Maciej Zień: Sukces bywa kapryśny i podstępny, a droga do niego kręta i wyboista
Pierwszy model? Miś. Pierwszy projekt? Sukienka dla księżniczki. Pierwsza inwestycja? Lalka Barbie. Maciej Zień podczas premiery swojej autobiografii "Więzień sukcesu" ujawnił nam kulisy zawodu projektanta, zdradził rodzinne sekrety i wrócił wspomnieniami do słynnego skandalu. Odniósł się również do współpracy z Biedronką i tylko nam powiedział, jaka będzie jego nowa kolekcja.
01.01.2018 | aktual.: 02.01.2018 10:03
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Skąd pomysł na zatytułowanie swojej biografii "WięZIEŃ sukcesu"?
Chciałem, żeby tytuł był kontrowersyjny, by zachęcił ludzi do przeczytania mojej biografii. Poza tym uwielbiam bawić się swoim nazwiskiem. Miałem już kiedyś T-shirty z napisem "Zień dobry", czyli prawie, że "dzień dobry". Mam jeszcze w zapasie słowo gruZień do wydrukowania na jakimś t-shircie (śmiech). Myślę, że "więzień" idealnie wpisuje się w to, o czym jest ta książka.
No właśnie, o czym jest?
O tym, jak bardzo kapryśna jest droga osób, które zajmują się sztuką. Jak trudno jest w tym świecie osiągnąć sukces, i jak trudno jest go utrzymać.
Czym jest dla ciebie sukces?
Dla mnie sukces jest wtedy, kiedy wykonujemy coś, co kochamy z miłością i sercem, i jesteśmy za to doceniani przez innych.
Jakie są cienie i blaski sukcesu?
Zarówno ja, jak i moi znajomi z show-biznesu, mamy takie dni, kiedy cieszymy się z tego, co osiągnęliśmy w życiu i to, że jesteśmy rozpoznawalni jest supermiłe. Natomiast są dni, kiedy mamy ochotę się schować, a na to nie możemy sobie pozwolić. I wyjaśnię to na moim przykładzie. Tysiące osób rozstają się ze swoimi wspólnikami, ale jak ja rozstałem się ze swoim wspólnikiem, to okazało się, że jest wielka afera.
Zobacz także
Było głośno, to prawda…
Nie wiadomo tak naprawdę dlaczego, bo przeciętna osoba rozstaje się, idzie do prawnika, podpisuje dokumenty i wie o tym może sąsiad i kilka osób z rodziny. Natomiast w przypadku osób publicznych media są w stanie ze wszystkiego zrobić skandal. I tak było w moim przypadku. Trzeba naprawdę uważać na to, ile przekazujemy i co, i w jakim momencie chcemy podać to szerszej publiczności.
Co było najtrudniejsze na tej drodze do sukcesu? Poza tym, że jesteś na świeczniku i każdy twój krok jest mierzony podwójnie.
Myślę, że najtrudniejsze jest zachowanie w tym wszystkim normalności i dbanie o to, by emocje nie wzięły nad nami góry. Teraz wiem, że na wagę złota jest przede wszystkim dystans do siebie. Już nie przejmuję się wpisami, opisami, wypowiedziami ludzi, którzy tak po prostu najzwyczajniej w świecie nie mają najmniejszego wpływu na moje życie i nic do niego nie wnoszą. Zrozumiałem, że czytanie wpisów pod artykułami, ocen anonimowych ludzi nie ma sensu i prowadzi jedynie do niepotrzebnej frustracji. Jestem bogatszy o tę wiedzę, ale trochę czasu zajęło mi, nim nabrałem dystansu.
Jakie wnioski wyciągnąłeś z tych trudnych momentów? Trochę ich było w ostatnim czasie – rozstanie ze wspólnikiem, głośny rozwód…
W życiu są wzloty i upadki – to coś, o czym wiedziałem z książek, a nagle poczułem na własnej skórze. Zrozumiałem, że w tych słabszych momentach trzeba zachować dystans. Myślę, że to, co zrobiłem, było słuszne i z perspektywy czasu cieszę się z tego, że nie wdałem się w dyskusję z mediami.
Milczenie jest dobrym rozwiązaniem?
