Kobieta-dektektyw na tropie zdrad
Katarzyna Ryzner jest właścicielką pierwszej w Polsce kobiecej agencji detektywistycznej. Kobiecej, bo prowadzonej przez kobietę, ale nie tylko dla kobiet. Sporą część klientów "Lejdis" stanowią mężczyźni.
27.04.2015 | aktual.: 27.04.2015 13:31
Dzwonię do agencji detektywistycznej "Lejdis". W słuchawce słyszę fragment piosenki "Billie Jean" Michaela Jacksona: „People always told me: be careful of what you do” (Ludzie zawsze mi mówili: Uważaj na to, co robisz.) Ostrzeżenie? – To przypadek, ale coś w tych słowach jest – komentuje Katarzyna Ryzner, właścicielka agencji. – Trzeba przy pani uważać? – pytam. - Nie trzeba, wystarczy być uczciwym.
Katarzyna Ryzner jest właścicielką pierwszej w Polsce kobiecej agencji detektywistycznej. Kobiecej, bo prowadzonej przez kobietę, ale nie tylko dla kobiet. Sporą część klientów "Lejdis" stanowią mężczyźni.
Najczęstsze zlecenia?
- Tak zwany „obyczaj”, głównie zdrady – mówi właścicielka agencji. - Zdarzają się sprawy, w których trzeba sprawdzić uczciwość pracownika, czy pracuje na zwolnieniu, kontaktuje się z konkurencją, ale te sprawy trafiają częściej do moich kolegów po fachu. Ja specjalizuję się w zdradach.
Klienci agencji detektywistycznych zgłaszają się do nich głównie po to, by zdobyć dowody w toczących się sprawach rozwodowych lub argumenty, by je założyć, z orzekaniem o winie partnera.
Wiele kobiet, przychodzi do pani Katarzyny nie po to, by odkryć zdradę, a żeby utwierdzić się w przekonaniu, że zdradzanym się nie jest.
- Przyszła do mnie niedawno kobieta i mówi, że jej mąż wyprowadził się w lipcu, nie mieszkają razem, ale „on na pewno nikogo nie ma”. Nie wzięłam tego zlecenia, bo tak naprawdę ta pani oczekiwała ode mnie, że potwierdzę jej tezę, a w tym przypadku raczej ciężko byłoby to zrobić. Na kilometr śmierdzi zdradą – opowiada Ryzner. - Widzę, kiedy klient pytany o to, czy sam jest uczciwy wobec zdradzającej go żony, zaprzecza zbyt mocno. I mimo ostrzeżeń, że jeśli jego zdrady wyjdą na jaw, sytuacja się odwróci, on dalej brnie. Wtedy mu mówię, żeby z tym skończył, albo przynajmniej uważał. I często nie biorę takich spraw.
Coraz więcej detektywów
Agencja "Lejdis" powstała w 2010 roku, trochę z przypadku. Z wykształcenia pani Katarzyna jest polonistką, karierę zawodową zaczynała jako przedstawiciel handlowy, była też spikerką w radiu i pracowała przy organizacji imprez teatralnych.
- Łączy je kreatywność. Od zawsze wiedziałam, że praca „od – do” nie jest dla mnie – mówi . – I tak się złożyło, że zostałam detektywem. To interesujący zawód, ale też obciążający psychicznie. Trzeba mieć oparcie w bliskich, rodzinie, jakiś punkt odniesienia.
Najważniejsze w życiu pani Katarzyny są dzieci – dwie córki, które przez długi czas były przekonane, że praca detektywa polega tylko… na jeżdżeniu samochodem.
- Nie chcę im opowiadać za dużo o swojej pracy. Po co im to? – pyta retorycznie. – Kiedyś córki chwaliły się koleżankom, że ich mama jest detektywem. Teraz, gdy wydano serię o detektywie Pozytywce (autorstwa Grzegorza Kasdepke – przyp.red.), praca detektywa stała się bardziej przyjazna dla dzieci i mniej tajemnicza.
