Kiedy na świat przychodzi dziewczynka, rodzice oraz inni krewni obdarowują noworodka różowym kocykiem, różowymi śpioszkami, pajacykami, kaftanikami, rajstopkami i pluszakami. W Wielkiej Brytanii powstał właśnie ruch społeczny, który chce zakończyć terror różu wśród dzieci. Nosi nazwę PinkStinks, czyli... „Różowy śmierdzi”.
Kiedy na świat przychodzi dziewczynka, rodzice oraz inni krewni obdarowują noworodka różowym kocykiem, różowymi śpioszkami, pajacykami, kaftanikami, rajstopkami i pluszakami. W Wielkiej Brytanii powstał właśnie ruch społeczny, który chce zakończyć terror różu wśród dzieci. Nosi nazwę PinkStinks, czyli... „Różowy śmierdzi”.
Koniec różowego terroru!
Na stronie www.pinkstinks.co.uk znaleźć można taki opis:
„Pinkstinks to organizacja, która działa w imieniu rodziców i ich dzieci. Nasz cel to: inspirowanie dziewczynek, motywowanie ich i wzbudzanie ich entuzjazmu wobec możliwości i szans, jakie stoją przed nimi otworem; poprawa poczucia własnej wartości dziewcząt oraz ich wiary w siebie, rozwinięcie ich ambicji, a tym samym zwiększenie ich szans życiowych; sprzeciwienie się „kulturze różu” opartej na stawianiu piękna ponad rozumem i zapewnienie dzieciom alternatywy.”
Autorki kampanii napisały także, że ich zdaniem obsesja związana z wyglądem pojawia się u dziewczynek coraz szybciej, a winę za to ponosi właśnie „różowy etap” w ich życiu, narzucany im przez producentów zabawek, ubrań i akcesoriów.
Na zdjęciu: modelka brytyjska Katie Price, znana z uwielbienia dla kiczu i różowych ciuchów.
Koniec różowego terroru!
Jak to się zaczęło? Emma Moore, matka dwóch dziewczynek oraz jej siostra bliźniaczka Abi, która urodziła dwóch chłopców, przeszły się się po sklepach i były oburzone tym, co miały one do zaoferowania ich dzieciom. Szczególnie propozycje dla dziewcząt wywołały ich gorący sprzeciw. A największe baty zebrała sieć Early Learning Centre. Dlaczego?
Koniec różowego terroru!
- Wydają nam się strasznymi hipokrytami. ELC twierdzi, że ich zabawki zostały zaprojektowane tak, aby pomóc dzieciom badać granice ich wyobraźni i kreatywności, że mają one zamienić naukę w zabawę i pomóc dzieciom stać się tym, kim chcą – mówi pani Moore. Hipokryzja firmy polega, jej zdaniem, na tym, że pomimo tych zapewnień, dziewczynki muszą „rozwijać” swoją wyboraźnię za pomocą różowych pralek, kas, a nawet globusów! Tymczasem chłopcy mają o wiele większy wybór zabawek, nie tylko pod względem koloru, ale i cech edukacyjnych.
Koniec różowego terroru!
- Po jakie licho dziewczynkom różowy globus? – dopytuje się Ed Mayo, autor książki „Consumer Kids, How Big Business is Grooming our Children for Profit”, który popiera akcję sióstr Moore. – Czy z tego właśnie powodu mamy 15-procentową różnicę w wynagrodzeniach, z powodu której cierpią później kobiety? To zdecydowanie zbyt proste wyjaśnienie, ale mam wrażenie, że polaryzacja społecznych ról płci następuje za wcześnie.
- Być może są zjawiska, których należy bardziej się obawiać – kontynuuje Mayo. – Ale uważam, że apartheid koloru to jedna z tych rzeczy, która ustawia dzieci na dwóch oddzielnych ścieżkach. Jedna prowadzi do wyższej pensji i wyższego statusu, druga – nie.
Koniec różowego terroru!
Co dalej? Akcja PinkStinks trwa, wywołała już dyskusję w brytyjskich mediach, na stronie Facebook zgromadziła już ponad 3 tysiące zwolenników, sprowokowała nawet reakcję minister sprawiedliwości Bridget Prentice, która poparła ten niezwykły społeczny ruch. Pani minister stwierdziła, że narzucanie dziewczynkom różowych produktów to seksizm.
Wielu komentatorów stuka się w czoło, bo jak można zwalać tak ważne problemy jak dyskryminacja na rynku pracy na kolor zabawek i sukienek? Jednak siostry Moore nie zrażają się takimi komentarzami i apelują do sieci ELC, aby zapewniła dziewczynkom zabawki, które nie zamienią je w „pasywne, wystrojone księżniczki”. A rodziców namawiają, aby podczas polowań na świąteczne prezenty dla swoich pociech zbojkotowali sklepy ELC.
Czy akcja ma szansę dotrzeć także do Polski? Julia Kubisa z fundacji MaMa w wypowiedzi dla dziennika "Metro" stwierdziła, że w Polsce taka kampania na razie nie spotkałaby się z tak dużym odzewem jak w Wielkiej Brytanii, ponieważ Polacy są konsumentami znacznie mniej świadomymi niż Brytyjczycy. Przyznała jednak, że Fundacja pracuje nad podobną inicjatywą.