Ma siedmioro dzieci i jako jedyna trwa przy Merkel od pierwszej kadencji. Czy zostanie szefową Komisji Europejskiej?
"Nie próbuj być człowiekiem drugiej kategorii, ale kobietą pierwszej klasy" – lubi mówić Ursula von der Leyen, która uważa, że największym błędem kobiet na stanowiskach jest naśladowanie mężczyzn. Prorodzinna feministka być może już niedługo zostanie pierwszą w historii kobietą na czele Komisji Europejskiej.
03.07.2019 | aktual.: 04.07.2019 14:59
Stanowisko szefa/szefowej Komisji Europejskiej to zdecydowanie najważniejsza funkcja w Unii Europejskiej, częściowo analogiczna do stanowiska premiera kraju. Komisja ma realny wpływ na funkcjonowanie wspólnoty i zatwierdza plus minus 1000 dyrektyw rocznie.
Ursula von der Leyen budzi nieporównywalnie większe emocje niż Christine Lagarde typowana do objęcia stanowiska szefowej Europejskiego Banku Centralnego. I to mimo że obie panie (oczywiście o ile ich kandydatury przejdą) będą pierwszymi kobietami w historii postawionymi tak wysoko w strukturach unijnych.
Dlaczego to właśnie 61-letnia Niemka ściąga na siebie lwią część uwagi? Prawdopodobnie chodzi tu przede wszystkim o liczne potomstwo ministry obrony Niemiec. Von der Leyen ma bowiem siedmioro dzieci.
I choć jej najstarszy syn ma już 32 lata, zaś najmłodsza córka – 20, w Niemczech, gdzie dzietność jest niemal najniższa w Europie, to budzi zdziwienie. A już zwłaszcza w zestawieniu z późno rozpoczętą, za to tyle szybką, ile spektakularną karierą polityczną.
Jak matka siedmiorga dzieci mogła zajść aż tak wysoko? To pytanie nurtuje nie tylko niechętnych jej polityków, ale i kobiety, które czują, że próbując złapać dwie sroki za ogon, zawodzą i swoje dzieci, i pracodawców. Ursula von der Leyen wie z autopsji, jak trudno połączyć ambicje zawodowe i macierzyństwo.
"W pracy czujemy się pracownicami drugiej kategorii, bo jesteśmy tymi, które nie zostaną dłużej, a jednocześnie wciąż wyrzucamy sobie, że za rzadko jesteśmy w domu. Czas powiedzieć głośno: jestem lepszą matką, kiedy pracuję i lepszym pracownikiem, kiedy mam czas dla swoich dzieci" – mówiła w wywiadzie dla niemieckiego "Cosmopolitana" kilka lat temu.
W innym wskazywała, że jej zdaniem dobry pracownik to nie ten, który wypruwa sobie żyły dla pracodawcy, ale raczej taki, którego praca jest wysokiej jakości. Mimo jakości przyszedł czas, kiedy i ona musiała zacząć wypruwać sobie żyły w pracy.
Parytet w dom, Bóg w dom
Kiedy w marcu 2003 roku von der Leyen, dotychczas posłanka hanowerskiego Landtagu, została przesunięta na stanowisko ministry spraw społecznych w Dolnej Saksonii, jej mąż Heiko von der Leyen z dnia na dzień musiał przejąć część jej domowych obowiązków.
Jednego dnia Ursula robiła śniadanie 16-letniemu wówczas Davidowi i 14-letniej Sophie, odbierała ze szkoły 11-letnią Donatę i 9-letnie bliźniaczki, żeby wieczorem czytać bajki na dobranoc 5-letniemu Egmontowi i 4-letniej Gracii. Następnego dnia nie miała już na to czasu.
"Gdybym nie została wtedy ministrą, mój mąż prawdopodobnie nigdy nie zacząłby tak intensywnie zajmować się dziećmi. Z perspektywy czasu Heiko uważa, że to był prezent od losu, który pozwolił im nawiązać głębokie relacje" – wspomina von der Leyen swoje wejście do polityki.
"Czy chce pani obalić kanclerz Merkel?"
Co ciekawe, liczne potomstwo, które Victor Orbán uznał za "zaletę" kandydatki na szefową Komisji Europejskiej, przez lata nie tyle ocieplało wizerunek niemieckiej polityczki, co budziło nieufność.
