Koszmarny dzień z Jadźką

Koszmarny dzień z Jadźką

Koszmarny dzień z Jadźką
03.09.2008 15:37, aktualizacja: 04.09.2008 12:31

Są takie dni, kiedy chcesz wyjść z domu i zostawić ukochane dziecko z zapasem żywności na cały dzień. Czujesz, że nie wytrzymasz kolejnego ataku płaczu z byle powodu.

Są takie dni, kiedy chcesz wyjść z domu i zostawić ukochane dziecko z zapasem żywności na cały dzień. Czujesz, że nie wytrzymasz kolejnego ataku płaczu spowodowanego byle błahym powodem. Ale jedyne, na co możesz liczyć, to to, że Głowa Rodziny przyjdzie wcześniej z pracy i zabierze ci z oczu wstrętną Jadźkę. To są dni, w których masz wszystkiego dość.

Zaczęło się już okropnie. Iga obudziła się o szóstej z płaczem. Nie chciała już spać, ale nie chciała też wyjść z łóżka, kiedy wyciągnęłam do niej ręce, dramatycznie rzuciła się tylko na poduszkę. Wzruszyłam więc ramionami i położyłam się z powrotem. Ta znowu w ryk. Ryk, ryk, ryk. Cały dzień pod znakiem ryku. Cud, że mam jeszcze uszy. Jeszcze chwila, a by poodpadały.

Są takie okresy, kiedy Jadźka cały dzień pada na twarz, od rana do wieczora. Jest marudna i skwaszona, nic jej nie cieszy i co chwila zmienia zdanie. To płacze, by wdrapać mi się na kolana, aby za kilka sekund z wrzaskiem z nich zeskoczyć. Nie cieszy ją ukochany jogurt ani Krecik na YouTube. Jęczy cały Boży dzień, a ja nie jestem w stanie nic na to poradzić. Może sprawę złego humoru załatwiłby długi spacer, ale ku mojej rozpaczy, leje dziś jak z cebra. Jak pech to pech.

Około godziny piętnastej miałam już naprawdę dość. Ile można użerać się z własną córką? Kto tu, do licha, rządzi? Roczny bobas, czy dwudziestodziewięcioletnia, zmęczona życiem kobieta? Postanowiłam więc załatwić sprawę jak dorosła. Bez żadnej taryfy ulgowej. Zdecydowanie i jednym cięciem. Zadzwoniłam po jej ojca. Głowa Rodziny przyjechała po dziesięciu minutach. Spanikowany, bo w moim głosie przez telefon słychać było zalążek szaleństwa.

Po przyjeździe Tatki z rykliwego dziecka Jadźka przemieniła się w pucułowatego aniołka. Roześmiana tańczyła z nim kółko graniaste, wywijała koziołki na tapczanie i hasała na swoim bujanym łosiu. No tego już było za wiele! Ja się tu męczę z Okropem pół dnia i flaki sobie wywlekam, aby zobaczyć na jej twarzy choć zalążek grymasu będącego uśmiechem, a ten przychodzi i bez żadnego wysiłku zbiera od Jadźki same szczerbate, radosne kwilenia. Niewdzięczność dzieci nie zna granic. Chyba znajdę sobie jakąś robotę na mieście, żeby się córka wreszcie ucieszyła na mój widok.

Świat jednak nie jest taki niesprawiedliwy. Po pierwszej euforii, która trwała jakąś godzinę, usłyszałam znajomy ryk z drugiego pokoju. Pomyślałam, że pewnie Tatka przeholował z podskokami i mała sięgnęła głową sufitu, ale nie. Głowa Rodziny siedział na łóżku ze zdziwioną miną, a Jadźka wiła się w konwulsyjnym płaczu w pościeli. - Nic nie zrobiłem. Sama zaczęła tak… z niczego. Zrób coś, bo nie wytrzymam tego skowyczenia. A jednak. Ryk nie jest przypisany okropnej matce. Jadźka, kiedy ma zły dzień, obdarowuje płaczem nas obydwoje po równo. Uff.

Następnego dnia była łagodna niczym aniołek na proszkach uspokajających. Miła odmiana, ale chciałoby się wiedzieć, co u licha znaczył ten wczorajszy koszmarny dzień. Coś mnie tknęło i otworzyłam jej paszczę. Zobaczyłam nowe trzy zęby i nie musiałam już o nic pytać. Posypałam głowę popiołem (Mężowi kazałam zrobić to samo po powrocie z pracy), przytuliłam, pogłaskałam, powiedziałam, że w takim razie ewentualnie wybaczam jej ataki histerii oraz dąsy i odzyskałam utraconą wcześniej równowagę psychiczną. W podobnych okolicznościach w przyszłości będę zagryzać zęby, aby dać się w spokoju wykluć mleczakom mojej córki. W końcu pamiętam, jak wykluwały mi się cztery ósemki na raz.