Lewandowska kontra Middleton. Mamy już dość newsów o "polskim royal baby"?
Co słychać u Ani Lewandowskiej każdy wie – po porodzie brzuszek płaski, ekologiczne koktajle dla mamy robią się same, koszula dla karmiących jej projektu rozchodzi się jak świeże bułeczki. I jeszcze to zdjęcie małej Klary na Instagramie z okazji Dnia Dziecka! "Projekt royal baby” w pełnym rozkwicie, tylko odbiór fanów jakby nie ten, co trzeba.
Cztery lata temu świat ogarnęła gorączka – na świat miało przyjść prawdziwe, najprawdziwsze royal baby, George z Cambridge, czyli po prostu mały Jurek, synek księcia Williama i księżnej Kate. Zanim bobas zaczął rozczulać kobiety i mężczyzn ze wszystkich zakątków świata malutkimi rączkami i nóżkami w malutkich garniturkach, o jego pozycji na dworze (trzeci w kolejce do korony), o możliwym wykształceniu (żłobek w Norfolk, podstawówka w okolicy Pałacu Kensington) i o podobieństwie do książęcych głów ("wykapany książę William") rozpisywała się prasa papierowa i cyfrowa na całym świecie.
Nic dziwnego, narodziny małego księcia mają w sobie coś z baśni słyszanych w dzieciństwie. A kiedy na świat przychodzi mała księżniczka, każda z nas czuje się, jakby bajka stała się rzeczywistością, a w słodkiej Charlotte spełniało się nasze własne marzenie.
Dzieci księcia Williama i Kate Middleton – George i Charlotte – na pewno nie zdają sobie jeszcze sprawy, że cały świat spogląda w ich kierunku. Jeszcze z ciekawością i czułością. Na skandale, plotki, plany matrymonialne, kontrowersyjne decyzje o udziale w wojnie czy wyborze kariery tancerki estradowej przyjdzie czas później. I w takiej samej błogiej nieświadomości musi być mała Klara, dziecko "polskich Beckhamów", trenerki Anny Lewandowskiej i piłkarza Roberta Lewandowskiego.
Owszem, tu w Polsce, chociaż dynastie królewskie już dawno wygasły, też mamy swoje "royal baby". W chwili, kiedy Robert Lewandowski poinformował kibiców, że zostanie ojcem, na portalach parentingowych i plotkarskich, w agencjach reklamowych i firmach oferujących artykuły dla ciężarnych i zabawki dla dzieci zapanował popłoch. W przypadku osób tak znanych dziecko może oznaczać ogromne pieniądze.
Trudno powiedzieć, czy słynna trenerka była bardziej przekonująca, apelując podczas ciąży o uszanowanie jej prywatności, czy promując płyty z ćwiczeniami dla ciężarnych mam. Faktem jest, że zainteresowanie przyjściem na świat polskiego royal baby było stale podsycane. Niosące się po Instagramie zdjęcia z baby shower, porady, jak ćwiczyć przyszłe mamy mogą, a jak nie mogą, zdjęcie z Klarą w ramionach, a do tego wszystkiego pracowita trenerka zdążyła jeszcze napisać książkę dla "zdrowych mam”.
Na portalach deszcz serduszek, ale wśród pozytywnych komentarzy coraz częściej zaczynają pojawiać się inne, mniej entuzjastyczne i zachwycone. "Dajcie spokój już z tą Lewandowską”. Czyżby rynek plotkarski został nasycony, nie potrzebujemy już kolejnych wiadomości o córce słynnej pary, a może przez komentujących przemawia zwykła zawiść? Co takiego mają dzieci Kate Middleton, czego nie ma córka Ani Lewandowskiej?
Jesteśmy głodni autentyczności, prawdziwych ludzi, prawdziwych relacji i mamy dosyć nadętego, nieprawdziwego świata gwiazd z nieprawdziwych instagramowych zdjęć – bo już wiemy, że balansują na granicy fikcji, a z fikcją trudno się utożsamiać.
Tę naturalność i swobodę ma właśnie księżna Kate. Choćby zdjęcia jej dzieci były robione przez najlepszych fotografów – w końcu to rodzina królewska – to czujemy, że jest w nich dystans do całej tej sytuacji "dworskiego" życia. To oczywiste, że Kate i William po prostu muszą być bardziej ostrożni. Brytyjskie społeczeństwo rozlicza ich z każdego wydanego funta, nie mogą sobie pozwolić na zbytnią rozrzutność. Zamiast wózka za 4 tysiące i kolejnego za 6 tysięcy, księżniczka ma wózek 60-letni, w którym przed nią jeździli książę Andrzej i książę Edward.
Jednak oboje rodzice wielokrotnie podkreślali, że pragną dla swoich pociech życia możliwie normalnego, chcą je posyłać do zwykłych szkół, pragną, by miały po prostu możliwie zwykłe, szczęśliwe dzieciństwo. I wydaje się, że tej lekkości i dystansu w podejściu do ciąży i macierzyństwa zabrakło trochę w fenomenie "polskiego royal baby". A reklamy zbyt nachalne w naszym społeczeństwie po prostu się blokuje.
Większość mam chętnie pokazuje światu własne dziecko i nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Tak jest też w przypadku znanej trenerki. Kiedy jednak zdjęcie z córeczką poprzedza kampania reklamowa jej produktów parentingowych, trudno nam oddzielić to, co jest jeszcze osobistą radością dumnej mamy, od tego, co wyznaczają reguły strategii marketingowej. Stąd głosy zmęczenia, oburzenia, czasem po prostu zazdrości, bo przecież temu dziecku na pewno niczego nie zabraknie, a nam może zabrakło.
Lewandowscy, którzy drobiazgowo planują swoją karierę i bardzo dbają o swój wizerunek, również na portalach społecznościowych, będą musieli odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ich córka ma być w jakiś sposób częścią ich zawodowych projektów, a jeśli nie, jak ją skutecznie chronić – za kilka lat przeczyta przecież komentarze pod jej pierwszymi zdjęciami, i te pozytywne, i negatywne.