Blisko ludzi"Koronawirus daje szanse, głód nie"

"Koronawirus daje szanse, głód nie"

Lekarze, pielęgniarki czy ratownicy medyczni - są na pierwszej linii frontu walki z koronawirusem. Walczą o ludzkie życie. A gdzieś w tle - są też inni. Choćby sprzedawcy, obsługują tysiące klientów - a każdy z nich może być zakażony. Jak sobie z tym radzą?

Ekspedientki są na pierwszej linii frontu
Ekspedientki są na pierwszej linii frontu
Źródło zdjęć: © 123RF
Kasia Niewiadomska

12.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 08:57

- To wszystko zrobiło się taką normalnością, że człowiek o tym nie myśli. Chodzi się normalnie do pracy. Człowiek się zabezpiecza, ma płyn dezynfekujący ze sobą i maseczkę cały czas - mówi Anna, kasjerka jednego z dyskontów na wschodzie Polski.

Praca jest bardzo ważna

Iwona ma 40 lat i trójkę dzieci. Najstarsza córka 16-letnia Amelia uczy się w liceum, najmłodszy Michał – ma niespełna dwa lata.

Po roku urlopu kobieta wróciła do pracy w jednym z dyskontów pod Warszawą. Trwała już pandemia koronawirusa.

- Na początku były większe obawy przed chorobą, ale teraz tak naprawdę każdy się do tego wirusa już przyzwyczaił. To wszystko zrobiło się taką normalnością. Człowiek pilnuje klientów, żeby mieli maseczki, żeby dystans trzymali. Wszyscy się dostosowali do tego – opowiada pani Iwona.

Przyznaje, że w pracy wszyscy są zabezpieczeni, mają maseczki, rękawiczki, często dezynfekują ręce.

Pracownicy proszą klientów o założenie maseczki. Ale nie wszyscy chcą to robić. - Młodzież pyskuje. I jest problem, bo jak się spróbuje odmówić obsługi, to można mieć sprawę w sądzie za nieuzasadniony brak obsługi, bo klient ma prawo, więc pracownik może zapłacić grzywnę, większą niż taki klient mandat - za brak maseczki – opowiada pani Iwona.

W jej sklepie pracuje ok. 50 osób. Do tej pory szczęśliwie nikt się nie zakaził.

- Nikt też nie poszedł na zwolnienie. Jak był ten pierwszy lockdown i był mały ruch, to kierownictwo wysyłało część z nas na przymusowe urlopy. Więc siedzieliśmy w domu w pierwszej fali pandemii - dodaje kasjerka.

Zdaniem Iwony młodzież nie wierzy, że istnieje jakiś wirus, że jest jakaś epidemia. - Nie ma w nich strachu, raczej starsze osoby wierzą w epidemię - przyznaje Iwona.

W jej pracy codziennie mierzą temperaturę, a bywa, że pracownicy patrzą jeden na drugiego wilkiem. Czy boi się zagrożenia?

- Nie myślę o tym ani ja, ani moje koleżanki. Pracuję, bo nie mam wyjścia. Nie porzucę pracy, bo za co będę żyła? To jest kwestia czy umrzeć z głodu, czy na koronę. Korona daje jednak szanse - uważa. - Bo z jednej pensji trudno utrzymać jest pięcioosobową rodzinę i spłacać kredyt za mieszkanie, brany jeszcze w frankach - dodaje Iwona.

Wypierają zagrożenie

Anna pracuje w polskiej sieci handlowej na wschodzie Polski. Ale sklep jest własnością jednego człowieka - jest franczyzobiorcą sieci.

Też jest kasjerką. Jej firma zapewniła pracownikom środki ochrony osobistej: maseczki, płyny dezynfekujące, pleksi przy kasach. - Chociaż ja wolę własne maseczki. Czuję się pewniej - opowiada kobieta.

- Nie wiem, czy ktoś u nas chorował. Nikt się nie przyznaje. Ja w marcu zaniemogłam tak, że nie byłam w stanie wstać z łóżka. Bolały mnie mięśnie, miałam podwyższoną temperaturę, ale nie miałam ani kataru, czy kaszlu. Nie robiłam testu - opowiada.

Zwraca uwagę, że w jej firmie bardzo przestrzega się zmian. - Ta pierwsza nie styka się z tą drugą, bo na 20 minut zamykany jest sklep, by nie było tego kontaktu - opowiada kasjerka.

Przyznaje, że ludzie boją się o pracę. - To jest prywaciarz, jak ktoś się źle czuje, to bierze wolne, dzień albo dwa. Nie chcemy, żeby taka osoba krążyła między nami. Szef woli, żeby jedna osoba siedziała w domu niż cała zmiana - opowiada kobieta. W jej firmie nie ma dodatkowych pieniędzy za pracę w czasie pandemii. - Trzeba pracować i tyle - kwituje Anna.

Zdaniem psycholog Katarzyny Korpolewskiej u części pracowników dyskontów już po zachowaniu widać poważny stres. - Starają się oni zachowywać dystans w pracy, starają się zachować wszystkie zasady związane z chronieniem siebie: czyli częste dezynfekowanie rąk, zakładanie maski na twarz i trzymanie tej maski, żeby zabezpieczała przez spotkaniami z klientami, którzy chcą bliżej się nachylić. Ale myślę, że część tych pracowników wypiera takie zagrożenie - uważa psycholog.

Ona sama zetknęła się już z tym, że ludzie nie chcą się stresować i mówią sobie: - jak mam się zarazić i tak się zarażę - uważa Katarzyna Korpolewska.

I dodaje, że dzięki takim postawom pracownicy dyskontów zmniejszają swój stres, ale z drugiej strony mogą narażać się też na niebezpieczeństwo zakażenia.

Drżą o dzieci. Podrzucają gdzie się da

Kasjerka Anna ma dorosłą córkę, więc nie ma z nią problemu. Jednak jej koleżanki z pracy muszą nieźle kombinować, by ktoś zajął się ich dziećmi.

- Jak nie ma w domu męża, bo też pracuje, ani starszych dzieci, to wykorzystują sąsiadów, albo innych rodziców, którzy mają dzieci w podobnym wieku.

Iwona ma szczęście. Firma zgodziła się, by pracowała tylko na drugie zmiany.

- Więc rano ja zajmuję się synami. Córka - świetnie sobie radzi w zdalnym nauczaniu. Ale średniego syna, który ma 11 lat, trzeba pilnować, bo szybko się nudzi - opowiada.

- Mąż wraca z pracy i sam siada z synem do lekcji. I trwa to do godz. 20, bo syn nic nie rozumie, trzeba mnóstwo pracy włożyć w dziecko, bo wymaga ono wsparcia w nauczaniu - mówi kasjerka. Przyznaje, że syn bardzo tęskni za szkołą, za kolegami.

Jak radzą sobie z opieką inne matki z jej pracy?

- Podrzucają je, gdzie się tylko da, po rodzinie i znajomych. Największy problem mają z 8 - 9 -latkami, bo oficjalnie na dziecko, które skończyło osiem lat, nie należy się już opieka, a wiadomo, że to jest taki wiek, kiedy dzieci mają różne głupie pomysły i jeszcze nie są w stanie przewidzieć konsekwencji swoich postępowań - dodaje Iwona.

Także psycholog uważa, że dla pracujących - nie tylko w sklepach - matek, wielkim stresem jest pozostawienie dzieci bez opieki.

- Myślę, że jest stres i to zdecydowanie, bo to zaburzenie takie normalnego rytmu życia, a poza tym zdarza się, że kobieta zostawia dziecko pod opieką starszego dziecka. Niby godziny pracy jej i męża się nie pokrywają, ale zanim mąż dojedzie, to jakiś czas te dzieci są same. I matki się boją - dodaje ekspertka.

- Nie wiadomo, co się będzie działo, a nikogo z dorosłych nie ma w tym momencie w domu. Myślę, że tych powodów do stresu jest sporo, szczególnie, że te dzieci są odizolowane od szkoły i one też zaczynają inaczej funkcjonować, one są też tym wszystkim zdenerwowane i może być tak, że nie radzą sobie z rozładowywaniem energii, bo ile można siedzieć w domu. A szczególnie, jak się siedzi przed komputerem, to te dzieci są tym już zmęczone, więc też zwyczajnie rozzłoszczone – uważa Katarzyna Korpolewska.

Dziękuje dziewczynie z Biedronki

Już kilka miesięcy temu ciężką pracę kasjerek, nie tylko z dyskontów, docenił Sławek Świerzyński z zespołu Bayer Full. Nagrał on piosenkę „Dziewczyna z Biedronki”. Można w niej usłyszeć m.in.

"Dziewczyna z Biedronki skradła serce me

zawsze uśmiechnięta, zawsze śmieje się

dziewczyna z Biedronki dobrze o tym wie

Podziękować jej, za wszystko chcę".

- "Dziewczyna z Biedronki" - to piosenka, którą dedykujemy wszystkim dziewczynom pracującym w tym trudnym czasie w sklepach spożywczych - mówił nam muzyk.

Piosenka przypadła do gustu wszystkim ciężko pracującym w sklepach spożywczych czy drogeriach. "Wspaniały prezent, będę śpiewać sobie pod noskiem w pracy" - napisała w internecie "dziewczyna z Biedronki".

Inna dodała, że dziękuje za tak fajny i rytmiczny kawałek. Jest bardzo ciężko, ale dajemy z dziewczynami radę, a dziś każda nuciła ten utwór w pracy i wiecie co? Od razu lepiej nam się pracowało. Cieszymy się, że ktoś o nas pomyślał – zapewniała.

Dziękowali też fani zespołu. - To takie to miłe z pana strony. Faktycznie należą im się podziękowania. Codziennie ryzykują swoje zdrowie dla nas – napisał jeden z nich.

Utwór Bayer Full ma ponad 600 tys. wyświetleń na Youtube. I setki, głównie pozytywnych, komentarzy.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (76)