W 2011 roku Ursula von der Leyen, wówczas już niemiecka ministra pracy i spraw społecznych, zaczęła wypowiadać się autorytarnie o swojej wizji Europy i unijnych finansów, a prasa typowała ją na następczynię Angeli Merkel.
Jeden z wywiadów z von der Leyen rozpoczynał się nawet od pytania "Czy chce pani obalić kanclerz Merkel?". Poirytowany jej medialną samowolką minister finansów Wolfgang Schäuble powiedział wówczas "Focusowi", że trzymanie kryzysu w ryzach w otoczeniu takich pomocników, jest jak chodzenie z zapaloną świeczką po pokoju z nitrogliceryny.
Komentatorzy polityczni z brytyjskiego "The Guardian" zwrócili się wówczas z pytaniem o nastawienie Niemców wobec von der Leyen do dyrektora instytutu badań opinii i analiz statystycznych Forsa.
"Von der Leyen jest krytykowana za pracę na pełen etat z dala od dzieci i za to, że jako przedstawicielka uprzywilejowanych od pokoleń elit może sobie pozwolić na kilka niań. Nie budzi dobrych skojarzeń" – komentował wówczas Koschnicke.
Baron i prześladowana
Rzeczywiście, von der Leyen jest uprzywilejowana i to nawet podwójnie – także za sprawą wywodzącego się z niemieckiej szlachty męża. Członkowie rodziny von der Leyen byli potentatami handlu jedwabiem, w XVII i XVIII wieku zaopatrywali większość europejskich dworów. Być może przez tę zapośredniczoną bliskość z głowami państwa von der Leyenowie ze szlachty zostali baronami z nadania Napoleona, a trzy lata później uhonorowani analogicznym tytułem przez Króla Prus.
W czasach, w których George Washington wznosił Biały Dom, przodkowie męża kandydatki na szefową Komisji Europejskiej również wznosili swój dom w Niemczech. Podobny do tego w Waszyngtonie, jednak znacznie okazalszy.
O von der Leyenach pisał nawet Karol Marks. Bunt w ich fabryce jedwabiu jest uznawany za pierwsze powstanie klasy robotniczej w historii Niemiec.
Może niezbyt chwalebna, ale za to dostatnia przeszłość rodziny męża raczej nie onieśmielała przesadnie Ursuli. Jej ojcem był w końcu Ernst Albrecht, który piastował funkcję premiera Dolnej Saksonii przez 14 lat. Co zastanawiające, Ursula wstąpiła w szeregi CDU (Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej Niemiec) w tym samym roku, w którym jej ojciec zrezygnował na dobre z polityki.
Mimo przynależności do partii niejako z definicji chrześcijańskiej, von der Leyen poglądy ma mocno liberalne. Jest zagorzałą feministką, do tego jako jedna z nielicznych w CDU poparła prawo do zawierania małżeństw jednopłciowych (przegłosowane w 2017). Ostro przeciwstawia się nacjonalizmowi, a Unię Europejską widziałaby trochę jako odpowiednik Stanów Zjednoczonych. Słowem: jeszcze większa integracja i więcej prowadzonej wspólnie polityki.
Ma to po ojcu
W życiu Ursuli motywów łączących ją z ojcem jest więcej. Do 13. roku życia dziewczynka mieszkała na przedmieściach Brukseli, co pozwoliło jej znakomicie opanować francuski, jeden z dwóch oficjalnych języków unijnych. Dlaczego akurat Bruksela? Jej ojciec, Ernst Albrecht w latach 50. i 60. pracował w Komisji Europejskiej. Do tego jej rodzice mieli siedmioro dzieci, dokładnie tak jak ona.
Po powrocie do Niemiec von der Leyen, a wówczas jeszcze Albrecht, nie miała lekko. To były czasy działalności grupy Baader-Meinhof, skrajnie lewicowej bojówki terrorystycznej, na której celowniku znajdowali się ludzie biznesu i prawicowi politycy. Ursuli zawsze towarzyszyli rządowi ochroniarze.
Kiedy rodzina Albrechtów zaczęła dostawać pogróżki, dziewczynka wyjechała na kilka lat do Londynu. Mieszkała z wujem pod przybranym imieniem Rose Ladson. Rzecz jasna przy okazji poznała angielski. To dlatego, mimo sześćdziesiątki na karku, akcent ma nienaganny.
