Kuchnia Konfliktu znika z mapy Warszawy. "Jedzenie łączy nas ponad językiem i różnicami kulturowymi"
Jarmiła Rybicka chciała stworzyć miejsce, w którym wykorzysta kompetencje uchodźczyń i uchodźców i pomoże im odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Powstała Kuchnia Konfliktu. Bo nic tak nie integruje jak jedzenie. Lokal od 4 lat był miejscem wymiany kulturowej i integracji. Niestety pandemia koronawirusa znacznie odbiła się na jego kondycji. Po 4 latach działalności zostanie zamknięty.
Klaudia Kolasa, WP Kobieta: Obecny czas po podjęciu decyzji o zamknięciu lokalu musi być dla ciebie dość trudny. Na pewno masz mnóstwo wspomnień związanych z Kuchnią Konfliktu. Czy była jakaś historia, która szczególnie zapadła ci w pamięć?
Jarmiła Rybicka, aktywistka i założycielka "Kuchni Konfliktu": Ojej, jest tego dużo. Od razu przypomina mi się, jak Hamza z Algierii próbował odtworzyć przepis swojej babci. Kontaktował się ze swoją mamą, która została w kraju i nasza polska szefowa kuchni Asia we współpracy z nim ugotowała to danie. Kiedy go spróbował, bardzo się wzruszył i powiedział, że smakuje jak w jego dzieciństwie. To było bardzo poruszające.
Druga rzecz, która przyszła mi od razu na myśl, to moja rozmowa z Mohammedem z Tadżykistanu, który pracował z nami na początku istnienia lokalu na Wilczej. On jest uchodźcą politycznym. Okazało się, że szybko rozwinął skrzydła w Polsce i po kilku miesiącach odszedł z Kuchni Konfliktu. Po pół roku rozmawialiśmy i powiedział mi, że zakłada swoją fundację kultury Tadżykistanu i powiedział, że to by nie było możliwe, gdyby nie początki w Kuchni.
Skąd wzięła się nazwa Kuchnia Konfliktu? I dlaczego akurat kuchnię uznałaś za najlepszy motyw integracji?
To nazwa, która jest zadziorna i zastanawiająca. Jest w stanie nas sprowokować do myślenia o tym, że żyjemy w kraju, gdzie nie toczy się konflikt zbrojny i większość z nas nie funkcjonuje w obliczu zagrożenia życia. Chciałam zwrócić uwagę na obecność tych konfliktów na świecie. Na to, że uchodźcy nie znajdują się w Polsce, dlatego że nie mieli nic lepszego do roboty, a dlatego, że byli zmuszeni opuścić swoje ojczyzny i zostawić za sobą cały swój majątek. A także rodziny.
Jedzenie łączy nas ponad językiem i różnicami kulturowymi. Jedzenie przełamuje bariery. Jest taki element spotkania, celebracji, dzielenia się tym jedzeniem. Można wspólnie zasiąść przy stole. Chciałam uchodźczynie i uchodźców postawić w roli gospodarzy, którzy przychodzą podzielić się swoimi narodowymi daniami.
Cudzoziemcy, których zatrudniasz, odkrywali to miejsce po latach mieszkania w Polsce czy raczej byli tu nowi?
Jest bardzo różnie. Każda historia jest indywidualna. Niektórzy byli bardzo świeżo w Polsce i w ogóle nie mówili po polsku. Była też pani z Iraku, która mieszka w Polsce od 7 lat, ale doświadczała przemocy domowej i mimo tego, że była już dłużej w kraju, potrzebowała pomocy.
Właściwie większość osób znalazła Kuchnię samodzielnie. Staraliśmy się dawać takim osobom przestrzeń, żeby mogły rozwinąć swój potencjał. Nie stawialiśmy się w roli osób, które niosą wielką pomoc. Robiliśmy wszystko razem. Założeniem było i jest dawanie szansy tym osobom na odzyskanie pewności siebie.
Cały czas są różnego rodzaju sytuacje, w których te osoby potrzebują wsparcia. Teraz np. Zargan z Czeczenii jest chora i odmówiono jej pomocy w polskim szpitalu, mówiąc, że teraz jest koronawirus i Polaków będą leczyć w pierwszej kolejności. Mimo tego, że ma kartę pobytu, ma pesel, ma takie same prawa jak każda osoba z obywatelstwem polskim. Często chciałabym pomóc większej ilości osób, niż jestem w stanie.
Chciałaś zmieniać nastawienie Polaków do uchodźców, walczyć ze stereotypami. Z perspektywy czasu myślisz, że ci się udało?
To ciężkie do uchwycenia. Wierzę, że praktyczne działania Kuchni Konfliktu są przekonujące poprzez swoją prawdziwość i realność. To nie jest koncepcja wielokulturowości czy integracji tylko ich realizacja. Kampanie społeczne oczywiście mają sens, ale kampania mówiąca: "uchodźcy są spoko" nie trafia do ludzi.
Jeśli ktoś przyjdzie do nas, to zobaczy, że to są osoby, które chcą pracować, chcą się integrować, chcą się uczyć polskiego. Bardzo często są szczęśliwe, że mogą rozwijać się w Polsce. Da się tworzyć wielokulturowy, wielojęzykowy zespół, który gotuje fajne jedzenie, dobrze się bawi i razem pracuje.
Klienci wchodzili w interakcję z osobami pracującymi w restauracji? Chcieli ich poznawać i z nimi rozmawiać?
Tak, bardzo często. Na początku mieliśmy tematyczne tygodnie. Przykładowo był tydzień pakistański i wtedy Ayoub z Pakistanu był gospodarzem tego dnia i mógł o sobie opowiadać.
Osoby pracujące w Kuchni Konfliktu mają za sobą traumatyczne doświadczenia i chcieliśmy dać im taką przestrzeń, w której nie będą narażeni na wtórną traumatyzację i pytania o ich przeszłość. Ważna była wola z obu stron na rozmowę.
Wiele osób, które zaczynało w Kuchni Konfliktu, szybko się usamodzielniło. Masz kontakt ze wszystkimi, którzy tam pracowali?
Są osoby, które są z nami rok albo dwa lata. Niektórzy tak lubią to miejsce, że chcą w nim pracować na stałe, ale są też tacy, którzy otworzyli swoje firmy i dobrze sobie radzą. Khava, która z nami pracowała, teraz zakłada firmę cateringową.
Sultan, który był z nami prawie dwa lata, zastanawia się teraz nad otwarciem własnego miejsca z kuchnią afgańską. Każda osoba ma swoje własne tempo. Przez te lata przewinęło się kilkadziesiąt osób. Tak naprawdę utworzyliśmy małą wspólnotę. Mamy relatywnie stały kontakt.
Decyzja o zamknięciu lokalu musiała być trudna. Ustalałaś ją wcześniej z personelem?
Zamknęliśmy lokal w połowie marca i na bieżąco o tym rozmawialiśmy. Osoby w zespole były zatrudnione na umowę o pracę lub zlecenie, więc utrzymanie samego zatrudnienia i opłacenie kosztów stałych wynosiła 35 tys. zł. miesięcznie.
Potem pojawiły się te ograniczenia, które oznaczały, że tylko 6 osób może u nas przebywać. Spadły nam wszystkie cateringi, konferencje, cateringi na wesela. Wszystko, co mieliśmy zaplanowane, jest zamrożone. Nie mieliśmy tak dużego zapasu finansowego na koncie, więc potencjalne kolejne straty są dla nas za dużym ryzykiem. Nie dostaliśmy też do tej pory żadnej odpowiedzi z Tarczy antykryzysowej, a minęły już 3 miesiące.
Jak zareagowały osoby z zespołu?
Był chyba głównie głęboki smutek. Ja bardzo długo zwlekałam z tą decyzją. Włożyłam całe 4 lata swojego życia w tworzenie tego miejsca. Najpierw była taka podniosła atmosfera żegnania się. Sultan nawet przytulał lodówkę i zmywarkę, żegnając się z kuchnią. To wszystko było bardzo przykre i wzruszające.
Później ewoluowało to w stan motywacji, żeby walczyć o to miejsce. Później razem podliczyliśmy, że jednak finansowo się to wszystko nie spina i nie jesteśmy w stanie tego przeskoczyć. Ostatnie utargi były o 70 proc. mniejsze niż zazwyczaj. Więc na razie zamykamy. Wszystkim osobom poza jedną udało się znaleźć nowe zatrudnienie.
Pomagałaś im znaleźć nową pracę?
Właśnie nie. To poszło nawet sprawniej, niż myślałam. Teraz planuję wesprzeć jeszcze panią z Tadżykistanu w szukaniu pracy i zobaczymy. Smutek przeszedł teraz bardziej w spokój i czekamy na to, co będzie. Tak cały czas sobie powtarzam i czuję, że ten koniec to jest jakiś nowy początek, ale tego jeszcze nie wiem.
A jakie są możliwe scenariusze?
Omawialiśmy różne możliwości: otwarcie piekarni wielokulturowej, cateringów albo pójścia w działalność samej organizacji pozarządowej, więc ta wizja jeszcze się nie ustabilizowała. Potrzebujemy czasu, żeby pomyśleć o tym z większym spokojem i nabrać trochę dystansu.
Czego ciebie nauczyła Kuchnia Konfliktu?
Przede wszystkim pokory i otwartości na to, że nie wszystko wiem i mogę nie wiedzieć. Utwierdziłam się też w tym, że super jest robienie rzeczy wspólnie. Z ludźmi, a nie dla ludzi. Z tego jest niesamowita energia.