Kupowanie ubrań to dla nich droga przez mękę. "Wyjście do sklepu kończyło się płaczem"
Zakupy, z których chciałyby czerpać radość, frustrują. Nie tylko dlatego, że nie mogą znaleźć ubrań w swoim rozmiarze – często to słowa ekspedientek bolą najbardziej. "To było bardzo przykre" – podsumowuje Kamila, jedna z kobiet, dla których nietypowy rozmiar stał się źródłem problemów. Czasem doprowadzał do łez.
Karolina ma 158 cm wzrostu i waży 44 kg. Gdy potrzebuje ubrań na specjalną okazję, musi przygotować się wcześniej, bo znalezienie ich z dnia na dzień graniczy z cudem. Chociaż ma 31 lat, często kupuje ubrania na dziale dziecięcym.
Ubrania kupują na dziale dziecięcym
– Mam krótkie ręce, krótkie nogi, jestem bardzo szczupła. Moja postura jest zbliżona do sylwetki mojej 10-letniej córki i myślę, że w przyszłym roku będziemy chodziły w jednym rozmiarze – opowiada. – Jeżeli chodzi o ubrania na działach kobiecych, są niektóre sieciówki, w których dostanę coś w rozmiarze XXS, ale muszę liczyć się z tym, że sukienki czy nogawki w spodniach będą zawsze do skrócenia – podkreśla.
31-latka przyznaje, że zazwyczaj podczas zakupów kieruje się prosto na dział dziecięcy, by nie stracić całego dnia na poszukiwanie ubrań, które i tak przerabia u krawcowej.
– Kiedyś próbowałam prosić o pomoc ekspedientki. Wchodziłam do sklepów i pytałam pracujące tam panie, czy znajdę coś w swoim rozmiarze. W pierwszej chwili mówiły, że na pewno coś znajdą, ale po przeszukaniu wieszaków przepraszały i rozkładały ręce – opowiada. Karolina przyznaje, że często kupuje odzież, która na nią pasuje, ale nie do końca trafia w jej gust.
Ekspedientki patrzyły na nie krzywo
Kamila ma obfite kształty i figurę klepsydry. Okrągłe biodra i spory biust przy wąskiej talii skutecznie utrudniają jej dopasowanie eleganckich ubrań. Znalezienie w jeden dzień stroju na rozmowę kwalifikacyjną byłoby dla niej dużym problemem.
– Ilekroć była potrzeba pokazania się w stroju wizytowym, wyglądałam komicznie. Gdy już znajdowałam białą bluzkę, która dopinała się na biuście, jednocześnie okazywała się przydługa, za szeroka w barkach i miała straszny krój. Żeby nie wyglądać kwadratowo, zawsze stawiam na dodatkowy pasek w talii – mówi.
Nie łatwiej bywa ze spodniami. Gdy są dobre w pasie, mają zbyt długie lub zbyt szerokie nogawki. Kamila często musi jeździć do kilku galerii handlowych po kolei, by znaleźć ubrania, które inne kobiety znajdują w godzinę. Zdarzało się, że zakupy zajmowały jej nawet kilka dni. Do dziś pamięta wizytę w salonie sukien ślubnych. Gdy szykowała się do swojego wielkiego dnia, usłyszała słowa, które całkowicie popsuły jej nastrój.
– Podeszłam do ekspedientki, która od razu zapytała, co ja właściwie chcę znaleźć w sklepie, gdzie sprzedawane są tylko "normalne rozmiary od 36 i 38". Załamałam się – przyznaje. – Na szczęście była przy mnie siostra, która stanęła w mojej obronie. Chociaż ona powiedziała, co o tym myśli, bo ja nie byłam w stanie – dodaje Kamila.
Małgosia miała podobny problem. Nosi rozmiar 46, czasem 48, i obecnie mieszka za granicą. Zakupy w Polsce wspomina jak drogę przez mękę. Najtrudniej było jej kupić sukienkę na szczególną okazję.
– Gdy szukałam sukienek na przykład na wesele, ładne kreacje były tylko w małych rozmiarach. Ekspedientki odsyłały mnie do wieszaków z garsonkami dla starszych kobiet. Jedna powiedziała mi nawet, że taki rozmiar noszą tylko starsze panie. Nie ukrywam, że trochę wbiła mi tym szpilę – stwierdza.
Sukienkę na wesele Małgosia znalazła w outlecie dopiero po kilku dniach. Przyznaje jednak, że zakupy często kończyły się u niej złym humorem, a gdy była młodsza – płaczem.
– Większość ubrań kupowałam wówczas w second handzie lub na targu. Teraz mieszkam w Wielkiej Brytanii. Muszę przyznać, że tu wybór jest większy, także pod względem asortymentu sklepów internetowych. Są nawet specjalne działy dla kobiet plus size i czasem osobne kolekcje.
Niestandardowe rozmiary
Agata ma duży biust i mniejsze biodra. Bluzki zazwyczaj kupuje w rozmiarze 44, a spodnie w rozmiarze 42. Znalezienie ubrań dopasowanych do jej sylwetki jest naprawdę trudne.
– Gdy już znajdę coś w swoim rozmiarze, bardzo często nie są to ubrania dopasowane do wieku i po przymiarce okazuje się, że wyglądam jak babcia – mówi. – Bywa też, że jak wchodzę do sklepu, to na wstępie słyszę, że nie ma takich "duuuużych rozmiarów", a nie należę przecież do bardzo otyłych osób – przyznaje 30-latka.