Profesja stała się też bardziej powszechna. Wszystko przez rządowe deregulacje, mające na celu tzw. uwolnienie zawodu. Od stycznia 2014 roku nie trzeba już zdawać państwowego egzaminu, by stać się detektywem. To spowodowało wysyp agencji i małych biur.
- Popyt na tego typu usługi jest coraz większy, choć ja sama nie odczuwam tego jakoś szczególnie. Praca rozłożyła się na więcej osób – komentuje Ryzner. – Nie wiem, czy teraz zdradzamy więcej niż kiedyś. Pewne jest, że się zdradzamy, a teraz nie ma już takiej kontroli społecznej, jak kiedyś. Dawniej mama czy teściowa czuwały nad małżeństwem, teraz jest większa swoboda, co wielu wykorzystuje.
Z badań prof. Izdebskiego z 2010 roku wynika, że zdradza 17 procent Polek i 28 proc. Polaków. Jeszcze więcej Polaków przyznaje się do zdrady w ankietach internetowych – tu swoje wiarołomstwo potwierdza aż 42 proc. kobiet i 48 proc. mężczyzn. Nic dziwnego, że niemal wszystkie sprawy, z którymi zgłaszają się do "Lejdis" klienci podejrzewający zdradę partnera, kończą się potwierdzeniem cudzołóstwa.
Seks w wielkim mieście
„Łatwiej” jest zdradzać w dużym mieście. Większa anonimowość, więcej możliwości ukrycia niewierności. Agencja "Lejdis" ma swoje oddziały w kilku miastach w Polsce: m.in. w rodzimym Lublinie, ale też w Warszawie. To właśnie ze stolicy do pani Katarzyny trafia najwięcej zleceń.
- Warszawa to takie zagłębie pracy, mnóstwo ludzi, a więc i wiele zdrad – zauważa. – Więcej czasu spędza się w pracy, ma się go mniej dla rodziny. W takich warunkach nie tylko łatwiej o zdradę, ale i o jej ukrycie. W dużym mieście osobie zdradzanej trudniej jest namierzyć niewiernego partnera, a zwykle pracując do późna, łatwiej jest wmówić partnerowi, że późne powroty do domu wynikają właśnie z kolejnych nadgodzin, a nie romansu.
Przez pięć lat pracy w zawodzie Katarzyna Ryzner musiała poinformować setki osób o tym, że zdobyła niepodważalne dowody na zdradę.
- Nie ma rutyny, jeśli chodzi o takie rozmowy z klientem. Każda jest inna, jak inny jest każdy klient – mówi. - To zawsze jest niemiły moment, a ja jestem z natury empatyczna, ale to nierozerwalny element mojej pracy.
- Nie traci pani zaufania do ludzi po tylu sprawach? – pytam, kończąc rozmowę.
- Nie, daję wszystkim kredyt zaufania, ale łatwo go stracić – przyznaje pani Katarzyna. - Z natury jestem uważna, nie muszę być podejrzliwa, by na spotkaniu towarzyskim zauważyć, kto z kim, kto jak na kogo patrzy itd.
- Trzeba przy pani uważać, co się robi? – nawiązuję do słów piosenki "Billie Jean" Michaela Jacksona: „People always told me: be careful of what you do” (Ludzie zawsze mi mówili: Uważaj na to, co robisz.), którą słyszałam w słuchawce przed rozmową.
- Nie. Wystarczy być uczciwym. Tylko tyle i aż tyle.
- Ale gdyby wszyscy byli uczciwi, nie miałaby pani pracy!
- To miałabym inną. Lubię swoją pracę, ale to nie znaczy, że nie sprawdziłabym się w innej – zapewnia właścicielka agencji detektywistycznej. - Może założyłabym biuro matrymonialne? Wiem już, jak sprawdzić ludzi, umiem ocenić, czy pasowaliby do siebie. Przynajmniej klienci wychodziliby ode mnie szczęśliwi.
Paulina Lipka/(gabi)/WP Kobieta