Tak. Jestem zdania, że najzwyczajniej w świecie pewne sprawy należy przemilczeć. Warto wtedy poświęcić czas na refleksję.
*38 lat to nie za wcześnie na rozliczanie się ze swoim życiem, podsumowywanie go? *
W tym roku obchodziłem równe 20 lat od swojej pierwszej kolekcji, więc to była jakaś rocznica, której się trzymałem. Pomysł napisania książki tak naprawdę wyszedł od mojej agentki Sylwii Koperskiej, która namawiała mnie na to od roku. Naciskała, bym to zrobił, ale ja odpowiadałem jej ciągle: "Nie, bez sensu. Dajmy sobie spokój. Wiesz, że nie lubię za bardzo nawet wywiadów udzielać, a co dopiero, żeby się spotykać teraz przez cały tydzień albo dwa i codziennie coś opowiadać o sobie. To nie dla mnie". Koniec końców namówiła mnie na spotkanie z Magdą Mazur i to Magda mnie przekonała do tego, że to jest właśnie dobry moment.
Dla kogo jest ta książka?
Dla ludzi, którzy są zainteresowani tym, jak się poruszać w środowisku modowym, designerskim. To jest świetny przewodnik dla młodych projektantów o tym, jak się zachować w świecie mody i show-biznesu.
Jak lawirować po tych krętych uliczkach?
Tak, bo podpowiadam im, jak z sukcesem grać w tę trudną grę. Tak jak mówiłem, ta książka to nie spowiedź, bo nie szukam rozgrzeszenia. Nie ma pełnić też funkcji terapii, bo to lepiej zostawić fachowcom. Nie jestem też katalogiem moich osiągnięć, te każdy może sprawdzić sobie w sieci. Moja opowieść pokazuje, ile warto zapłacić za spełnianie marzeń.
Ile warto zapłacić? I jaką cenę ty zapłaciłeś?
Trud, jaki wiąże się z zachowaniem prywatności również w sferze życia uczuciowego i osobistego.
A o czym teraz marzysz?
Pragnę tego, by zachować umiar, bo bardzo często wpadam w taki pracoholizm, co jest niestety wpisane w moją naturę. Mam też takie skryte marzenie, by otworzyć butik w Paryżu. Cały czas o tym myślę i próbuję znaleźć odpowiedni pomysł na ten butik. Mam upatrzone miejsce, ale dla obcokrajowców sprawy wynajęcia etc. nie są takie proste.
Czy właśnie tam widzisz się za 10 lat?
Myślę, że z Warszawy nie jestem w stanie zrezygnować całkowicie dlatego, że tutaj są moi przyjaciele, bardzo duże grono klientek, których nie zamierzam opuścić.
Więzień, sukces… a jaki jest Maciej Zień?
Jestem osobą introwertyczną i do swojego grona bliskich znajomych dopuszczam niewiele osób. To ma sens, bo mam niewiele, ale za to sprawdzonych przyjaciół, na których mogę naprawdę liczyć, dobrze i bezpiecznie się z nimi czuć. Jak się kogoś kocha, lubi jako przyjaciela, to trzeba poświęcić mu więcej czasu, a ja tego wolnego czasu naprawdę nie mam wiele, więc w naturalny sposób grono przyjaciół zawężam.
Jak wyglądały twoje pierwsze projekty?
Już w dzieciństwie rysowałem, mazałem na kartach, w zeszycie, na bloku. Moje pierwsze szkice przedstawiały księżniczki i postaci z bajek. Później okazało się, że właściwie zatrzymałem się na tych księżniczkach. Z perspektywy czasu jak przyglądam się temu, to stwierdzam, że może nie były to księżniczki, tylko były to po prostu cały czas nowe kreacje. Później była taka zabawka – nie wiem, czy ją pamiętasz, jesteś bardzo młoda – wycinało się lalkę z papieru i na niej zaginało się ubranka.
No pewnie, że pamiętam, czyli aż tak młoda nie jestem (śmiech).
Wiesz co? Przyznam ci się, że to było jedno z moich ulubionych zajęć, czyli zabawa z własną wyobraźnią.
Co było później?