Rose przemieniona na powrót w Ursulę wraca na studia do Niemiec. Wybiera ekonomię, kierunek kontynuuje potem na London School of Economics, czuje jednak, że słupki i akcje to nie jej powołanie. Idzie na drugie studia – medycynę. Lekarzem zostaje w wieku 29 lat, niedługo przed przyjściem na świat jej pierwszego dziecka.
Na specjalizację wybiera ginekologię. Przez cztery lata pracuje w zawodzie, ale potem Heiko, też zresztą lekarz, tyle że kardiolog, dostaje stypendium na Uniwersytecie Stanforda.
Są wczesne lata 90. i nawet w byłym RFN Stany jawią się wielką szansą. Von der Leyenowie pakują siebie i trójkę dzieci i przeprowadzają się do Kalifornii. Młoda lekarka zajmuje się domem, mężem i dziećmi, rezygnując z pracy zawodowej. W Stanach przychodzą na świat 25-letnie dziś bliźniaczki – Johanna i Victoria. Kiedy kontrakt Heiko się kończy, rodzina wraca do Niemiec. Ursula zaczyna pracować na uczelni medycznej w Hanowerze i mimo sześciorga dzieci w domu kończy kolejny kierunek - zdrowie publiczne.
Nieoczekiwanie po dwóch latach w rządzie Saksonii, do swojego pierwszego gabinetu powołuje ją Angela Merkel. Ursula von der Leyen zostaje ministrą ds. rodziny, osób starszych, kobiet i młodzieży. Jak na nowicjuszkę w Bundestagu radzi sobie świetnie. Przedłuża urlop macierzyński i aktywizuje mężczyzn do brania tacietrzyńskiego.
Bez konsultacji z CDU ordynuje wybudowanie pokaźnej liczby żłobków, za co trafia na partyjny dywanik. Bardzo wspiera ideę wprowadzanie parytetów na najwyższych szczeblach dużych firm i wyrównanie luki płacowej. Zajmuje się też tropieniem i blokowaniem dziecięcej pornografii w sieci. Wdraża internetowy system cenzury "Zensur" i na jakiś czas zyskuje przydomek "Zensursula".
Nowa teka
Po ośmiu latach zmienia tekę i zostaje ministrą obrony Niemiec. Z nowymi obowiązkami nie idzie jej już tak dobrze, zalicza wtopę za wtopą. Widać, że ma braki. Mimo to, nikt dotychczas nie utrzymał się na tym stanowisku tak długo jak ona. Podobny rekord von der Leyen bije w rządzie Merkel. Jest jedyną osobą, która trwa w gabinecie Merkel od pierwszej kadencji kanclerz aż do dziś.
"Jeśli spojrzysz na moje CV, to widzisz zwykły bałagan z nagłymi zmianami. Przy siedmiorgu dzieci miałam bardzo dużo przerw w pracy. Zawsze starałam się jednak brać mniejsze zlecenia, jeździć na szkolenia, wykłady" – mówiła o swojej niezbyt przemyślanej ścieżce kariery w jednym z wywiadów
Być może w tej drobnej blondynce jest coś, co sprawia, że umie zawalczyć o swoje. Jej wczorajsza nominacja na tak ważne stanowisko była zaskoczeniem. Polityczka, której gwiazda w kraju mocno ostatnio przygasła, nagle zostaje kandydatką na szefową Komisji Europejskiej. Nikt z Niemiec nie piastował tego urzędu od ponad 50 lat.
I choć komentatorzy polityczni zwracają uwagę, że Ursula nie zna specyfiki pracy w Komisji Europejskiej i może być sterowana przez swoich zastępców, jej dotychczasowe życie to historia o odnajdywaniu się raz po raz w zupełnie nowym środowisku. Niezależnie od tego, czy obejmowała ministerstwo, o którym nie miała większego pojęcia, zaczynała kolejne studia, czy nieoczekiwanie zmieniała miejsce zamieszkania, szybko łapała grunt pod nogami.
Czy tak będzie i tym razem? Trudno powiedzieć, ale przynajmniej tym razem dzieci Ursula ma już odchowane.
Głosowanie nad kandydaturą von der Leyen odbędzie się 16 lipca podczas sesji Parlamentu Europejskiego w Strasburgu.
źródła: The Guardian, New York Times, France24, Cosmopolitan.de
Przeczytaj także:
Zobacz także
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl