Komnata Królowej Jadwigi
Małe dzieci chcą być cały czas z rodzicami - najbliżej jak się tylko da. To raczej rodzice marzą o wyeksmitowaniu dziecka do innego pomieszczania.
MATKA, TATKA I FURIATKA
Nam ma się to niedługo udać. Czekamy na przeprowadzkę do mieszkania, gdzie Jadźka będzie miała swoje królestwo. Śni mi się to po nocach, między jednym a drugim stęknięciem naszej córki w łóżeczku obok. Mam bowiem taką przypadłość, że słyszę najmniejsze choćby kwilenie, przewrót z boku na bok, czy wypadnięcie z buzi smoczka. Od dziesięciu miesięcy śpię więc jak na szpilkach. Niech to się już wreszcie skończy!
Jako człowiek obdarzony jako takim zmysłem estetycznym oraz jako kobieta lubująca się w dekorowaniu wnętrz, mebluję więc od rana do nocy w myślach wszystkie pomieszczenia nowego mieszkania, a szczególnie pokój Jadźki. Z nim wiążę największe nadzieje. Bo jak tu się nie podniecać, kiedy z Głową Rodziny odzyskamy wreszcie sypialnię? Nie jestem naiwna i wiem, że tak zupełnie się od nas z dnia na dzień dziecię nie odczepi, ale przynajmniej zrobimy ku jej samodzielności i naszej intymności zdecydowany krok naprzód.
Kiedy byłam mała, dzieliłam pokój z moimi starszymi siostrami. Miałam swoje łóżko, swoją półkę, swoje miejsce do odrabiania lekcji. Ale na pierwszy rzut oka widać było, że to zdecydowanie bardziej pokój dwóch nastolatek. Na ścianach plakaty Limahla, Duran Duran i Spandau Ballet. Na półkach romansidła i książki Małgorzaty Musierowicz. Wszędzie walały się fascynujące dla mnie kosmetyki i szkolne podręczniki. To zdecydowanie nie było moje miejsce, moja przestrzeń. Ja czytałam „Małą księżniczkę”, słuchałam Fasolek i oglądałam w telewizji Pana Tik Taka.
Siostry w miarę upływu czasu jedna po drugiej znikały z domu, zakładały rodziny. Wreszcie dane mi było cieszyć się piętnastoma metrami własnej podłogi. Problem pozostał już tylko jeden - rodzice. Mój tata ma bardzo dobre serce i zawsze starał się robić dla nas wiele. Lubił też, niestety, robić nam niespodzianki. Kiedy miałam jedenaście lat wyjechałam na wakacje na obóz harcerski. Po powrocie w moim pokoju czekał na mnie segment meblowy wielkości połowy pokoju. Brzydkie, ogromne meblisko, na które przez następne dziesięć lat musiałam codziennie patrzeć. Jak ja marzyłam, żeby się go pozbyć! Żeby go zrzucić z szóstego piętra, poćwiartować i spalić w lesie lub oddać komuś potrzebującemu. Ale niespodzianka to niespodzianka. Ładnie podziękowałam i poszłam się wypłakać do mojego zawalonego segmentem pokoju. Przez brak możliwości zaaranżowania własnej przestrzeni, ponownie nie czułam się u siebie.
Z racji moich wszystkich dramatycznych przeżyć (takimi mi się przynajmniej w dzieciństwie wydawały), dla Jadźki chcę wszystkiego, co najlepsze. Mam już nawet rozrysowane w głowie, jak będzie wyglądało jej królestwo. Znam kolo ścian, kolor mebelków, wiem, jaki zalegnie u niej na podłodze kolorowy dywan. Po nocach rozstawiam na półkach jej zabawki, maluję na ścianach postacie z bajek i wieszam na oknie kolorowe szkiełka. Mam pewność, że w takim otoczeniu będąc dzieckiem chciałabym spać, bawić się i uczyć.
Ale nie ma pewności, że za ładnych kilka lat Jadźka nie podejdzie do mnie z grobową miną i wypomni mi ten jej piękny pokoik. Nie wiem, czy zalana łzami nie wycedzi przez zaciśnięte zęby: Zrobiłaś z mojego pokoju takie paskudztwo, a jedyne o czy marzyłam, to mieć segment na całą ścianę, w którym mogłabym wszystko pomieścić!
Pierwszą rodzicielską lekcję pokory przyjmuję więc już dzisiaj, na zaś. Wiadomo, o gustach się nie dyskutuje. I choć mała ma 10 miesięcy, i wydaje się na razie żadnego gustu nie okazywać, lada moment wszystko się zmieni. Będę musiała ugryźć się w język, kupić lalkę Barbie i lalki Witch. Uznać wyższość różu nad wszelkimi innymi kolorami z palety oraz wprowadzić niezbędne dla Jadźki poprawki do jej pokoju. Bo z dwojga złego – Jadźka ze złym gustem, czy bez gustu w ogóle – wolę by Jadźka miała zły. Może z czasem da się go trochę podrasować. W końcu od czego są matki i tatki.