczności, bo to ona go ocaliła - wyjaśnia Chafe. – Wspierając ją jako polityka, spłaca ten dług.
Historyk jest jednak przeciwny kreowaniu Hillary Clinton na przebiegłego gracza, wykorzystującego potknięcia męża dla własnych celów. Ekspert uważa, że przyczyny jej postawy tkwią w wychowaniu, tradycjach rodzinnych, którymi przesiąkła i w przekonaniach.
- Jedną z najważniejszych postaci w życiu Hillary jest jej matka – tłumaczy biograf. – To ona nauczyła córkę przedkładać interes rodziny ponad wszystko.
Afera rozporkowa z udziałem Moniki Lewinsky nie była pierwszą, ale ostatnią, podczas której Hillary stanęła w obronie męża.
- W tym samym czasie, gdy ratowała go z opresji, podjęła również decyzję o kandydowaniu do senatu – mówi prof. Chafe. – I wkrótce sama stała się niezależnym, szanowanym politykiem. Jej postawa, twardy kręgosłup moralny, okazały się bardzo pomocne. W pewnym sensie wróciła do korzeni, do swojej misji i tego, kim była, zanim poznała Billa.