Misiek, czyli już taka bardziej fizyczna postać. Zwykły, bury misiek - każdy miał w domu taką maskotkę. Ten misiek był moją pierwszą modelką. Doskonale pamiętam, jak zbierałem ścinki materiałów, które zostawały mamie czy babci i szyłem dla niego ubranka. Mając dziesięć, może jedenaście lat za swoje zaskórniaki kupiłem w Pewexie lalkę Barbie. To była wymarzona modelka, bo miała idealne wymiary, wręcz naśladujące topowe modelki.
W książce przyznałeś, że chowałeś się ze swoją lalką Barbie. Wstydziłeś się tego, że ją ubierałeś?
Wiesz, nie jest to nic normalnego, żeby chłopak zamiast chodzić i kopać piłkę, bawił się lalką Barbie. Wielu rzeczy ja jako małe dziecko nie rozumiałem. Nie mogłem pojąć też, dlaczego inni moi koledzy nie bawią się lalkami, skoro to jest takie pasjonujące zajęcie (śmiech). Myślę, że to jest kwestia dojrzewania.
Co było po Barbie?
Później już było Liceum Sztuk Plastycznych i coraz poważniej wkraczałem w ten świat mody, aż do momentu kiedy kupiłem sobie manekina, a po manekinie przyszły modelki.
Czy masz taki odruch, że jak widzisz nagiego manekina, to masz ochotę go ubrać?
Na manekina już tak nie reaguję, chociaż oczywiście miałem takie momenty. Natomiast jak jestem na wakacjach i ta głowa trochę odpocznie, to przyłapuję się na tym, że zaczynam oczami wyobraźni przebierać kobiety, które przechodzą obok mnie. Tej bym zmienił spódnicę, tej założyłbym spodnie, do tego swetra dorzuciłbym coś takiego… To jest dla mnie wtedy sygnał, że chyba czas wracać już do roboty (śmiech), bo już mi się tęskni i nudzi.
A jeśli już o pracy mowa, to dlaczego zdecydowałeś się po raz kolejny podjąć współpracę z Biedronką? Czy to wynika z tego, że chcesz dotrzeć do innych klientów?
Tak, to właśnie jest jeden z powodów, dla którego podjąłem taką współpracę. Chciałem sprawdzić, jak idzie mi projektowanie rzeczy dla szerszego grona odbiorców. Swoją klientelę znam już na pamięć. To jest już 20 lat pracy z klientkami, które są nastawione na najwyższą półkę. Myślę, że teraz przemawiała przeze mnie chęć zaistnienia w świadomości i dotarcia do młodszego odbiorcy. Poza tym docierało do mnie wiele maili, wiadomości prywatnych z pytaniami typu: "Dlaczego nie zaprojektuje pan czegoś tańszego, przecież nas na to nie stać". Te osoby były wręcz oburzone, że tylko tworzę bardzo drogie projekty, na które wielu Polaków nie może sobie pozwolić. Współpraca z Biedronką miała być swego rodzaju odpowiedzią na te zarzuty. Kolekcja akcesoriów, którą zaprojektowałem dla Biedronki, jest w przystępnych cenach, bo ok. 170 złotych za torebkę. To nie jest kwota, której nie możemy wydać.
To też jest dość specyficzny odbiorca, żeby nie powiedzieć trudny, bo z dużo większą lekkością przychodzi mu krytyka. Czy nie miałeś takich obaw?
Ja już tyle krytyki przyjąłem na swoje barki, że jedna więcej to jest żaden ciężar. Myślę, że nie ma sensu się na tym zatrzymywać. Ważne jest, by robić coś zgodnie z własnym sumieniem i co sprawia nam radość, a nie innym. Na pewno nie jesteśmy w stanie zaspokoić i zadowolić wszystkich, więc skupmy się na sobie, a później niech się dzieje.
Twoja ostatnia kolekcja "First Lady", którą zaprezentowałeś w czerwcu w Operze Narodowej, spotkała się z pozytywnym odbiorem. Kiedy możemy spodziewać się nowych projektów?
Już w połowie lutego.
Jaka będzie nowa kolekcja Macieja Zienia? Równie kolorowa, odważna i szalenie kobieca jak "First Lady"?
Spokojniejsza, czystsza, lekka i bardzo zwiewna.