Istotny jest nie tylko rozmiar, ale również krój. Wszystkie sukienki Agaty muszą mieć dekolt w kształcie litery V lub czasem w kształcie kwadratu. Obserwując towary danych sklepów, nauczyła się, gdzie może kupować konkretne ubrania.
– W przypadku sieciówek naprawdę trzeba się spieszyć. Ciuchy w większych rozmiarach błyskawicznie się rozchodzą. Jak już coś wypatrzę, nauczona doświadczeniem wiem, że powinnam szybko się decydować – mówi. – Na ratunek czasem przychodzą grupy na Facebooku, gdzie dziewczyny w większych rozmiarach sprzedają ubrania. Nie jestem fanką sklepów internetowych dla kobiet plus size, bo przeważają tam sukienki i szpilki, a to nie mój styl – stwierdza Agata.
Marta z kolei nosi rozmiar 50 przy 180 cm wzrostu. W odróżnieniu od Agaty ma jednak niewielki biust, przez co większość sukienek zwyczajnie się nie układa. Jak przyznaje, zakupy nie zajmują jej dużo czasu, bo wie, że nie ma większego wyboru.
– Do niektórych sieciówek po prostu nie wchodzę, bo to nie ma sensu. Mam mało czasu i często kupuję ten sam model spodni. Aby zaoszczędzić czas, przed wyjściem do sklepu sprawdzam w internecie, czy mają duże rozmiary – opowiada.
32-latka, podobnie jak Kamila, nieprzyjemnie wspomina zakup sukni ślubnej. Na pytanie, czy w sklepie są większe rozmiary, ekspedientka prychnęła i ostentacyjnie zmierzyła ją wzrokiem od góry do dołu, mówiąc, że "tak wielkich rozmiarów nie ma".
– To było bardzo przykre. Prawdę mówiąc, mam osobiście jeden apel do ekspedientek. My, kobiety, naprawdę wiemy, jak wyglądamy. Mamy w domu lustra. Jeśli wchodzimy do sklepu i pytamy, czy jest nasz rozmiar, wystarczy grzecznie powiedzieć, że nie. Nie jesteśmy obiektami do leczenia cudzych kompleksów i podwyższania cudzego poczucia własnej wartości – stwierdza.
Ubrania kupuje za granicą
Diana nie ma przykrych doświadczeń z ekspedientkami. Mimo to przez filigranową figurę wyjście do sklepu to dla niej koszmar. – Mierzę 158 cm wzrostu, ważę 42 kg i noszę buty w rozmiarze 35. Mam konkretny styl i nie kupuję rzeczy, które mi się nie podobają – opowiada Diana. – Z bluzkami jest łatwiej, lubię luźne, oversizowe swetry. O wiele gorzej jest z dolną częścią garderoby. Uwielbiam rurki z niskim stanem, ale wszystkie są za długie – twierdzi.
Diana zazwyczaj ubiera się w jednej, sprawdzonej sieciówce, ale jak ma okazję, kupuje ubrania "na zapas" w Stanach Zjednoczonych – często tam bywa – lub prosi mamę, by przywoziła jej spodnie, kiedy sama podróżuje. Czasem ratuje się też sklepami internetowymi.
– Zdarza mi się kupić coś na dziale dziecięcym, ale to ostateczność, bo dzieci mają inną budowę. Czasem znajdę tam jednak coś uniwersalnego, jak na przykład dresowe spodnie, uniwersalne swetry czy neutralne, czarne botki. Niemal zawsze trzeba kombinować – mówi.
Podobnie jak Karolina, Diana również jest mamą i nie może pozwolić sobie na wielogodzinne chodzenie po sklepach. Lubi zakupy, bo ją relaksują, a zajęta opieką nad dzieckiem nieczęsto znajduje na nie czas.
– Zdarzają się dni, że mam przykładowo dwie godziny na znalezienie zwykłych spodni, co w pełni wystarczyłoby osobie, która nosi rozmiar 36 czy 38. Bywa jednak, że dla mnie to za mało, bo nie ma tego, czego szukałam. Wtedy ze sklepu wychodzę zła – przyznaje.
Problem ze znalezieniem ubrań w odpowiednim rozmiarze ma również modelka i stylistka Karolina Malinowska-Janiak, która od wielu lat związana jest z branżą modową. Malinowska przyznaje, że nie wie, z jakiego powodu ubrania w różnych sieciówkach tak bardzo różnią się między sobą pod względem rozmiarów.
– Chociaż sama nie noszę jakiegoś skrajnego rozmiaru, często ciężko mi dobrać w sklepie dżinsy. Jestem wysoka, potrzebuję długich spodni, a rozmiar 34 nie zawsze dobrze leży – podkreśla w rozmowie z Kobieta WP.
Temat absurdów sklepowych rozmiarówek poruszała także Monika Ciesielska znana pod seudonimem Dr Lifestyle. Jakiś czas temu blogerka przymierzała różne ubrania marek holdingu odzieżowego Inditex. W jednym sklepie zmieściła się w sukienki w rozmiarze 34, a w drugim nie weszła w spodnie w rozmiarze 40. To tylko pokazuje, jak duża jest nieścisłość w kwestii rozmiarów. Dr Lifestyle przyznała, że na co dzień ma styczność z kobietami definiującymi swoją wartość przez wskaźnik na wadze czy właśnie rozmiar w ubrań w sklepie, co ma realny wpływ na ich samoocenę.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl