GotowaniePrzepisyKompot z benzoesanem

Kompot z benzoesanem

Kompot z benzoesanem
Źródło zdjęć: © sxc.hu
06.08.2010 14:00, aktualizacja: 06.08.2010 14:35

Kupiłem kompot w supermarkecie. Od razu produkt wydawał mi się podejrzany! Przede wszystkim nie można w nim było zobaczyć ani jednego owocu, po drugie miał nienaturalnie jaskrawy kolor, a po trzecie umieszczono go.... w plastikowym opakowaniu.

Kupiłem kompot w supermarkecie. Od razu produkt wydawał mi się podejrzany! Przede wszystkim nie można w nim było zobaczyć ani jednego owocu, po drugie miał nienaturalnie jaskrawy kolor, a po trzecie umieszczono go.... w plastikowym opakowaniu. Całość wyglądała trochę sztucznie, ale zwyciężyło moje łakomstwo. Niestety kompot okazał się jedynie napojem kompotopodobnym, który po kilku dniach wylądował w koszu na śmieci.

Żyjemy w czasach podróbek. Jedzenie ma być jak od babuni, cioci, dziadka, lub ewentualnie mamusi. Wszystko ma smakować po domowemu, „jak w dawnych czasach”, być „staropolskie”, lub co najmniej „tradycyjne”. Mnożą się zajazdy, karczmy i bary z polskim jadłem. W supermarketach wszystko jest naturalne, domowe i bez konserwantów. Tak naprawdę jednak rzeczywistość wygląda całkiem inaczej. Kompot, który kupiłem, miał mi przede wszystkim przypomnieć dzieciństwo, ponieważ jego smak– jak zapewniano – jest oczywiście tradycyjny. Tymczasem płyn ów smakował raczej jak rozwodniony kisiel, z niebywałą ilością cukru, kwasku cytrynowego i ohydnym posmakiem benzoesanu sodu.

Pomyślałem, że naprawdę trzeba wielkiego talentu, by popsuć rzecz tak banalną jak zwykły kompot. Chemia zastąpiła nam tradycyjne przepisy. Niestety, jeśli jakiś produkt ma wytrzymać drogę od producenta do sklepu i jeszcze do tego odstać kilka miesięcy na półce, musi być napełniony różnymi świństwami. Inaczej popsuje się po dwóch dniach. I radzę nie wierzyć w słynne informacje na etykietkach „naturalny, bez konserwantów”.

Moje pokolenie wychowało się na domowych kompotach. Niektórym trudno w to uwierzyć, ale wówczas Pepsi uchodziła za napój wyjątkowy i raczej niewskazany dla dzieci. W sklepach pojawiały się czasami dość smaczne syropy Herbapolu, ale o napojach i sokach w kartonach można było jedynie marzyć. Tak więc w Polsce – jak długa i szeroka - królował tradycyjny kompot. Owoców w lecie i na jesień było pod dostatkiem, a w zimie zawsze można było skądś wykopać mrożone truskawki lub wiśnie. Wystarczyło tylko wrzucić owoce do garnka, zalać wodą , zasypać cukrem i odpowiednio długo gotować.

W mojej szkole, w stołówce, kompot przygotowywano niemal codziennie. Potem studził się w metalowych wiadrach przy oknie, a następnie pani w okienku nalewała go chochlą do wielkich porcelitowych kubków. Nie znosiłem rozgotowanych owoców, tak więc zawsze prosiłem o samą „wodę”. Podobne kompoty królowały wówczas nie tylko w stołówkach szkolnych, studenckich czy pracowniczych, ale także w więzieniach, klasztorach, nadmorskich barach i górskich schroniskach. Kompot był niemalże obowiązkowym składnikiem obiadu, podobnie jak w Hiszpanii czy we Włoszech butelka wina.

Uważa się, że kompot to polska specjalność. Oczywiście, jak to bywa z naszymi „narodowymi” potrawami można go znaleźć również na Ukrainie, Białorusi, Litwie, czy w Rosji. Nieco mniej popularny jest w Niemczech, ale w niektórych knajpkach we wschodnich landach czasami trafimy na wyborny „Kompott”.

Polskie książki kucharskie pełne są najrozmaitszych przepisów na kompoty. Dominują oczywiście kompoty z gruszek, śliwek, jabłek, truskawek, agrestu, wiśni i porzeczek. Bardzo popularny jest też kompot rabarbarowy, czy malinowy. Niezawodna Lucyna Ćwierczakiewiczowa proponuje natomiast niezwykły kompot z dużych marokańskich kasztanów, lub kompot z „borówek ze śmietaną”. Mnie najbardziej fascynował u Pani Lucyny rodzaj „kompotowego” deseru, czyli „Macedoine z owoców letnich”, podawany z likierem maraskinowym lub waniliowym. Po takim kompociku nie radzę jednak siadać za kierownicą... nawet roweru.

Źródło artykułu:WP Kobieta